Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Yugo: reaktywacja

Tuning po serbsku z nostalgią w tle

Łukasz Trzciński / Visavis.pl
W wyniku wojny po rozpadzie Jugosławii Serbia została objęta embargiem ekonomicznym. Więc, jak na Kubie, polepszanie osiągów i wyglądu starych aut stało się popularnym hobby. Rozrywce towarzyszy jugonostalgia, z domieszką serbskiej dumy i chęci wyjazdu z tego kraju.

Jest prom na Dunaju, ciągle przemalowywany, żeby wyglądał z daleka jak nowy. Z oddali Dunaj lśni jak lustro, ale z bliska woda jest mulista i szara. Obok wjazdu na prom nie ma bankomatów ani w ogóle niczego, co się kojarzy z bezpieczną Europą, żadnych kafejek, sklepików ani nawet toalet, tylko ta szosa, która prowadzi na brzeg. Na brzegu kolejka mniejszych i większych ciężarówek, ruch jak diabli.

Spokój ogarnia dopiero na wodzie. Wszyscy palą pod napisem, że palenie zabronione, plują do rzeki. Aż metal promu szurnie o nabrzeże już po drugiej stronie.

Pedja

Asterix Pizza Cafe – tak się nazywa lokal w dzielnicy Zemun, w Belgradzie, na brzegu Dunaju. W środku siwo od dymu, głośne towarzystwo dyskutuje o samochodach. (Ale piją do tego najwyżej piwo i jak się przyjrzeć z bliska, może są odrobinę zaczepni, ale tylko we własnym gronie). Pedja, brodacz w koszuli w kratkę, opowiada o sobie, wyrzuca słowa, jakby się chciał ich jak najszybciej pozbyć – a przecież nie ma się po co spieszyć, jest niedziela, pada. Pójść nie ma dokąd, chyba że do tego Asteriksa, gdzie ani on, ani żaden z kolegów nie zamówi jedzenia, co najwyżej colę albo małe piwo.

Przede wszystkim jestem Serbem, mówi Pedja, pamiętam, jak wy do nas przyjeżdżaliście (wy jest skierowane do każdego, kto kiedyś w Jugosławii handlował, do Niemców z NRD, Bułgarów, Polaków), jak staliście rządkami na mojej ulicy, żeby cokolwiek przehandlować. My wtedy byliśmy bogaczami, a wam się oczy świeciły. A teraz nie zostało nam nic. (Cały ten wywód w odpowiedzi na pytanie o zawód).

Wtedy – ciągnie Pedja, gruby, jakieś trzydzieści parę lat – moi rodzice mieli dobrą pracę, zarabiali po 2 tys. marek; wy też tam w Polsce liczyliście wszystko w zachodnich markach? Nam było taniej pojechać na wakacje na miesiąc do Grecji albo do Włoch niż na dwa tygodnie zostać tutaj. Yugo, Zastava, Opel, Peugeot, Citroën, Volkswagen, każdy samochód mogłeś mieć od ręki. A teraz to się wszystko odwróciło, mówi i pali kolejnego papierosa. Samochody mamy najdroższe w Europie.

Pracowałem w wydawnictwie, byłem grafikiem, opracowywałem zdjęcia, ale mi płacili 200 marek (ile jest warta waluta, której już nie ma – w kraju, który ma własną?), więc powiedziałem: pieprzyć to. A i tak za późno, bo do dziś noszę okulary od komputera. (I to jest odpowiedź na pytanie o zawód Pedji: kiedyś miał jakiś. Reszta zbiera się z ułomków rozrzuconych gdzieniegdzie: kupuje samochody, remontuje, sprzedaje – jak się uda).

Z Zemunu trudno zobaczyć życie w centrum Belgradu, te starsze panie obchodzące imieniny przy czekoladkach i filiżance lavazzy, oglądające książki kupione przed chwilą w księgarni obok. Ale Serbię najlepiej poznać na zadupiu, mówi brodaty Pedja, tam jest jak dawniej. Klepie po plecach chłopaka w białym dresie i przedstawia: Branko z Negotina. Tam u niego to jest Serbia. Tu nic, tylko bloki i ciągle brak kasy i nie da się nigdzie pojechać. Branko cały w uśmiechach. Po angielsku nie rozumie ani słowa. Z kim miałby gadać?

Negotin

Hotel Krajina w Negotinie (położony w sercu miasta, zachwala strona internetowa, w najpiękniejszej części parku miejskiego) to są dwa bloki przytulone do siebie przy wyludnionym placu. Gości hotelowych zwykle nie ma, bo tylko z rzadka ktoś się prześliźnie przez Negotin na dzień lub dwa. W holu stoją faceci i palą wśród tabliczek, że nie wolno palić, z papierosem schowanym w dłoni – nie, żeby coś ukryć, tylko fason taki. Na nikogo nie czekają. Są.

Już na parterze ogarnia zapach prania; hotelowe pokoje są tylko na drugim piętrze. W pozostałych mieszkają przesiedleńcy, bezrobotni. Skoszarowano tu ludzi bez zajęcia, bez domu, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Rano wylegną kobiety i za chwilę wrócą, każda z kraciastą torbą wypełnioną chlebem, jakby tylko ten chleb jedli. Przed każdym pokojem suszy się pościel, koszule w kratę, legginsy z poprzedniej epoki, cały ten kram ze szmateksu. Na drugim hotelowym piętrze nie ma prania, ale na trzecim znów jest, i tak już po dziesiąte. Z okien widać spodnie i skarpety rozwieszone między drzewami i na trawniku, po piętrach snuje się lekki zaduch, biega dzieciarnia i chodzą mężczyźni. Nic do roboty. Zejść na dół i zapalić (papieros pomaga dzielić czas na cząstki i skuteczniej go marnotrawić). Pogadać z sąsiadem. Wyjść na chwilę przed budynek i wrócić.

Na hotelowym piętrze pusto. Nikt nie wygląda z okien na loterię w miejscowym kasynie, na główną nagrodę, czerwone auto Yugo (kilka miesięcy później nie będzie nawet tego, jakiś szczęśliwiec wreszcie je wygra). Hotelowa restauracja na 300 osób jest zupełnie pusta nawet w porze śniadania. Dziurawe obrusy, napis: „Dziękujemy za niepalenie” i popielniczki na każdym stole; kelner przyniesie z kuchni dowolne danie, pod warunkiem, że będzie to omlet i kawa z mlekiem.

U nas, w Jugosławii (nasz kraj to Jugosławia, a Serbia to smutny wypadek), było najlepiej, mówił Pedja z Belgradu, wszystko się spieprzyło przez tych idiotów z rządu, nie mogli się porozumieć, kto ma być następny i o to była cała wojna. (Słowo „wojna” pada tu po raz pierwszy i nie padnie już ani razu. Dziwnie nieobecne słowo, oznaczające polityczne niesnaski, jakieś bzdury niegodne rozmowy; a także finansowe niedogodności, niemożność wyjazdu i utratę Kosowa – i nic więcej).

We wsi, która straciła własną nazwę i stała się częścią nijakiego miasta Negotin (który razem z przysiółkami i wioskami liczy ze 20 tys. mieszkańców i utrzymuje się głównie z tych, którym się udało wyjechać na Zachód), stoi przy placyku dom. Dawniej to była chałupka, ale się rozrosła; w bramie kręci się dwóch młodych. Branko, ten Branko w białym dresie niemówiący słowa po angielsku, i jego kolega tłuścioszek pucują starą Ładę z czaszką wymalowaną na masce. Dookoła dzieje się wszystko to, co się zwykle dzieje w wiejskim domu w tej części świata – melony i arbuzy dojrzewają pod ścianą, skrzeczy papuga zawieszona w klatce nad schodami, ale od tak dawna już skrzeczy, że mieszkańcy domu przestali ją słyszeć; brama jest przegrodzona płotem, za którym chodzą świnie. Niedługo będzie na nie pora, takie są tłuste. Słychać niespokojne pochrząkiwanie, bo już wieczór i powinny dostać jeść, a Branko im jeść nie daje, bo się zatopił w robocie.

Ten samochód to wielka miłość Branka, który jest najlepszym przyjacielem grubaska, więc zawsze we dwóch grzebią w silniku, kombinują, jak zrobić drzwi, które się otwierają do góry, jak przerobić tego ruskiego grata na cudo, na które można poderwać wszystkie dziewuchy z Negotina, ba, kto wie, może nawet z sąsiedniego Boru.

Okolice

Bor, parędziesiąt minut jazdy samochodem z Negotina (ale internetowe mapy każą się cofać do Rumunii, a potem zawracać, w Serbii nawet Internet się gubi), wita złotą łuną na szarym niebie: olśnienie, jakby się zaczynał wielki pożar – ale to nie ogień, tylko hałda, bo jest w Borze wielka kopalnia miedzi i hałda świeci w słońcu. Kiedy stanąć na końcu Boru – tam, gdzie obok ostatniego domu urywa się droga – i kiedy się pochylić, pod stopami jest ze 300 m dziury. (I jakimś cudem z góry wiadomo, że przy tej urwanej ulicy będą mieszkać Cyganie.

W Majdanpeku podobnie: żeby wjechać do miasta, trzeba się przedrzeć przez kopalnię. Nad głową wisi to samo szare niebo, tylko łuny nie ma. Między Borem i Majdanpekiem jest leśna droga zasnuta przez dymy, bo przy drodze, jeden przy drugim, stoją piece do wypalania węgla drzewnego, we wszystkich wsiach, koło Klokočevaca i gdzie indziej; rzadko kiedy krzątają się przy nich ludzie, bo przyjeżdżają tylko wtedy, kiedy jest coś do roboty – załadunek drewna, a potem otwieranie pieców i zwózka węgla.

We wsiach knajpy, ale prawie wszystkie zamknięte, bo kto by tu chodził do knajpy i za co? W końcu któraś otwarta, nazywa się Rendezvous, ze stołami nakrytymi lepką ceratą. Jedyni klienci: babcia z wnukiem przy pustym stole. Patrzą niemo w czarno-biały telewizor, też bezgłośny. Lew poluje na antylopę gdzieś w Afryce. Nad barem plastikowy zegar w kolorze złota; jest dziewiąta, zegar wskazuje trzecią i idzie do tyłu.

Zagranica

Kilkanaście kilometrów od Negotina jest parterowy domek, który czasem wynajmują wędkarze, dom z zamkniętymi okiennicami i portretami dziadków wsuniętymi pod szafę. Na murze od ulicy wciąż wisi zawiadomienie o śmierci babki właściciela. W kuchni nie ma zasięgu, w pokoju od ulicy jest węgierski i serbski, na dworze dochodzi bułgarski, ale znika za rogiem; cała ta okolica jest taka przemieszana, jakby w nocy zmieniała ukształtowanie, po ciemku przemieszczała się to w jedną, to w drugą stronę. Do Rumunii stąd parę kilometrów, parę do Bułgarii – wszystko za rzeką, za Dunajem.

Tyle wyborów, kilkanaście sieci komórkowych, wystarczy parę minut jazdy samochodem; ale pojechać się nie da, bo to twarda granica Unii. A wyjazd (w przeciwieństwie do wojny) to jest słowo, które się wciąż pojawia. Ja stąd wyjeżdżam, jak tylko studia skończę, mówi student fizyki, właściciel przerobionej Zastavy z Belgradu; no chyba że coś dobrego się znajdzie. Ale nie chce mu się w to wierzyć, bo pieniądze tu żadne.

W Borze chłopaki, ma się rozumieć, nie pracują; jeden studiuje i gra w piłkę, zawodowo, w klubie. Ale tu powietrze takie, mówi, że czasem mnie dusi, oddychać nie mogę – i to nie, gdy trenuję, tylko na ulicy, normalnie, jak idę do sklepu. (A rodzina w Niemczech już na niego czeka). Na razie włóczy się z Marko, który ma kilkunastoletniego Fiata Bravo, razem przy nim dłubią (Marko jest z tych, którzy tuningują stare samochody, żeby wyglądały jak rakiety): silnik słabo działa, ale blacharka jak w wyścigowym samochodzie. Czasem jeżdżą na zloty. Pedja z Belgradu ma Ładę Twincam, zbierają się czasem na tyłach Sava Centar, na parkingu, można przejechać 200 m aż dymi – a jak pada, postoją sobie godzinkę pod wiaduktem. (A między ich samochodami biegają Cyganie ze slumsów nad Sawą. Po spotkaniu ciągną, trąbiąc, przez miasto nad Dunaj, do Asteriksa.

W Negotinie Aleksander, tapicer, miłośnie obłożył skórą wnętrze, bagażnik, nawet akumulator. (On zostaje na razie, bo mieszkał w Niemczech i mu się nieźle powodzi). Kolega Marko, właściciel warsztatu, mieszkał dziewięć miesięcy w Stanach i choć na Serbię złego słowa nie powie, bo to ojczyzna (i przy okazji: Kosovo je Srbija), to o niczym innym nie marzy, tylko żeby do Stanów wrócić: Tam dostawałem 1500 w przeliczeniu na euro, tu mi wychodzi 400, nie ma się nad czym zastanawiać.

Jest Branko ze swoją białą Ładą, w Novim Pazarze jest wielu, w Kraljevie. Gotowi do wyjazdu, ale póki co pielęgnujący samochody. Kupują stare bryki i odnawiają je latami. Potem jeżdżą z rykiem silników po paru ulicach miasteczka – jedynych, którymi mogą przejechać.

Polityka 15.2010 (2751) z dnia 10.04.2010; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Yugo: reaktywacja"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną