Stracenie dwóch Irańczyków pod zarzutem, że są wrogami Boga i republiki islamskiej działającymi na zlecenie wrogich ugrupowań wywrotowych, pokazuje, jak zagrożony czuje się obecny irański establishment władzy.
Jakby mało było tej odrażającej zbrodni w majestacie państwa i prawa, jeden z brodaczy w turbanach, ajatollah Dżannati wezwał sędziów, by tak samo szybko jak z już straconymi, rozprawili się z kolejnymi dziewięcioma podsądnymi zatrzymanymi pod koniec grudnia podczas gwałtownych zamieszek antyrządowych z okazji uroczystości religijnych Aszura.
Ajatollah powiedział w kazaniu do uczestników piątkowych modłów w Teheranie, że surowe potraktowanie siewców anarchii i bezbożników jest niezbędne, bo bezczynność władz pogorszy sytuację. Otwartym tekstem przyznał więc, że reżim ajatollahów czuje krew. Własną.
Takie pokazowe procesy i błyskawicznie wykonywane wyroki śmierci na przeciwników systemu, rzeczywistych lub rzekomych, to znak firmowy totalitaryzmu. Europa była ich widownią w najgorszym okresie swej historii: w epoce Hitlera i Stalina. Ale po demontażu stalinizmu nawet w Rosji radzieckiej już tak okrutnie i bezczelnie z opozycją przestano się obchodzić. Władcy Iranu okazują się kontynuatorami metod stalinowskich w masce teokracji. Pokazuje to nie tylko ich mentalność, lecz także anachronizm systemu, porównywalny pod tym względem z Koreą Północną.
Jak to możliwe, że Irańczycy, naród prastary i inteligentny, znoszą to wszystko? Otóż wiele wskazuje na to, że już przestają znosić. Zbliża się kolejna rocznica wprowadzenia w Iranie teokracji. Przez ponad 30 lat propaganda i metody stalinowskie zrobiły swoje: ludzie są podatni na teorie spiskowe, seanse nienawiści, a także zwyczajnie się boją, by nie podzielić losu straconych właśnie Arasza Rahmanipura i Mahmadreza Alizamoniego. 11 lutego, w rocznicę rewolucji islamskiej, okaże się, czy ten strach przed państwowymi mordercami zahamował w Iranie zieloną kontrrewolucję nadziei. Nie sądzę. Bardziej boją się ci, którzy mają na rękach krew buntowników w słusznej sprawie.