Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Dom dusz

Wystawiony na sprzedaż dom św. Faustyny

Tu mieszkała św. Faustyna Tu mieszkała św. Faustyna Marzena Hmielewicz / AdventurePictures
Po niemal stu latach pozostawania własnością prywatną dom, w którym przez rok mieszkała siostra Faustyna Kowalska, wystawio­no na sprzedaż. Kupić go chce kuria warszawsko-praska. A wraz z nim historię rodziny, która przygarnęła najsłynniejszą polską świętą.

Ostrówek pod Warszawą, mała wieś w gminie Klembów. To tutaj niedawno zajechały czarne auta arcybiskupa Henryka Hosera, ordynariusza diecezji warszawsko-praskiej. Ekscelencja chciał zobaczyć drewniany dom, pomalowany na biało, z czterema uroczymi werandami, dobrze ukryty pośród lasów. W 1924 r. na progu tego domostwa stanęła szczupła, niewysoka, obsypana piegami dziewczyna, która wiele lat później (w 2000 r.) została ogłoszona świętą.

Grażyna Musiałowska, obecna właścicielka posiadłości, przywitała się z hierarchą: Nigdy nie gościłam tu arcybiskupa! Zrobiła kawę i oprowadziła po domu. Myślała, że księża chcieliby nawiązać jakąś współpracę. W końcu dom w Ostrówku, wybudowany w 1912 r., dobrze pamięta świętą. Helena Kowalska, czyli późniejsza Faustyna, zanim poszła do klasztoru, zajmowała się tutaj trojgiem dzieci Aldony Jastrzębskiej-Lipszycowej i Samuela Lipszyca. – O, ten sęk na pewno na nią patrzył, kiedy myła podłogę. Podłogi nikt nie wymieniał – uśmiecha się Musiałowska.

Okazało, że kuria najchętniej kupiłaby dom. – Są takie plany – potwierdza lakonicznie ks. kanclerz Wojciech Lipka. Ale kuria chwalić się nimi nie chce. – Nie musimy o tym trąbić przez trąbki cywilne.

Cud pierwszy: kredyt

Grażyna i Leszek Musiałowscy o sprzedaży domu też mówią niechętnie. Bo żaden to dla nich powód do zadowolenia. Nie pozbywaliby się posiadłości, gdyby nie to, że zaczęli mieć kłopoty z jej utrzymaniem. Najpierw założyli więc stronę internetową (www. domfaustyny.pl) z informacją o historii tego miejsca. Znalazły się tam również odnośniki dla pielgrzymów i potencjalnego nabywcy. Tego ostatniego małżeństwo informowało, że dom leży na działce o powierzchni 22 tys. m kw. i został wystawiony na sprzedaż. Niebawem zaczęły spływać oferty z całego świata. A to pani z Australii chciała kupić pamiątki po świętej Faustynie (saneczki, którymi woziła dzieci Lipszyców, czy blaszaną umywalkę, przy której się myła), a to bogaty biznesmen proponował za posiadłość jakieś śmieszne pieniądze.

Musiałowscy nabyli ten dom przed dwoma laty. A było to tak: sami mieszkali niedaleko i widzieli zainteresowanie wiernych miejscem, gdzie żyła święta. Ale przez osiem ostatnich lat na terenie posiadłości nikt nie mieszkał; stała zaniedbana i zarośnięta wysoką trawą. Kiedy wpadli na pomysł kupna domu, nie mieli wystarczająco dużo gotówki. Grażyna po kredyt chodziła w białym kołnierzyku i na obcasach, żeby poważniej wyglądać w ocenie instytucji finansowych. Odwiedziła kilka banków, ale wszędzie tłumaczono, że wraz z mężem mają zbyt małą zdolność kredytową. – I któregoś razu przechodziłam koło banku w drodze na zakupy, a byłam cała w cekinach, tak jak lubię. Weszłam i mówię, że mam wprawdzie słabe pity, ale chcę kupić dom, w którym mieszkała święta Faustyna. I jeśli go kupię, to będzie cud.

Kobieta w banku zastygła: Wie pani, ja w te jej cuda wierzę. Pani da papiery. I tak w trzy tygodnie Grażyna dostała pieniądze na dom. Musiałowscy posiadłość kupili od Małgorzaty Łozy-Lipszyc, żony Leopolda Lipszyca, czwartego z kolei dziecka Samuela i Aldony, do których latem 1924 r. trafiła 19-letnia wówczas Helenka. Aldona Lipszycowa po latach napisała we wspomnieniach: „Mąż mój prosił proboszcza parafii św. Jakuba w Warszawie na Ochocie o kogoś do pomocy w domu dla mnie. Ksiądz kanonik Jakub Dąbrowski był kiedyś proboszczem w Klembowie, przyjaźnił się z moim mężem, chrzcił go, dawał nam ślub i chrzcił wszystkie nasze dzieci. Ksiądz przysłał nam Helenę Kowalską z kartką, że jej nie zna i że życzy, żeby się nadała. Hela przyszła do nas z malutkim węzełkiem. W chustkę zawiązany był cały jej majątek, zabrany z domu rodziców”.

Helena tułała się po Warszawie od zakonu do zakonu, ale nigdzie nie chciano jej przyjąć, bo jako jedno z dziesięciorga dzieci ubogich rolników ze wsi Głogowiec (Wielkopolskie) była zbyt biedna. W końcu przełożona klasztoru Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej uznała, że ją przyjmie, ale kandydatka wcześniej musi zarobić na wiano. – I tak została naszą nianią – wspomina 90-letnia dziś Maria Nowicka z domu Lipszyc. Miała pięć lat, kiedy ją i jej brata bliźniaka bawiła przyszła święta. – Nosiła w sobie rzadką szlachetność. Była dobra, życzliwa, a przy tym tak bezpośrednia i zwyczajna, że pokochaliśmy ją od razu.

Helenka często zabierała dzieci na długie spacery po dębinie. Tutejsze dęby, które później stały się rezerwatem, zapamiętały rodzinę Lipszyców, w tym najstarszego z rodu – Mejera – ojca Samuela i dyrektora fabryki wstążek przy ul. Mokotowskiej w Warszawie. Oświeconego Żyda, który nie jadał koszernie i żył na styku trzech światów: polskiego, żydowskiego i rosyjskiego. – Puszkina i Lermontowa znał na pamięć, był rozkochany w literaturze rosyjskiej. Dyrektorem fabryki został w nagrodę za ciężką pracę, bo zaczynał mając 16 lat jako goniec – palce Marii Nowickiej delikatnie rozkładają dwie barwnie haftowane wstążki. Aż trudno uwierzyć, że taki haft wyszedł spod przedwojennej maszyny.

Mejer Lipszyc nie dożył wojny. Podobnie jak jego ukochana córka Herminia: cierpiała na depresję, ale wtedy nikt nie umiał tego zdiagnozować. Popełniła samobójstwo, rzuciwszy się do studni obok domu. Lipszycowie odchodzili jak kostki domina: rok po swoim ojcu w 1938 r. zmarł Samuel (w tym samym roku zmarła też Faustyna). Osierocił siedmioro już wówczas dzieci, pozostawiając Aldonę zupełnie samą w obliczu wojny.

Cud drugi: ocalenie

Aldona Lipszycowa, kobieta o urodzie francuskiej gwiazdy Sophie Marceau, patrzy łagodnie ze starych zdjęć, na których trzyma na ręku ciemnowłose bliźnięta. W chwili wybuchu wojny dzieci miały już po 20 lat. Widziały, jak ich matka, sama nie będąc Żydówką, tłumaczyła się przed niemieckim żandarmem, któremu ktoś doniósł, że są Żydami. – Widocznie trafiła na człowieka, a nie na zbrodniarza – mówi dziś Maria. – Mama wróciła do domu, a on zachował to dla siebie, bo dalszego ciągu już nie było. Ale to, że Lipszycowie jeszcze tu żyją, nie podobało się Narodowym Siłom Zbrojnym.

Maria była wtedy łączniczką komendanta radzymińskiego obwodu AK Edwarda Nowaka, pseudonim Jog. W domu Lipszyców rezydował jego sztab. – Wezwał mnie do siebie i powiedział: Ustaliliśmy, że NSZ wydał na waszą rodzinę wyrok śmierci. Jog zaproponował, żeby zniknęli. Maria do dziś zapamiętała zapach ściętego żyta, w którego kopkach chronili się nocą.

Lipszycowie, którzy okupację przeżyli w komplecie, nigdy nie lubili się niczym chwalić. I pewnie Aldona Lipszyc nie zostałaby Sprawiedliwą wśród Narodów Świata, gdyby nie przyjaciel ze studiów jej najmłodszej córki. To on namówił ją, by powiedziała, komu Aldona, samotna matka Marii, Tadeusza, Leopolda, Niny, Zofii, Wisny i Jadwigi pomogła w czasie wojny. Trzynaście osób potwierdziło, że Aldona narażała dla nich życie swoich dzieci. Nie doczekała ceremonii wręczenia jej medalu w 1997 r. Odebrała go w jej imieniu rodzina.

Cud trzeci: święta uśmiechnięta

Podobnie jak zasługami z czasów wojny Lipszycowie nigdy nie chwalili się obecnością przyszłej świętej w domu ich rodziców. – Jeśli ktoś pyta o Helenkę, nikt z nas nie odmawia odpowiedzi, ale specjalnie się z tym nie afiszowaliśmy. Bo to byłoby jak w przysłowiu: gdy konia kują, żaba łapę podstawia – Maria Nowicka nie jest zachwycona podawaniem faktów z życia rodziny do wiadomości publicznej.

Na początku 1968 r. Kościół otworzył proces beatyfikacyjny s. Faustyny Kowalskiej, który trwał 25 lat. Lipszyców ten fakt obszedł o tyle, że zawsze uważali Helenkę za osobę wyjątkową. A przy tym radosną, uśmiechniętą, zupełnie niepodobną do wizerunku ze zdjęcia rozpowszechnionego po świecie. Nie zdziwili się jednak, kiedy po ogłoszeniu przez papieża Jana Pawła II w 1993 r. beatyfikacji siostry Faustyny pod ich dom zaczęły się zapuszczać pierwsze ciche pielgrzymki. Małgorzata Lipszycowa, żona Leopolda, pamięta to tak: któregoś razu pod drzwi zajeżdża biały maluch. I wysypuje się z niego kilka sióstr zakonnych. Zapytały, czy mogą się po domu trochę pokręcić. Proszę bardzo! Posiedziały w kuchni, zjadły własne kanapki, wypiły herbatę, podreptały po łące i odjechały. A ilu ludzi w pobliżu łaziło! W końcu Lipszycowie zaczęli zamykać bramę. Ale ludzie ślipali przez siatkę, mówi Małgorzata, a w końcu w jakimś religijnym kalendarzu zobaczyła fotografię swojego domu.

Grażyna Musiałowska szybko poznała te klimaty. Akurat była u Małgorzaty na herbacie, aż tu nagle wycieczka maszeruje z autokaru, na czele z siostrą zakonną. I bach! – na teren posiadłości. Bo akurat brama była otwarta. – Będąc już właścicielką domu, szłam któregoś razu wypuścić konie. I znów zobaczyłam stojącą pod bramą modlącą się grupę. Jedna z kobiet mówi, że jej się w nocy przyśniło, że musi tu przyjechać. Po takiej opowieści nie śmiałam odmówić. Wpuściłam. Pocałowały więc tę ziemię świętą, tę podłogę, co ją Faustyna myła. Dopatrywały się też serca Jezusa w moich różyczkach. I głupio mi było powiedzieć, że ja te różyczki kupiłam i osobiście zasadziłam.

Dlatego Grażyna po namyśle uznała, że może by tu, w cieniu świętości s. Faustyny Kowalskiej, drugie Łagiewniki urządzić? Albo i mały Licheń? Da pielgrzymom jeść, pić i przenocuje. (Na razie prawdziwość pamiątek po Helence muszą potwierdzić eksperci).

Jeszcze Małgorzata Lipszycowa, gdy utrzymanie domu okazało się dla rodziny za trudne (wszyscy mieszkali w Warszawie i nie chcieli przenosić się na wieś), zwróciła się listownie najpierw do sióstr z ul. Żytniej, a potem do kardynała Franciszka Macharskiego. Mam dom, w którym mieszkała święta Faustyna Kowalska, napisała. Ponieważ jestem zmuszona go sprzedać, w pierwszej kolejności zwracam się do Kościoła katolickiego. Kardynał jednak odpisał, że Kościoła na dom Lipszyców nie stać. I tak sprzedała go Grażynie.

Musiałowscy przeliczyli się jednak z siłami. Zastanawiali się właśnie niedawno, jak poradzić sobie z trudnościami finansowymi, kiedy pod okna podjechali kościelni notable. I przeznaczenie tego miejsca stało się dla wszystkich nieco wyraźniejsze. Dom ma swój klimat. Grażyna wie, że ludzie dobrze się tutaj czują. Zaprasza do domu Faustyny swoich przyjaciół. A ci – swoich. Siostry Steczkowskie, kabaret Mumio, Darek Malejonek (ten od Arki Noego). A nawet nasz polski Brad Pitt – Maciej Zakościelny po łąkach Lipszycowych się przechadzał. – No, a teraz czekamy, jaka będzie decyzja kurii – mówi Grażyna.

Tymczasem Mejer Lipszyc i jego córka Herminia nadal stoją na straży domu. Ich groby w przydomowym, leśnym zagajniku co roku pokrywa dywan białych zawilców. Nagrobek Mejera ocalał, a z płyty Herminii ktoś we wsi obok zrobił sobie próg. Niechże wchodzi do domu w pokoju.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną