Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Gry na trąbie

Wsie po niszczycielskich huraganach

Fot. Caomai, Flickr, CC by SA Fot. Caomai, Flickr, CC by SA
W niedzielę przez Gorzkowice przeszła huraganowa burza. Niewiele zostało, straty sięgają 1 mln zł. Tydzień przed tym zdarzeniem wieś odwiedziła nasza reporterka. Bo rok wcześniej z Gorzkowic też niewiele zostało. Wtedy przeszła tam trąba powietrzna.

Zaraz po tym, jak 14 sierpnia 2008 r. trąba powietrzna przeszła przez gminę Gorzkowice, powiat piotrkowski w Łódzkiem, rujnując blisko 600 gospodarstw, do wójta Alojzego Włodarczyka w celu wsparcia przyjechał Adam Zając, wójt gminy Kłomnice z Częstochowskiego, którą huragan spustoszył rok wcześniej. Wójt Zając uspokajał wójta Włodarczyka, że nasze państwo jest honorowe, gdyż u niego zaraz po tym koszmarze wylądowali na boisku ministrowie, obiecując wsparcie. I nawet dotrzymali słowa. Wójt Kłomnic uczulał przy tym dyskretnie wójta Gorzkowic, że pieniądze, które na pewno otrzyma, zasieją zawiść wśród mieszkańców i ujawnią ludzki egoizm. Wójt Zając użył wyrażenia: złota trąbka. Tak w jego gminie nazwali wichurę złośliwi.

Pierwsze odruchy

Po roku od tamtego spotkania w okolicznościach tragicznych, wójt Alojzy Włodarczyk, który przeżył trąbę w sensie dosłownym, uczciwie przyznaje się do egoizmu. Zgodnie z przepowiednią kolegi z Kłomnic, uczucie to zawładnęło nim tuż po ustaniu wichury. Otóż wójt od dobrych kilku lat buduje nowy dom. Zaczął, jeszcze nie będąc wójtem. Jadąc do urzędu zaraz po trąbie, najpierw odruchowo zajechał pod swoją nieruchomość. Dom wójta nie ucierpiał, choć kilkadziesiąt metrów dalej zniknął z ziemi słup linii średniego napięcia, a w pobliskim zagajniku leżały martwe sarenki.

Kolejny odruch wójta był już czysto ludzki – nocował dwa tygodnie w urzędzie. Potem były pierwsze nerwowe dni, kiedy nie mógł się połączyć komórkowo z władzami w centrali, bo to przecież był długi weekend. Tłumy mieszkańców przyszły pod urząd, co urzędniczki odczuwają do dziś. W odczuciu pani sekretarz gminy Iwony Kadir 20 lat przybyło paniom z powodu tej ogromnej odpowiedzialności. Ten płacz, te opowieści matek, jak córka miała w uszach słuchawki, ale matce udało się w ostatniej chwili zawołać ją na kolację, po czym zniknął pokój córki na poddaszu. Te kilometrami przenoszone meble, słowniki ortograficzne, pampersy, wszystko, co w domach było pod dachami, które porwało tornado.

Spontanicznym odruchem wójta było natychmiastowe wyasygnowanie 500 tys. zł z budżetu, chociażby na 80 ha folii, żeby zabezpieczyć budynki prowizorycznie od góry, gdyż jedną połowę szkód zrobiła trąba, zrywając dachy, a drugą lejący deszcz. Wiadomo, że ludzie brali folię na wyrost, ale w stresie człowiek robi rzeczy absurdalne. Stres pohuraganowy był tak ogromny, że niektóre dzieci do dziś uciekają na podwórko, gdy matka włącza pralkę, inne układają trąby z klocków lego.

Natomiast budującym przeżyciem dla wójta był fakt, że podczas tych dramatycznych pierwszych dni nic nie zginęło, nikt nie przywłaszczył sobie żadnej maszyny rolniczej, przeniesionej przez trąbę na inne gospodarstwa, a niepokój wójta o leżące na ziemi kilometry przewodów z aluminium, będące towarem intratnym dla złodziei, okazał się nieuzasadniony. Elektrycy zapewniali, że zgadzało się co do metra.

Samoutylizacja

Dramatyczny moment wójt Włodarczyk przeżył, kiedy zobaczył w telewizji, że premier Tusk z ministrem Schetyną pojechali w Opolskie, gdzie przeszła ta sama trąba i podawali pierwsze zadeklarowane kwoty idące w miliony. Wiadomo, że Opole to duży ośrodek umiejący nagłośnić w mediach swoją trąbę, podczas gdy Gorzkowice w pierwszej chwili nie wzbudziły zainteresowania centralnego. Jedynie gapie z kamerami korkowali miejscowe drogi.

W końcu wójt stracił nadzieję na pomoc państwa. Osobiście chodził z komisją w składzie: rzeczoznawca, pracownik OPS, radny, sołtys, i notował zniszczenia. W tym miejscu wójt musi powiedzieć zaskakującą prawdę. Otóż kiedy po tygodniu minister Schetyna wylądował na pobliskim boisku, został nieprzyzwoicie źle przyjęty przez mieszkańców, zwłaszcza w kontekście tego, co zrobił później. Dziś wójt ma nawet wyrzuty z powodu spontanicznego listu do premiera, w którym napisał, że czuje się opuszczony.

Tymczasem minister Schetyna zaskoczył gminę, gdy z jego ust, kiedy przeszedł się po zrujnowanych obejściach, padły stanowcze deklaracje, nazwane honorowymi, że nikt nie zostanie bez pomocy. Minister obiecał pokrycie strat w 100 proc. Właściwie zaskoczeniem nie były te deklaracje, bo zwykle są bez pokrycia, ale te pięć milionów, które faktycznie przyszły do Gorzkowic od państwa w kilku transzach. Ogromne sumy przechodziły przez ręce Barbary Dzierżawskiej, kierowniczki OPS, która do północy w asyście policji jeździła po wioskach z gotówką przeznaczoną na towar pierwszej potrzeby.

Wójt dysponuje filmem, zwanym weryfikującym, oraz zdjęciami z lotu ptaka, które porównują na bieżąco i bardziej obrazowo niż faktury, jak pięknieje gmina dach po dachu od tamtego tornado. Już 225 domów wygląda jak nowe, a wzdłuż wiejskich dróg ścielą się nowiutkie dachy w kolorze ciemna zieleń na przemian z bordo. To trzeba powiedzieć brutalnie, ale uczciwie, że dzięki tamtemu nieszczęściu gmina, nie ponosząc kosztów, wyczyściła wioski z eternitu, co jest dyrektywą Unii, ale nigdy nie starczało pieniędzy na utylizację. Więc dachy zutylizowały się same, bo ich do dziś nie znaleziono. Poza tym wymieniono kilkaset starych słupów elektrycznych.

Jeszcze w tym roku rząd dołożył 670 tys. na odwołania od wycen. Gdyż ludzie wysyłają faktury, dołączając do nich zdjęcia domów na CD sprzed trąby i po niej.

Luksus niedoliczalny

Młodzi, zaradni, budujący się supernowocześnie, w ogólnym bilansie odszkodowań stracili najwięcej. Weźmy Bogdana Ociepę. Od pięciu lat udoskonalał swój dom na styl folderowy, wiążąc dach ze ścianami żelbetową konstrukcją. I to był paradoks numer jeden, bo gdyby dom nie był tak nowocześnie mocny, trąba zabrałaby tylko dach, nie wyrywając go razem z murowanym poddaszem. Co z tego, że położył piękną blachodachówkę, porobił oblamówki, okienka na poddaszu? Nikt nie wnikał, co kto miał na dachu, państwo dawało każdemu wedle metrażu pokrycia, najtańszym kosztem, żeby się na głowę nie lało, tyle znaczyło te 100 proc. zwrotów. A przecież co dla jednego we wsi jest luksusem, dla innego dziadostwem. Za 20 tys., które Ociepa otrzymał, mógłby odbudować taki dach, jakie mają dziady na działkach, czyli papa, parę krokwi, otulina i martw się człowieku, że od ulicy mieszkasz i miałeś taki piękny dach. A że 300 cegieł spadło komuś na nową glazurę w łazience, niszcząc kabinę prysznicową za 3 tys. zł oraz automatyczną pralkę, to już luksus niewliczany. I te zniszczone tynki akrylowe, te zalane panele podłogowe, te wytyczne, że jak armatura łazienkowa, to tylko biała, te zniszczone rynny i płoty, które się nie liczą. Nawet na siatkę nie dali, choć ktoś miał taki piękny płot.

Najlepiej na trąbie skorzystały babuleńki, co dożywały w swoich chatkach na kurzej łapce, zmiecionych w całości. Babciom zbudowano domki wedle metrażu faktycznego, takie malutkie piękne domeczki po kosztach 100 tys. zł od domku. Przy wiejskich drogach prezentują się jak w letnich kurortach dla bogatych. Staruszki dożywają w nich w luksusie, podlewają doniczki w oknach, a młodzi nowocześni są znów na dorobku.

Domy niezgody

Niesmakiem napełnia wójta ten konflikt młodych, którzy stracili luksusy, ze starymi, którzy stracili byle co, a zyskali nowe domy. Z jednej strony niech dożyją w godności, z drugiej, mówią młodzi, niesprawiedliwość jest rażąca. Że te kurne chaty straszące kiedyś we wsi Gościnna, lepianeczki, odbudowano bardziej niż się powinno. Bo jednej takiej staruszce, co w kościele siada w pierwszym rzędzie, Caritas zafundował materiał budowlany z górnej półki, klinkiery, kolumienki. Ponieważ do Caritasu zgłaszały się firmy budowlane, chcące coś od siebie darować, proboszcz kierował je do starszych parafianek.

Chociaż informacje były poufne, nie dało się ukryć, kto ile dostał, bo jedni patrzyli, jak szybko się drudzy budują, co z kolei było powodem donosów, że nocą rodzina przyjeżdża i pomaga doburzać resztę, żeby były większe straty.

Kolejnym powodem niesmaku było to, że nieubezpieczeni od tragedii (ok. 70 proc. gminy) z zawiścią patrzą na ubezpieczonych. Weźmy państwa Krakowiak, którzy dostali 307 tys. zł odszkodowania, ponieważ mieli polisę na swój piękny dom, na te huśtawki, altany, kominek, oczko wodne, okna wymienione na plastik. Pan Krakowiak z synami w Niemczech na ten dom pracowali. Po trąbie on zjechał i zamknął się w komórce z powodu depresji. Ale dziś dzięki temu ubezpieczeniu dom Krakowiaków wygląda najlepiej we wsi i służy jako pokazówka dla mediów, ale sąsiedzi, którzy byli mniej przewidujący, nie ukrywają zazdrości.

W sprawie ubezpieczeń niezwykle budującym dla wójta jest fakt, że zaraz po trąbie nastąpiły masowe ubezpieczenia tych mieszkańców gminy, których ominęła wichura, a ci już ubezpieczeni podnosili stawki. Tu trzeba brutalnie, lecz uczciwie podkreślić edukacyjną stronę trąby.

Żeby odwdzięczyć się państwu, wójt obiecał sobie, że jeśli w przyszłości będą jakieś składki, choćby aktualnie na powodzian, gmina będzie hojna, mając nadzieję, że trąba nie pójdzie znowu tą samą trasą. Symbolicznie wyasygnowali już 5 tys. zł na obecne żywioły.

Polityka 29.2009 (2714) z dnia 18.07.2009; Kraj; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Gry na trąbie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną