Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Dom we krwi

Hebron - miasto nienawiści

Izraelscy żołnierze aresztują Palestyńczyka podczas zamieszek w Hebronie, koniec lutego 2010 r. Izraelscy żołnierze aresztują Palestyńczyka podczas zamieszek w Hebronie, koniec lutego 2010 r. Mamoun Wazwaz / BEW
Rząd palestyński, po raz pierwszy w historii, zebrał się na obrady w Hebronie, protestując przeciw uznaniu Groty Praojców za żydowskie dziedzictwo narodowe. Miasto, które od tysiącleci nie zaznało spokoju, stoi przed nowym konfliktem.
JR/Polityka

Zabić Arabów – taki napis, wysmarowany na drzwiach zamkniętego arabskiego domu, w martwym zaułku starego miasta, wita każdego, kto zbliża się do dzielnicy żydowskich osadników w Hebronie. Nikt nie lekceważy podobnego graffiti. Świadczą o tym opustoszałe uliczki i dziesiątki zabitych deskami sklepów. Żaden muzułmanin nie odważy się tutaj pojawić. Burmistrz miasta Chaled Osaily, zamożny biznesmen prowadzący interesy z licznymi krajami europejskimi, obiecuje wypłacić z własnej kieszeni 200 dol. miesięcznie każdemu, kto znowu otworzy swój sklep. Ale życie ludzkie warte jest więcej niż 200 dol., więc bazary przylegające do żydowskiej dzielnicy pozostają zamknięte na cztery spusty. Istnieje też druga strona medalu: Żydzi nie mają prawa wstępu do arabskiego śródmieścia.

Na linii frontu

W mieście liczącym 170 tys. mieszkańców żyje tylko 500 stałych osadników żydowskich i 200 uczniów szkoły rabinackiej, ale wszyscy, omamieni fanatyczną misją dziejową powrotu do miejsca, w którym pochowany jest patriarcha Abraham i jego żona Sara i które przez siedem lat było pierwszą stolicą królestwa Dawidowego, mają wzrok utkwiony nie tylko w niebiosa, ale także w celownik pistoletu maszynowego.

Ostatnio otrzymali wsparcie: rząd Izraela uznał Grotę Praojców za część żydowskiego dziedzictwa narodowego i przeznaczył na jej restaurację niemal 100 mln dol. Było to nie tylko ustępstwo premiera Benjamina Netanjahu na rzecz religijnych koalicjantów, ale przede wszystkim prowokacja w stosunku do muzułmanów, również postrzegających Abrahama jako swego praojca. Nic dziwnego, że od kilku dni trwają w mieście rozruchy tłumione – o ironio! – przez policję palestyńską. W myśl istniejących porozumień, Palestyńczycy odpowiadają tutaj za Palestyńczyków. Do ochrony dzielnicy żydowskiej przybyła dodatkowa jednostka armii izraelskiej – doborowy pułk Szimszon. Napięcie rośnie; obie strony gotowe są na najgorsze.

Wciąż żywa jest pamięć Barucha Goldsteina, który zamordował 40 mężczyzn modlących się w meczecie Ibrahima, przylegającym do biblijnej Groty Praojców, aby w końcu, ostatnim nabojem w magazynku, położyć kres także własnemu życiu; a kto zapomniał, temu nieustanne brutalne potyczki osadników z izraelskimi żołnierzami, usiłującymi zapobiec uporczywym próbom powiększania terytorium zagarniętego przez bezprawne opanowanie opuszczonych okolicznych domów, przypominają, że Hebron to pierwsza linia frontu.

Mikrokosmos konfliktu

Hebron jest największym i najbardziej uprzemysłowionym miastem Zachodniego Brzegu. Chłodny wiatr wieje tu nawet w najbardziej upalne lata, bo miasto leży na wzgórzach Judei, wznoszących się niemal tysiąc metrów ponad poziom morza. Ale żaden wiatr nie jest w stanie ostudzić ludzkich namiętności i rozwiać bezgranicznej nienawiści. Od niemal stu lat miasto stanowi mikrokosmos arabsko-żydowskiego konfliktu. Teraz, po pochopnej decyzji rządu, stało się także jeszcze jedną przeszkodą w drodze do osiągnięcia jakiegokolwiek pokojowego porozumienia. Spory polityczne, nawet te najbardziej skomplikowane, bywają rozwiązywalne. Spory religijne – bardzo rzadko.

Niespełna rok po zakończeniu wojny sześciodniowej (5–10 czerwca 1967 r.), grupa religijnych fanatyków wynajęła wszystkie pokoje w jedynym istniejącym wówczas hotelu i pod przewodnictwem rabina Mosze Lewingera zamieniła hotel w przyczółek nowego żydowskiego osadnictwa. Pod presją władz izraelskich osadnicy przenieśli się do pobliskiego opuszczonego obozu wojskowego, przekształconego później w istniejące do dzisiaj osiedle Kiriat Arba.

11 lat później żona rabina Lewingera, Miriam, prowadząc 40 kobiet i dzieci, opanowała dawny żydowski szpital Hadasa na starówce Hebronu i przekształciła go w siedzibę „żydowskiej gminy hebrońskiej”. Do kobiet wkrótce dołączyli ojcowie rodzin. Interwencja izraelskiej policji nie odniosła skutku. Osadnicy obrzucili ich kamieniami, nazwali nazistami. Sprzeciw arabskich sąsiadów został odrzucony przez izraelski Sąd Najwyższy, ponieważ budynek był zapisany w księgach wieczystych jako własność żydowska. Wyrok spowodował zbrojny odwet: od granatów zrzuconych z dachów okolicznych domów zginęło osiem osób wracających z modłów w synagodze. Szesnaście innych zostało rannych. Nic jednak nie mogło już zmienić faktów dokonanych: w mieście znów osiedlili się Żydzi.

Znów – ponieważ gwoli ścisłości należy przypomnieć, że Żydzi mieszkali w Hebronie aż do 1929 r., odrzucając ideologię syjonistyczną i utrzymując dobrosąsiedzkie stosunki z ludnością muzułmańską. W pierwszych dniach sierpnia 1929 r. rozeszły się pogłoski o rzekomym spaleniu meczetu Al-Aksa w Jerozolimie i dały początek rozruchom w Palestynie. Polegając na zgodnym wspołżyciu z arabskimi sąsiadami, hebrońscy Żydzi odrzucili ofertę ochrony podziemnej syjonistycznej organizacji bojowej Hagana. Zapłacili za to wysoką cenę. W sobotę po południu 24 sierpnia 1929 r. padli ofiarą bezlitosnego pogromu.

Jedyny brytyjski oficer policji w mieście Raymond Cafferata zeznawał później, iż nie mógł zapobiec masakrze. Podlegający mu arabscy policjanci przyłączyli się do wzburzonego tłumu. Zamordowano wówczas 67 osób, wśród nich kilkoro dzieci, którym obcięto głowy. Kobietom odcinano palce, na których nosiły pierścionki. 435 Żydów uszło z życiem dzięki pomocy rodzin arabskich, które udzieliły im schronienia, ryzykując własne życie. Nazajutrz władze brytyjskie ewakuowały niedobitków do Jerozolimy.

Miriam Lewinger miała nadzieję, że historia zapamięta ją jako kobietę, która przywróciła Hebron jej prawowitym właścicielom. Każdemu podsuwała pod nos cytat z Księgi Rodzaju: „Izaak i Izmael, synowie Abrahama, pochowali go w pieczarze Machpela na polu Efrona, syna Sochara Chetyty. Na tym polu, które nabył Abraham od Chetytów, został on pochowany obok swojej żony, Sary”.

 

Kulisy dekoracji

Najstarszy zapis hipoteczny jest prawdziwy, aczkolwiek niezbyt adekwatny do współczesnych realiów. Grota Praojców stoi na peryferiach, zaś dzisiejsza dzielnica żydowska to zaledwie mała enklawa w mieście rozłożonym na 47 km kw. Gdyby nie chroniące enklawę uzbrojone jednostki policji i wojska, radykalni islamiści, stanowiący spory odłam miejscowej ludności, szybko znieśliby ją z powierzchni ziemi. Przemieszczających się z domu Hadasa do Groty, otoczonej 12-metrowym murem wzniesionym przez króla Heroda, muszą eskortować żołnierze z odbezpieczonymi pistoletami maszynowymi. Nawet w pomieszczeniach, w których modlą się pobożni Żydzi, obecni są umundurowani strażnicy i tajni agenci. Część Groty przekształcona w meczet (po zburzeniu przez Saladyna kościoła katolickiego, wzniesionego w tym miejscu przez krzyżowców) strzeżona jest przez policję palestyńską. W Hebronie nikt nikomu nie ufa.

Na podstawie porozumienia podpisanego pod koniec ubiegłego roku izraelskie siły zbrojne wycofały się całkowicie z czterech miast na Zachodnim Brzegu. Ich miejsce zajęli policjanci palestyńscy. Ostatnio usunięto znienawidzone punkty kontrolne między poszczególnymi dzielnicami Hebronu. Dziś śródmieście kipi życiem, przez sklepy i targowiska przewala się tłum kupujących, a ulice blokują teraz jedynie zatory samochodów i kolumny młodzieży protestującej przeciw ostatniej decyzji rządu w Jerozolimie.

Bez znaczących sił policyjnych utrzymanie spokoju byłoby niemożliwe – wyjaśnia dowódca palestyńskich służb bezpieczeństwa gen. Samih al-Saifi. – Teraz, gdy dołączyło do nas 600 policjantów wyszkolonych w Jordanii pod kierownictwem amerykańskiego generała Keitha Daytona, zaczynamy walczyć z prawdziwą plagą miasta. Hebron postrzegany jest zawsze w kontekście konfliktu izraelsko-palestyńskiego, nikt nie mówi i nie pisze, że postrachem ludności są głęboko zakorzenione, zwalczające się nawzajem arabskie klany rodzinne – niemal wszystkie o charakterze przestępczym. Szybki rozwój miasta, nowe domy mieszkalne i nowe zakłady przemysłowe to tylko dekoracja. Za jej kulisami trwa bezlitosna walka o władzę.

Bastion Hamasu

Nad wejściem do budynku komendantury wisi wielki portret prezydenta Mahmuda Abbasa. Aby nie było wątpliwości, że ta nowa policja podlega Organizacji Wyzwolenia Palestyny, a nie radykałom z Hamasu. Władze izraelskie nie bez powodu wyposażyły ją w nowoczesną broń maszynową. Hebron był i jest bastionem Hamasu na Zachodnim Brzegu, a niektóre gangi przestępcze, o których wspominał Samih al-Saifi, to po prostu dobrze zorganizowane komórki fundamentalistów. Ścisła współpraca agentury palestyńskiej z izraelskimi służbami bezpieczeństwa stanowi tajemnicę poliszynela, ale Samih al-Saifi wzrusza ramionami, gdy cytujemy agencję Reutersa, która opublikowała ostatnio wiadomość o masowych aresztowaniach członków Hamasu: – Nic o tym nie wiem.

Bardziej rozmowny jest burmistrz Chaled Osaily: – Przyjechałem tutaj z Ramallah na osobistą prośbę prezydenta Mahmuda Abbasa. Zaraz po zwycięstwie w wyborach municypalnych przedstawiciele Hamasu domagali się połowy miejsc w 24-osobowej radzie miejskiej. Odmówiłem. Gdybym uległ naciskom, nie uzyskałbym ogromnej pomocy finansowej ani z Unii Europejskiej, ani od prywatnych darczyńców, nie mówiąc już o współpracy z władzami izraelskimi, bez zgody których żaden projekt nie może być zrealizowany. Tak więc nie była to kwestia moich zapatrywań politycznych. Po prostu działałem dla dobra miasta.

Blisko 3 mln dol., dar emira Dubaju, umożliwiły budowę Domu Młodzieży. Uścisk dłoni Tony’ego Blaira przypieczętował obietnicę uzyskania 300 mln dol. z pieniędzy Kwartetu Bliskowschodniego oraz funduszy unijnych. – Dotacje przeznaczę na unowocześnienie miejskiej infrastruktury – powiada Osaily. – Niestety, pieniądze nie rozwiązują zasadniczych problemów. Miasto istnieje od epoki brązu. Przez ponad 4 tys. lat przechodziło z rąk do rąk. Kolejni zwycięzcy na ogół burzyli to, co zbudowali ich poprzednicy, a każda zmiana władzy spływała krwią. Może uda mi się skanalizować miasto i dać mu nowe boisko piłki nożnej, ale pokoju dać nie mogę.

Polityka 11.2010 (2747) z dnia 13.03.2010; Świat; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Dom we krwi"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną