Układ będący przedłużeniem wygasłego w grudniu 2009 porozumienia START negocjowali wszak w Genewie dyplomaci oraz oficerowie tzw. „organów”, choć ubrani po cywilnemu, a więc podwładni premiera Putina. Amerykanie czują się w tej kwestii komfortowo, bo Obama jest i prezydentem i szefem rządu jednocześnie. Kto jest kim w Rosji zależy natomiast nie od konstytucji, a od nazwiska. Kiedy prezydentem był Borys Jelcyn, a premierem człowiek znikąd, Władimir Putin, ważniejszy był prezydent. Kiedy prezydentem został Putin, a premierem ktokolwiek, ważniejszym politykiem był Putin. Kiedy Putin został premierem, a Miedwiediew prezydentem, ważniejszym politykiem pozostaje Putin, choć Miedwiediew dba o własną samodzielność może nawet ponad wytrzymałość premiera, a w każdym razie – ponad cierpliwość ulicy, która spekuluje, choć wszystko jest już jasne, że zamachy w moskiewskim metrze mogły być skutkiem rywalizacji na najwyższym piętrze władzy w Rosji.
Ulica moskiewska lubi jasne sytuacje, nauczył ją tego Iwan Groźny. A jednak porozumienie rozbrojeniowe podpisuje prezydent Miedwiediew zastępując w duecie największych potęg jądrowych świata sekretarza generalnego KPZR, który konstytucyjnie nie pełnił w ZSRR żadnej roli. Putin pozostawił pole do popisu (i podpisu) młodszemu koledze, a sam pojechał do Katynia, co jest dla polityka rosyjskiego, kimkolwiek by był, mniej wygodne niż podróż do Pragi, tym bardziej, że z punktu widzenia mediów rosyjskich podróż do Katynia jest przedsięwzięciem zbędnym.
O ile wyprawa Putina ważnym wydarzeniem dla mediów rosyjskich nie będzie (dla niektórych mediów w Polsce – też nie), o tyle wizyta Miedwiediewa w Pradze sukcesem jest, bo przypomina światu, że przynajmniej na tym, złowieszczym polu Federacja Rosyjska znaczy nie mniej niż USA. Blask dawnej, złowrogiej świetności odbija się od Miedwiediewa i Rosjanom, tym zwłaszcza, którzy nie mogą pogodzić się z utratą na rzecz Chin pozycji supermocarstwa, sprawia dużą satysfakcję, podczas gdy Katyń jest dla nich powodem dyskomfortu. W Pradze mieszka dziś 40 tysięcy Rosjan, a pobliskie Karlove Vary są kurortem rosyjskim, podczas gdy Amerykanów mamy w stolicy Czech raptem 3 tysiące. Nadrabiają to młodzi turyści z USA, zwłaszcza studenci, jak kiedyś Clinton, i przyjeżdżają do „Paryża Wschodu” masowo.
Prezydent Obama spotka się z gospodarzem prezydentem Vaclavem Klausem, którego eurosceptycyzm Amerykanom nie przeszkadza. Jak podają niektóre dzienniki polskie – ma się także odbyć obiad Obamy z Donaldem Tuskiem. Wedle źródeł czeskich Obama spotka się nie tylko z premierem RP, lecz także z przywódcami jedenastu państw Europy Środkowo-Wschodniej. Każdy będzie mógł głos zabrać przy stole raz. Prezydent Estonii na przykład może mieć szansę odpowiedzi na pytanie, jaka jest pogoda w Tallinnie. Ominęły nas na szczęście, a może tylko przez przypadek potępieńcze swary, na temat tego, kto powinien udać się do Pragi - premier czy prezydent. Żeby jednak uczestnikom i konsumentom sukcesu praskiego było nie za przyjemnie, minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow powiedział, że Rosja rezerwuje sobie prawo wycofania się z układu o redukcji głowic w przypadku, kiedy Amerykanie zbudują globalną tarczę antyrakietową, czym zredukowaliby przydatność głowic rosyjskich do zera. A przywódców Anglii, Francji, Chin, KRLD, Pakistanu i Indii oraz Izraela w Pradze nie będzie, bo układ USA-Rosja ich nie dotyczy, a ponadto wszystkie razem mają zapewne mniej głowic niż 1500.
Na koniec warto zapytać, czy sensowne jest zmniejszanie arsenałów. Najlepiej byłoby, gdyby liczbę rakiet i głowic obniżono do stu. Doktryna odstraszania nuklearnego działa zarówno wtedy, kiedy strony mają po sto głowic jak i wtedy, kiedy dysponują tysiącami. Wyprodukowany super sprzęt trzeba teraz niszczyć, rakiety nie można poddać recyklingowi. Jest to więc niesłychane marnotrawstwo. Ale nawet najdroższy pokój tańszy jest od najtańszej wojny.