Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Daleko od szosy

REPORTAŻ: Kobiety w Tanzanii

Dziewczyny z plemienia Meru w klubie Nkoarua Dziewczyny z plemienia Meru w klubie Nkoarua Joanna Podgórska / Polityka
W Tanzanii podczas porodu umiera 13 tys. kobiet rocznie. Większość z nich w wioskach, gdzie do szpitala trzeba iść kilka godzin. To efekt biedy i tradycji, według której dziewczyna warta jest 20 sztuk bydła, a jej społeczny prestiż wyznacza liczba urodzonych dzieci.
Masajkifiverlocker/Flickr CC by SA Masajki

Ojciec zabronił Nemie iść do szkoły. Oświadczył, że masajskie dziewczyny nie są od tego, żeby się uczyć. Można powiedzieć, że i tak miała szczęście. Nie wydano jej za mąż, kiedy miała 12 lat, tak jak to jest w zwyczaju. Dopiero kiedy skończyła 19, rodzina znalazła jej męża. Nema nie jest pewna, ile miał lat: 65 może 70. Na pewno był starszy od jej ojca. Zaparła się. Nie wyjdzie za mąż. Nie pomogło ani bicie, ani tłumaczenie, że jest jedyną córką, a rodzina potrzebuje opłaty, którą obiecał przyszły mąż.

Ojciec w końcu uległ, znalazł jej młodszego męża, ale Nema nadal mówiła: nie. Chce się uczyć, skończyć chociaż podstawówkę. Poza tym zakochała się w chłopcu z sąsiedniej wioski. Ale na niego z kolei nie zgadzał się ojciec. Ciągle pytał: gdzie opłata? Nie było zresztą o czym mówić. Chłopak ulotnił się, kiedy powiedziała mu, że jest w ciąży. Przed rodziną udało się to ukryć do siódmego miesiąca.

Ciężko pracowała, niewiele jadła, ale matka w końcu zauważyła. Pomogła trochę przy porodzie. Potem już nie. Jeden z bliźniaków zmarł dwa tygodnie po urodzeniu. Żeby cokolwiek zarobić, Nema wynajmowała się do pracy na budowie. Kopała rowy, nosiła piasek. Podczas porodu straciła wiele krwi, była niedożywiona, coraz bardziej wyczerpana. Po kilku miesiącach poddała się, bo czuła, że umiera. Wtedy w kościele spotkała Martinę, która zabrała ją do siebie. Do Faraja Centre, ośrodka dla dziewczyn.

Faraja znaczy nadzieja

Jest ich tu 40. W opowieściach dziewczyn z Faraja (w języku suahili znaczy to nadzieja) prędzej czy później przychodzi moment, gdy pojawiają się łzy. Bo wszystkie przeszły piekło. To sieroty, nieletnie matki odrzucone przez rodziny, zmuszane do prostytucji, gwałcone, sprzedane. Bo tu ciągle handluje się ludźmi. Dziewczyny z wiosek, łudzone obietnicą edukacji, sprzedawane są do bogatych domów jako służące, co też często kończy się ciążą, bo zakres wymaganych usług jest szeroki.

Tylko Teresa nie płacze. W jej sposobie mówienia, poruszania jest coś mechanicznego. Ten rodzaj obojętności obserwuje się u zwierząt długo zamkniętych w klatce. Ma 14 lat. Gdy miała pięć, rodzina wydała ją za mąż. Za taką małą dziewczynkę można dostać nawet więcej niż 20 sztuk bydła. Kilka dni po ślubie mąż rozpoczął egzekucję obowiązków małżeńskich. Nie wiedziała, o co chodzi, odruchowo zaciskała uda. Siłą rozchylił je na boki i przywiązał sznurkami. Potem bardzo krwawiła i strasznie bolał ją brzuch. Uciekła do mamy, ale mama zwróciła ją mężowi. Była zapłacona.

Krwotoki się powtarzały; były coraz silniejsze. Po kolejnym gwałcie Teresa zemdlała z bólu. Wtedy jej matka zaczęła się zastanawiać, czy może by jej nie zaprowadzić do szpitala. Ale mąż Teresy uznał, że bardziej odpowiednim miejscem będzie kościół. Kobieta, która mdleje podczas seksu, z całą pewnością ma w sobie demona. Trzeba go wypędzić. Po dwóch latach Teresa uciekła do sierocińca. Pamięta, że dali jej tam sok do picia, zabawki, zajęli się nią. To było wspaniałe. Potem trafiła do Faraja, bo tu może się więcej nauczyć. Przez cały dzień dziewczyny mają zajęcia: gotowanie, szycie, tkanie, malowanie batików, trochę matematyki, podstawy angielskiego. Temat dzisiejszej lekcji: edukacja jest ważniejsza niż pieniądze.

Kiedy będą umiały coś zrobić same, przestaną być niewolnicami – tłumaczy Martina Simona Siara, emerytowana nauczycielka ekonomii, która prowadzi centrum Faraja. – Uczymy je też, jak kochać własne dzieci, bo to najczęściej dzieci urodzone z gwałtu, kazirodztwa, prostytucji. W pierwszym odruchu złość, rozpacz i rozgoryczenie dziewczyn skupia się na nich.

Tanzania jest w światowej czołówce, jeśli chodzi o śmiertelność okołoporodową. Ponad połowa kobiet nie ma dostępu do żadnych świadczeń medycznych w czasie porodu, inicjacja seksualna następuje zbyt wcześnie, żniwo zbiera też nielegalna, a zatem niebezpieczna aborcja. Według danych rządowych, 578 porodów na 100 tys. kończy się śmiercią kobiety. Według danych WHO, nawet 900 (ta statystyka pochodzi z 2005 r., aktualna będzie dostępna w połowie tego roku). Jednak, jak twierdzi dr Salash Toure odpowiedzialny za służbę zdrowia w regionie Aruszy, nikt dokładnie nie wie, ile kobiet umiera, bo przypadki, które zdarzają się w odległych wioskach, mogą nie być rejestrowane.

Bezpieczne macierzyństwo to jeden z Milenijnych Celów Rozwoju (ośmiu celów, które państwa członkowskie ONZ zobowiązały się osiągnąć do 2015 r.). W jego realizację włączyła się Komisja Europejska z programem „True Development Through Health” (Prawdziwy rozwój poprzez zdrowie). Ze strony polskiej uczestniczy w nim Federacja ds. Kobiet i Planowania Rodziny. Dziś tanzańska kobieta rodzi średnio 5–6 dzieci. Jej śmierć przy kolejnym porodzie to wielokrotna tragedia, bo to matka jest filarem rodziny. Dba o domowy budżet, wyżywienie, edukację. Osierocone dzieci skazane są na niemal pewne stracenie.

Jeśli kobieta nie zajdzie w ciążę, to nie umrze podczas porodu ani z powodu komplikacji poaborcyjnych. Dlatego antykoncepcja jest sprawą kluczową. To proste – mówi Gregory Hofknecht z brytyjskiej fundacji Marie Stopes Tanzania, która prowadzi szpital w Dar-es-Salaam i kilka mobilnych klinik, które docierają do wiosek, by uczyć zasad planowania rodziny i rozdawać środki antykoncepcyjne.

Ale tak całkiem proste to nie jest. W tradycyjnych społecznościach kobieta, która stosuje antykoncepcję, bywa stygmatyzowana jako prostytutka. Prestiż społeczny rodziny ciągle wyznacza tu liczba dzieci. W dużych miastach już jest inaczej – im rodzina bogatsza i lepiej wykształcona, tym mniej dzieci. Dla kobiet wiejskich idealna jest antykoncepcja dyskretna, taka, żeby nawet mąż nie wiedział; a więc spirale, zastrzyki lub najbardziej pożądane implanty o trzyletnim działaniu, wszczepiane pod skórę.

Znam przypadki, gdy dochodziło do pobić, a nawet rozwodów po tym, jak mąż dowiedział się, że żona stosuje antykoncepcję – opowiada Johnbosco Basco z Marie Stopes Tanzania. – Najgorzej jest na północy, gdzie Kościół katolicki jest bardzo silny. Gdy przyjeżdża nasza klinika, nikt z wioski się nie pojawia albo przychodzą nas nawracać. My prowadzimy edukację zdrowotną, a oni przyjeżdżają po nas z propagandowym filmem, że prezerwatywy nie chronią przed AIDS.

 

Maszyny i pigułki

Populacja Tanzanii dzieli się mniej więcej po połowie na muzułmanów i chrześcijan. Katolicy stanowią około 20–25 proc. i tylko oni tak stanowczo sprzeciwiają się antykoncepcji. Program planowania rodziny wspiera muzułmański prezydent Jakaya Kikwete, a dotacje do darmowej antykoncepcji są jednym z rządowych priorytetów. Problem w tym, że biedna Tanzania ma tyle priorytetów, że właściwie przestają być one priorytetami. Milion dolarów rocznie na środki antykoncepcyjne to tyle co nic. Sporo dokładają sponsorzy i fundacje z krajów zachodnich, ale nie zawsze mają wpływ na to, jak ich pieniądze zostaną wydane, bo trafiają do ogólnego budżetu przeznaczonego na opiekę medyczną.

Z edukacją seksualną też jest kłopot. W gruncie rzeczy wygląda to podobnie jak w Polsce: jest, lecz jej nie ma. Teoretycznie jest zapisana w rządowej strategii. Praktycznie zależy od tego, czy nauczyciel zechce porozmawiać o tym z uczniami, a najczęściej nie chce, bo się wstydzi. Nie ma takiej tradycji, żeby rozmawiać z dziećmi o seksie – tłumaczą Tanzańczycy. W szkołach mówi się więc trochę o zagrożeniu AIDS, bo to konieczne, ale nastolatka, która o związku seksu z ciążą dowiaduje się dopiero w szpitalu położniczym, nie jest wyjątkiem. Z edukacją seksualną próbują trafiać do szkół zachodnie fundacje, ale ich program musi zaakceptować lokalny urzędnik oświatowy. Czasem akceptuje, a czasem nie. Zależy, jaką ma opcję.

Dlatego wiele fundacji stosuje ofertę łączącą różne formy pomocy z edukacją seksualną, propagowaniem antykoncepcji, często też darmowym rozdawnictwem środków antykoncepcyjnych. Tak jest w Faraja Centre, tak jest także w Nkoarua, klubie dla młodych kobiet z plemienia Meru. Przychodzą tu codziennie na kilka godzin, by uczyć się szycia, prowadzenia małego biznesu i zasad planowania rodziny. Mają od 13 do 19 lat. Ich rodzin nie stać na szkołę drugiego stopnia (odpowiednik naszego gimnazjum). Co prawda, opłata roczna to niespełna 20 dol., ale trzeba też zapłacić za ławki, książki, posiłki, a Meru to biedne rolnicze plemię.

Skoro nie mogą chodzić do szkoły, uczą się przynajmniej szyć szkolne mundurki i tego, jak nie zajść w ciążę w wieku lat 15. To jedyna droga zyskania jakiejkolwiek samodzielności w życiu. Teraz czekają na wizytę sponsorów; liczą na nowe maszyny do szycia. Projekt wspiera Komisja Europejska i niemiecka fundacja DSW (Deutsche Stiftung Weltbevolkerung) propagująca zdrowie reprodukcyjne w krajach rozwijających się. Ich okręt flagowy w Tanzanii to projekt Młodzi Młodym (Youth-to-Youth, w skrócie Y2Y). Wyszkoleni edukatorzy seksualni jeżdżą ciężarówką po wioskach, targach, miejscach, gdzie spotykają się młodzi ludzie. Wyświetlają filmy o problemach zdrowotnych, dyskutują o zagrożeniach, rozdają środki antykoncepcyjne.

Tańczący z wirusami

Masajowie są piękni. Smukli, wysocy, ubrani w fantastyczne tradycyjne stroje. Tak to przynajmniej wygląda na zdjęciach w przewodnikach i podczas występów dla turystów. Na targu w Kisongo-Ngorobobu Masajowie piękni nie są. Są pijani, brudni, mają przekrwione oczy; zataczają się między straganami albo śpią pokotem w rowach pokonani przez lokalny bimber. Dziś dotarła tu ciężarówka Y2Y. W jednym namiocie można zrobić test na HIV. Wynik już po 15 minutach. Za godzinę zamykają. Jak do tej pory na 87 przebadanych trzech pozytywnych. Mniej niż zwykle; zwykle to 6–7 osób. W sąsiednim namiocie można uzyskać poradę, dostać darmowe prezerwatywy. Masajowie biorą je garściami, ale Judit, która udziela dziś porad, jest przekonana, że nie będą ich używać, gdy wrócą do wioski, do swoich nastoletnich żon. Nie ma takiej tradycji. Żony nie dowiedzą się też, jaki był wynik testu. Raczej nie chodzą na targ, siedzą w domach, a nawet gdyby się tu pojawiły, nie miałyby odwagi wejść do namiotu i też się przebadać.

Gdy Masajowie sprzedadzą bydło, mają pieniądze nie tylko na bimber, ale i na prostytutki, których pełno się tu kręci – opowiada Judit. – Wiele z nich ma HIV. Dlatego namawiamy mężczyzn, by chociaż z nimi używali prezerwatyw. To jedyna nadzieja, żeby nie zawlekli HIV do domu.

Z Masajami jest jeszcze jeden problem – nocne tańce; stara popularna tradycja. Gabriel Lucumari Flora pamięta je z dzieciństwa. – Pod wieczór mężczyźni wybierają sobie dziewczynki, takie 7–8-letnie, których jeszcze nie wydano za mąż, i zabierają je na tańce. Jak już sobie potańczą, to uprawiają z nimi seks – opowiada. – Rodzice nie chronią przed tym córek, bo liczą, że w ten sposób zdobędą męża, poza tym taki jest zwyczaj.

Gabriel nocne tańce zostały oszczędzone. Jej rodzice są chrześcijanami, nie puszczali jej, ale większość przyjaciółek przez to przeszła. Od 10 lat Gabriel nie była w swojej wiosce. Uciekła, gdy jej chrześcijańscy rodzice chcieli ją sprzedać jako trzecią żonę starszemu sąsiadowi, ale jest przekonana, że nic się w tej kwestii nie zmieniło. Wilfred Loota, luterański pastor, który stara się pomagać masajskim dziewczynkom, potwierdza: nocne tańce odbywają się w wioskach niemal codziennie. – Spotkałem mnóstwo takich dziewczynek, ale tylko kilka, które odmówiły, bo to oznacza wypędzenie z wioski. Rodzina je odrzuca – tłumaczy. – Nie ma sensu iść ze skargą na policję, bo policja odprowadzi je do domu, a rodzice wytłumaczą, że chodzi tylko o taniec.

W Tanzanii wirusa HIV ma 5,7 proc. populacji. Większość to kobiety. Prawie 9 proc. ciężarnych ma wirusa.

Wywar z mwaarubaini

Liście drzewa mwaarubaini należy zagotować i wypić wywar. Potem się czeka. Pod wieczór powinien zacząć się krwotok. Gdy się mieszka na wsi, dalszy ciąg poronienia prowokuje się tradycyjnymi metodami, takimi jak masaż podbrzusza gorącymi kamieniami. Jeśli to nie pomoże, to się umiera. Gdy się mieszka w mieście, a drzewa mwaarubaini rosną przy każdej ulicy Dar-es-Salaam, idzie się do szpitala, mówiąc, że zaczęło się naturalne poronienie i sprawę kończy lekarz.

Aborcja jest w Tanzanii całkowicie zakazana. Jedynie w wypadku, gdy dwóch lekarzy stwierdzi, że życie kobiety jest zagrożone, można przeprowadzić legalny zabieg. Ile jest nielegalnych aborcji? Ile kobiet umiera z tego powodu? Tego nikt nie wie. Nikt nawet nie próbował tego oszacować. Johnbosco Baso ze szpitala Marie Stopes w Dar-es-Salaam, który udziela pomocy kobietom po nielegalnych zabiegach, przypuszcza, że może to być nawet pół miliona aborcji rocznie.

Do jego szpitala trafia około 90 kobiet miesięcznie: infekcje, okaleczenia, poprzebijane macice. Bo wywar z mwaarubaini to nie jedyny sposób. W pokątnych gabinetach robi się to inaczej. Lekarz albo pielęgniarka wprowadza do pochwy kaniulę, przez którą zagiętym metalowym narzędziem usuwa płód. Na wsiach, gdzie nie ma ani lekarza, ani pielęgniarki, ani kaniuli, używa się w tym celu sztywnych liści i zwykłego drutu.

Te kobiety są naprawdę zdesperowane, bo w Tanzanii za nielegalną aborcję kilkuletnie więzienie grozi nie tylko temu, kto jej dokonuje, ale także kobiecie – mówi Johnbosco Baso.

Tanzański rząd akceptuje i wspiera antykoncepcję, mniej lub bardziej akceptuje edukację seksualną, ale aborcja to tabu absolutne. Nie ma ani jednego polityka, który gotów byłby otwarcie stwierdzić, że należy zmienić prawo. Nie dyskutuje się na ten temat.

To kwestia religii. Katolicy są absolutnie przeciwni planowaniu rodziny, ale spora część protestantów i muzułmanów je akceptuje. Jednak gdy chodzi o aborcję, wszyscy mówią twardo: nie. Legalna aborcja byłaby też ich zdaniem przyzwoleniem dla dziewcząt na wolny seks – tłumaczy Josephine Mwankusye, szefowa UMATI, Tanzańskiego Towarzystwa Planowania Rodziny, jednej z najstarszych pozarządowych organizacji w kraju, działającej od blisko 50 lat.

UMATI zaczęło niedawno pracę nad raportem dotyczącym aborcji, jej przyczyn, skali, skutków, który chce przedstawić parlamentarzystom i członkom rządu. Żeby ta dyskusja wreszcie się zaczęła. Zdaniem Josephine Mwankusye jest szansa, bo po raz pierwszy coś drgnęło. Na uniwersytetach zawiązuje się ruch na rzecz zmiany prawa. Studentki to spora grupa klientek nielegalnych gabinetów. Wiedzą, że edukacja to dla nich jedyna szansa, a niechciana ciąża oznacza przerwanie studiów. Chcą je skończyć za wszelką cenę. Tylko czy naprawdę musi to być cena życia?

Joanna Podgórska

Polityka 15.2010 (2751) z dnia 10.04.2010; Świat; s. 90
Oryginalny tytuł tekstu: "Daleko od szosy"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną