Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Nowe gorące punkty

Nowa mapa Bliskiego Wschodu

Armia saudyjska ma bronić kraj przed rebeliantami z Jemenu. Armia saudyjska ma bronić kraj przed rebeliantami z Jemenu. Fahad Shadeed / Forum
Zmian na mapie politycznej Bliskiego Wschodu nie widać nawet ze szczytu wysokiej na 818 m Burj Khalifa w Dubaju. Ale one powoli następują.

Stymulatorem zachodzących na Bliskim Wschodzie zmian jest nowy gracz na boisku: Iran zmierzający szybkim krokiem do produkcji własnej broni nuklearnej. Ani sankcje gospodarcze, jawnie łamane przez państwa czerpiące zyski z kontaktów handlowych z Teheranem, ani coraz wyraźniejsze pogróżki Stanów Zjednoczonych w niczym nie wpłynęły na politykę irańską, a już na pewno nie uspokoiły sunnickich krajów arabskich, obawiających się rosnącego islamskiego fundamentalizmu.

Jeszcze do niedawna epicentrum zainteresowania stanowił spór izraelsko-palestyński i wszystkie związane z tym reperkusje. Ale im bardziej jałowe stają się wieloletnie rokowania pokojowe, tym niższy kurs tego konfliktu na giełdzie światowej opinii publicznej. Nawet państwa arabskie sukcesywnie wycofują ze swojej retoryki kwestię „syjonistycznej ekspansji”. Na porządku dziennym stają problemy, które bezpośrednio dotyczą ich dalszej egzystencji w istniejącym układzie sił.

Najbardziej symptomatyczna jest inicjatywa egipska: od kilku tygodni wojska inżynieryjne odgradzają ten kraj od palestyńskiej Strefy Gazy betonowo-stalowym murem, wpuszczanym w ziemię na głębokość 18 m. Konstrukcja ma unieruchomić istniejące pod granicą tunele, przez które bojownicy Hamasu importują broń, eksportując równocześnie islamski fundamentalizm (emisariuszy ideowych, wywrotową bibułę oraz terrorystów godzących w jedno z najistotniejszych źródeł egipskiego dochodu – turystykę). Ruch przez tunele wzmacniał Bractwo Muzułmańskie, najgroźniejszą opozycję 82-letniego Hosni Mubaraka, pragnącego wykreować syna Dżamala na swego następcę w kairskim pałacu prezydenckim.

W tym samym czasie irańska Gwardia Rewolucyjna, zbrojne ramię ajatollahów, brutalnie tłumi każdy zryw opozycji. A przecież jeszcze nie tak dawno Iran – ten bez zbrojeń nuklearnych – był tylko szyicką wyspą w sunnickim morzu. Teraz nikt nie patrzy obojętnie, jak Ali Chamenei i Mahmud Ahmadineżad wprowadzają swój kraj na kurs kolizji – dzisiaj z arabskimi sąsiadami, a jutro być może z całą zachodnią cywilizacją.

Wyścig zbrojeń

W wyniku tych dramatycznych zmian Ameryka zaczyna zbroić przychylne Zachodowi państwa arabskie. Już teraz przez Atlantyk płyną do portów egipskich statki wyładowane nowoczesną bronią. Wartość dostarczanego sprzętu przekroczyła 2 mld dol. Niemal równocześnie Stany Zjednoczone wysyłają do Jordanii wyrzutnie i rakiety przeciwczołgowe, a Zjednoczone Emiraty Arabskie czekają na dostawę bomb sterowanych laserem oraz bomb kruszących beton.

Przed kadencją Baracka Obamy Stany Zjednoczone zawsze informowały państwo żydowskie o tego rodzaju transakcjach z krajami arabskimi. Tym razem Pentagon milczy. Wiadomość dotarła do Jerozolimy przez przecieki z grudniowych obrad Kongresu, który w myśl obowiązującego ustawodawstwa zatwierdza (lub nie) każdą transakcję sprzedaży broni za granicę. Gwałtowna zmiana w niepisanej, lecz zawsze przestrzeganej tradycji wywołała w Izraelu zrozumiałe zaniepokojenie. Stała się pierwszym wyraźnym sygnałem odmiennych priorytetów na zmienionej mapie politycznej obszarów między Tygrysem, Eufratem a Morzem Śródziemnym i Zatoką Perską.

Niemal znienacka na mapie pojawił się nowy gorący punkt: najuboższy, często zapominany dwudziestomilionowy Jemen. Ameryka traktuje go jako wylęgarnię terroryzmu Al-Kaidy, a Arabia Saudyjska postrzega rebeliantów działających na północy Jemenu jako bezpośrednie zagrożenie monarchii. Wystarczy spojrzeć na karty atlasu, aby przekonać się, jak łatwo można się w tym przygranicznym, pustynnym terenie przemieszczać z jednego kraju do drugiego. Dlatego Saudowie wysłali w ten rejon korpus ekspedycyjny do walki z potencjalnymi emisariuszami Iranu, a saudyjskie eskadry F-15 wspierają armię jemeńską w zwalczaniu szyickich fanatyków. Król Abdullah bin Abdul Aziz obawia się, że Iran planuje rozszerzyć działalność dywersyjną i objąć nią teren jego królestwa. Stąd także saudyjska blokada wybrzeży Jemenu, mająca uniemożliwić przemyt broni irańskiej.

Jeśli kraje Zatoki Perskiej i Jordania zbroją się na potęgę, to przede wszystkim z obawy przed aspiracjami Ahmadineżada. Ta nowa potęga kreuje nie tylko nową mapę polityczną Bliskiego Wschodu, ale także – a może przede wszystkim – nową świadomość. „New York Times” opublikował ostatnio zaktualizowaną ocenę wywiadu amerykańskiego przewidującą, że wbrew poprzednim sprawozdaniom Teheran będzie dysponował bronią nuklearną najpóźniej w 2012 r.

W Izraelu nie budzi to przerażenia. Politycy i generałowie w Jerozolimie widzą różnice między buńczuczną antysyjonistyczną retoryką a rzeczywistością. Iran postrzegany jest jako państwo kierujące się w gruncie rzeczy racjonalnymi przesłankami. Wojna atomowa oznaczałaby całkowite zniszczenie obu krajów. Do takiego rozwiązania konfliktu ideowego – bo przecież nie ma między obu krajami sporów terytorialnych – nie zechcą dopuścić nawet najbardziej fanatyczni ajatollahowie.

 

Hariri przewraca się w grobie?

W pierwszych dniach stycznia izraelski minister spraw zagranicznych Awigdor Lieberman obwieścił, że dopóki jego partia stanowi część koalicji rządowej, Turcja nie będzie mogła pośredniczyć w konflikcie z Syrią. Liebermana zbulwersowały krytyczne uwagi premiera Erdoğana dotyczące operacji Płynny Ołów w Strefie Gazy. Aby nadać deklaracji odpowiednią wagę, zwołał do Jerozolimy ambasadorów izraelskich z całego świata. Konferencja dyplomatów wywołała lekki uśmiech na ustach jej uczestników, bo każde dziecko w Izraelu wie, że Lieberman od dawna już nie kreuje izraelskiej polityki zagranicznej. Czynią to za niego premier Beniamin Netanjahu i minister obrony Ehud Barak. Ankara skwitowała deklarację Liebermana obojętnym wzruszeniem ramion, a Syria stawia na inne priorytety. Drużyna izraelska nie gra obecnie na jej boisku.

Przez ostanie pięć lat, od czasu wciąż jeszcze niewyjaśnionego – lecz przypisywanego agentom syryjskim – morderstwa libańskiego premiera Rafika al-Haririego, dialog między obecnym premierem w Bejrucie Saadem al-Haririm (synem Rafika) a prezydentem Syrii Baszarem al-Assadem ograniczał się do zdań raczej niecenzuralnych. Mimo iż uzyskał większość w parlamencie, Saad al-Hariri przez wiele miesięcy nie mógł rządzić, ponieważ ministrom z ramienia Hezbollahu przysługiwało prawo weta.

Konferencja w Doha, stolicy Kataru, zwołana w 2008 r., rzekomo pojednała zwaśnione od lat frakcje polityczne, ale w gruncie rzeczy sparaliżowała normalne funkcjonowanie władz rządowych, ponieważ na 30 ministrów przyznała opozycji aż 11 tek. W ten sposób rękę na wszystkim trzymał Hassan Nasrallah, przywódca Hezbollahu, szyickiej organizacji terrorystycznej, stanowiącej w oczach byłego prezydenta USA George’a Busha zasadnicze ogniwo osi zła.

Tak było aż do końca grudnia 2009 r., gdy Saad al-Hariri został zaproszony do pałacu Tiszrin, w którym dyktator Syrii zwykł przyjmować tylko najbardziej dostojnych gości. Wizytę poprzedziło otwarcie ambasady syryjskiej w Bejrucie oraz ambasady libańskiej w Damaszku. Stosunki dyplomatyczne nawiązano po 29 latach od ich zerwania i po wieloletniej obecności wojsk syryjskich na terenie Libanu.

Do stołu zastawionego wykwintnymi potrawami zasiedli damasceńscy notable, polityczni adiutanci libańskiego premiera oraz wybrani dziennikarze. Ponad trzy godziny trwała rozmowa, zakończona serdecznym uściskiem dłoni Haririego i Assada. Złośliwi komentatorzy pisali, że zamordowany tatuś przewraca się w grobie. Natomiast na Zachodzie, szczególnie we Francji i w Stanach Zjednoczonych – a także w emiratach, sułtanatach i państewkach zgrupowanych wokół Arabii Saudyjskiej – odetchnięto z ulgą. Spotkanie w Damaszku postawiło pod znakiem zapytania zarówno dalsze wsparcie al-Assada dla Nasrallaha, jak również dalszą współpracę Damaszku z Teheranem. I jeśli Barack Obama zechce wesprzeć zacofaną gospodarkę syryjską dotacjami oraz inwestycjami przewyższającymi pomoc finansową Ahmadineżada – Syria może zmienić front.

Dla kogo palma

Rok 2010 i lata następne mogą przynieść zmiany, które zadziwią komentatorów i polityków tkwiących w skostniałych poglądach z niedawnej przeszłości. W Turcji, niechcianej przez Unię Europejską, laicka armia, od lat dyktująca rządowi sposób prowadzenia polityki, przypuszczalnie zacznie wracać do koszar, a partia Erdoğana, Sprawiedliwość i Postęp, może wypowiedzieć Stanom Zjednoczonym dotychczasowe niemal bezgraniczne posłuszeństwo.

Turcja bardziej islamska niewątpliwie będzie mogła konkurować z Iranem i Egiptem o palmę pierwszeństwa na Bliskim Wschodzie. Syria al-Assada, jeśli wyciągnie rękę do Białego Domu, zakończy izolację kraju – wstęp do rodziny narodów cywilizowanych będzie otwarty. Natomiast w Iraku, po wycofaniu wojsk amerykańskich zapowiedzianym na 2011 r., niemal na pewno rozpocznie się krwawa walka o władzę. Ale wewnętrzne spory w tym kraju nie naruszą w niczym nowej równowagi sił w regionie.

Polityka 7.2010 (2743) z dnia 13.02.2010; Świat; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Nowe gorące punkty"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną