Wybudowano ją w 1968 r. w pobliżu miejsca, w którym Caroni zlewa się z Orinoko. Jest jedną z największych i najwspanialszych tam na świecie. I nic to nie pomaga. Energię trzeba dziś racjonować. Wprowadzono wyłączenia prądu na 4 godziny dziennie w całym kraju. A w Caracas wyłączenia – na osobnych prawach – są znacznie dłuższe i bardziej dokuczliwe. Prezydent Hugo Chavez tłumaczy monstrualnym bałaganem w mieście. W stolicy musi być bałagan, skoro rządzi nią Antonio Ledezma, polityk centrolewicy, który nie zachwyca się Chavezem.
W Wenezueli co prawda nie wysyła się na śmierć krytyków prezydenta, ale wystarczy odciąć im prąd pod - skądinąd zrozumiałym - pretekstem, że mamy deficyt energii.
W Wenezueli nie ma dyktatury, jest „prawie” dyktatura. To znaczy – jest demokratura. Chaveza wybrano, potem obalono, potem przywrócono i on „prawie” funkcjonuje na drodze do socjalizmu XXI wieku. Tak brzmi sygnał jego doktryny - „socialismo del siglo XXI”. To jest taki socjalizm, którego nie ma z czego finansować. Kraj eksportujący, wielki eksporter ropy naftowej, cierpi na deficyt energii. Wenezuela upodobniła się w ten sposób do Iranu, który eksportuje ropę, a importuje benzynę. Sytuacja ekonomiczna kraju od dawna jest marna, inflacja sięga 25 procent. Chavez rozdaje zasiłki dla biedoty, która pieniądze te wydaje na żywność, a tej ciągle brakuje. Za jego kadencji liczba ubogich zamiast zmaleć – wzrosła. Jednocześnie zamykane są stacje radiowo-telewizyjne, które krytykują Chaveza.
Ponieważ nie ma energii, Chavez zdymisjonował ministra energetyki - fachowca, i mianował partyzanta, żołnierza. Ale jak się przystawi pistolet do głowy dyrektora hydroelektrowni Guri, to prąd jednak nie popłynie.
Susza w pasie podzwrotnikowym wydaje się zjawiskiem niezmiernie rzadkim. Pora sucha w tamtych rejonach polega na tym, że pada raz dziennie. Podczas gdy w porze deszczowej – zazwyczaj pięć razy dziennie. Tegoroczna rekordowa susza daje się jednak mocno we znaki. Jeśli ktoś chce wiedzieć, co to znaczy Caracas bez wody, powinien przeczytać jeden z pierwszych reportaży Gabriela Garcii Marqueza, „Caracas sin aqua” („Caracas bez wody”).
Jednocześnie zbliża się okres, kiedy znad Kanady powieje Norte, lodowaty wiatr, który przyprawia mieszkańców Hawany o szczękanie zębami. A jak dowiewa do Wenezueli, budzą się upiory. Lud burzy się, a w Caracas czyni to często. Jedni urządzają awantury uliczne przeciwko Chavezowi, a jego zwolennicy przeciwko tym pierwszym. W Meridzie zginęło dwóch studentów. Jak na Wenezuelę liczba ta nie robi wrażenia.