Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

„Kongo z bliska”, 1961 r.

Fragmenty reportażu z Konga w 1961 r.

Tej zimy przeżyłem najbardziej upalne lato: Byłem w Kongu. Kongo nie pozostawia nikogo obojętnym. Ciekawscy zadają więc mnóstwo pytań: Pytanie główne: Jak tam właściwie jest?

Nie mam pojęcia, co na to odpowiadać.

Czy tam jest wojna?

Polakowi trudno mówić o wojnie, w której miesięcznie ginie na frontach mniej ludzi niż u nas w wypadkach drogowych.

Ale jest front?

Znowu problem – jedziesz autem, droga przez dżunglę, na drodze patrol, mała dyskusja, przepuszczają, za chwilę drugi patrol, mała dyskusja, paczka papierosów w garść, przepuszczają, teraz gazu panie kierowco! Okazuje się potem, że tamci byli nasi, a ci – obcy. No więc front?

A są ofensywy?

„Potężna ofensywa armii kongijskiej na prowincję Kasai”. Drukarz składający ten tytuł nie wie, że to jedzie pięć samochodów z wojskiem, które bez jednego wystrzału zajmują obszar wielkości pół Polski.

A jednak – Kongo jest tragiczne.

„Sytuacja zamyka się tam między maskaradą a koszmarem” – pisze z Leopoldville amerykański korespondent. Otóż właśnie.

Maskarada: karmazynowa gwardia Czombego, Kalondżi w koralikowej koronie wodza Balubów, Belgijki szukającej na gwałt czarnych kochanków, zapłakany Mobutu w kwaterze ONZ, błagający o ochronę przed własnymi wojskami, prezydenci nieistniejących państw, sekretarze nieistniejących partii, gestapowcy w roli Krzyżaków Afryki, ministrowie w ukłonach przed pijanym żandarmem.

I koszmar: bojownicy zamordowani w Bakwandze, zagłodzone dzieci w stepach Sankutu, plemiona, które się wycinają z jakichś obłędnych powodów, bezkarne manewry Belgów, zamknięte fabryki, wyludnione miasta i ten samolot Air Congo DC-4 lecący 17 stycznia z Thysville (obecnie miasto Mbanza-Ngungu) do Katangi z Lumumbą na pokładzie, ten samolot, którego kapitan w pewnej chwili wychodzi z kabiny pilota i mówi do żołnierzy: Panowie, nie bijcie go tak mocno, bo się cały samolot tak chwieje, że nie mogę go prowadzić.

Każda agresja jest zbrodnią, ale w wypadku Konga najazd kolonialistów ma jeszcze dodatkowy rys cynicznego szyderstwa. Oto wprawni dyplomaci, doświadczeni oficerowie, sprytni przedsiębiorcy – cała obrotna i przebiegła kadra zachodnich ekspertów zachowuje się w niepodległym kraju jak na własnym podwórku, ponieważ jego prawi właściciele nie mają dość sił i środków, aby się obronić, nie mają ani tego doświadczenia, ani tej organizacji, są skłóceni i nie rozumieją bardzo wielu rzeczy. Walka jest nierówna. Pięciu silnych chuliganów pastwi się nad małym chłopcem, ale ruch narodowowyzwoleńczy nabiera prężności, zdobywa umiejętność walki, sztukę agitacji.

Kongo jest krajem oszałamiająco pięknym. Jest jak bajka, jak dobry sen. Krajobrazy prowincji Wschodniej i Kiwu, drogi przez dżunglę, brzegi rzek, park Garamba, wodospady i mosty – nareszcie po przejechaniu jałowej Sahary i wypalonych sawann sudańskich docieramy do zaczarowanego królestwa Afryki, nie chce się stamtąd wyjeżdżać.

Olbrzymi kraj – blisko osiem razy większy od Polski. Jedzie się samochodem przez busz, przez step, przez rzeki i góry. Mija tydzień. I ciągle jesteśmy w Kongu. Fantastycznie bogata ziemia. Pewien urzędnik belgijski kupuje w Czelenge działkę. Grabi grządkę, metalowe zęby dźwięczą o kamienie. Schyla się, bierze je do ręki: diamenty.

Macie Kongo. Ten kraj jest sercem Afryki. Etnograficzny autentyk. Przez pięć wieków kolonialiści zdobywali Czarny Kontynent. Wywozili niewolników, podbijali mieszkańców wybrzeży. Jedne plemiona ginęły, inne ulegały. Ale wiele uciekało zaszywając się w zielonych czeluściach Konga. Tu pozostały. Stąd kraj ten jest nieopisaną mieszaniną plemion, które do niedawna żyły obok siebie, często w ogóle się nie znając. Różne języki, różne kultury, różne zwyczaje. Z tych dżungli trudno wydostać się na szerszy świat. A bez tego człowiek nie może się tam dowiedzieć, że obok plemion Kutu i Suku żyje jeszcze na naszym globie plemię Polaków i Rosjan, Włochów i Japończyków.

Belgowie odgrodzili Kongo od świata. Kongijczyk nie mógł jechać do Europy, ponieważ nie mógł zobaczyć, że biały pan bywa również zamiataczem ulic. Prasa wychodząca w kolonii cenzurowała wszystkie wiadomości, z których by mogło wynikać, że w Europie mieszkają również tacy ludzie, co to nie mają na chleb.

Dramat Konga – mówił mi tam pewien Europejczyk – polega na tym, że najbardziej zacofany w Afryce kraj dostał się pod panowanie najbardziej lichych i małych ludzi w Europie.

*

W mieście są duże koszary. W koszarach jest dużo wojska. Wojsko musi coś robić.

Tak mawiał mój dowódca baterii. Jakby was zostawić na dzień bez niczego, toby Toruń wyleciał w powietrze. Dlatego w armiach istnieją przemyślne systemy zatrudniania żołnierzy. Żeby system ominąć, trzeba chodzić szybkim krokiem. Szybki krok jest zewnętrznym objawem celowości. Oznacza, że się gdzieś spieszę. A wiadomo, że jeśli żołnierzowi do czegoś spieszno, to aby wykonać rozkaz. Tedy nikt go nie zatrzyma. Za pomocą tego triku można leserować, jeśli leserowanie sprawia komuś przyjemność.

Ale w Kongu szybki krok jest niemożliwy ze względu na wieczny upał. Nic więc nie przesłania faktu bezczynności wojska, jeśli taki fakt występuje. Żołnierze przesiadują w barach na piwku albo łazęgują po ulicach. Dawniej Belgowie traktowali tych wojaków jako podłych parobków. Ale Belgom Lumumba kazał odebrać broń. Odtąd wojacy poszli w cenę. Więc często się widzi, jak siedzi przy stoliku żołnierz i jego dziewczyna, a biali panowie fundują im piwo. Żeby się wykupić, żeby w razie czego mieć jakąś wdzięczną duszę w armii.

Stawianie piwa w Luluabourgu było skomplikowane o tyle, że garnizon nie stanowił jednolitej siły. Część żołnierzy była mobutowska. Część lumumbowska. A jeszcze inni należeli do Kalondżiego. Ktoś odpowiada: To bardzo dziwnie wygląda. Stoją baraki, a w barakach kwateruje wojsko. Pytasz jednego – czyj ty jesteś? Odpowiada: Lumumba. A drugi mówi: Mobutu. Trzeci jeszcze coś innego. A śpią na jednej sali i jedzą przy jednym stole. Ich karabiny stoją pod jedną ścianą. Rano wychodzą na dziedziniec i siadają do wozów. Tankują benzynę w tych samych stacjach. A potem wyjeżdżają na miasto i walczą. Po południu wracają do tych samych koszar i jedzą obiad. Wieczorem szukają kobiet.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną