Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Ludzie z gór

Hmongowie - partyzanci zapomnianych wojen

Patrick Aventurier/GAMMA / BEW
Zawsze niepokorni, jak to ludzie z gór. Zawsze marginalizowani lub przepędzani, bo obcy. Walczyli i walczą, nawet do dziś, także zbrojnie.
Michel Renaudeau/Eyedea/BEW

Zawsze w mniejszości. Zostali wypchnięci trzysta lat temu z Chin w północne rejony dzisiejszych państw Azji Południowo-Wschodniej – Tajlandii, Birmy, Laosu i Wietnamu. Tam też okazali się niechciani i krnąbrni. Walczą o minimum praw przeciwko starszym od siebie gospodarzom wspólnej ziemi. W przeszłości tak im było źle, że nawet sprzymierzali się z najeźdźcami przeciwko autochtonom. Trudno ich podziwiać za to, że byli partyzantami u boku Francuzów i Amerykanów podczas wojen w Indochinach.

W Laosie z kolei byli nieprzyjaciółmi narodowo-komunistycznej partii Pathet Lao. Od 1975 roku uciekali spod ich rządów do Tajlandii, gdzie nikt na nich nie czekał, a potem ruszali w świat. Można ich spotkać w Kalifornii, w Gujanie Francuskiej i w Australii. I też są tam nie u siebie.

Potencjał sojusznika

Statystyki chińskie z 1949 r. identyfikują Hmongów jako jedną z 55 mniejszości narodowych. Znani są od 1 wieku p.n.e. Mieli nawet swoje własne królestwo. Sławna dynastia Ming (XIV-XVII w.) miała ich za barbarzyńców, bo nie uznawali władzy cesarskiej. W Chinach nazywa się ich Miao. W Indochinach – Meo, co uważają za obraźliwe, jak my za upokarzające uważamy protekcjonalne zniekształcenie „Polaczki”. Exodus Hmongów z Chin zaczął się z powodu radykalnych, represyjnych reform zainicjowanych przez ostatnią dynastią Qing w XVII w. Reformy wywołały falę buntów i powstań, a potem - emigracji.

Zapewne z tej przyczyny cechuje Hmongów zakodowana niechęć do wszelkich zmian. Wystąpili przeciw nim w Laosie. Ale w Azji Południowo-Wschodniej występowali najpierw przeciwko władzy kolonialnej Francuzów i prowadzili z nimi wojnę w latach 1919-1921.

Na początku lat 60 amerykańskie agencje wywiadowcze opisywały Hmongów jako potencjalnie wartościowych sojuszników, których warto wykorzystać w wojnie wietnamskiej oraz w potajemnej, antykomunistycznej wojnie w Laosie. CIA zaczęła rekrutację i szkolenie. Powstała dzięki temu specjalna jednostka partyzancka, którą dowodził gen. Vang Pao. Używano jej do blokowania linii zaopatrzenia z Północy na Południe zwanej od imienia przywódcy wietnamskiego Ho Chi Minha, a także do akcji, które przedsiębrane były w celu ratowania zestrzelonych pilotów.

Sojusznik zapomniany

W walkach w Wietnamie zginęło blisko 4 tysiące Hmongów, a po wycofaniu się z niej USA w roku 1975 – w sąsiednim Laosie w odwecie zabito 12 tys. Hmongów. Kto nie zginął lub nie uciekł, ten trafiał do ciężkich obozów reedukacji, gdzie ginęli setkami. Część szukała schronienia w górach Laosu. W latach 90. pod auspicjami USA rozpoczęto akcję repatriacyjną Hmongów z Tajlandii do reformowanego Laosu. Niektórzy repatrianci ginęli po powrocie bez wieści. Forsowna repatriacja prowadziła do powtórnych ucieczek, a także do angażowania się Hmongów w produkcję i przemyt narkotyków (opium), co w Azji Południowo-Wschodniej było zawsze i jest lukratywnym ale bardzo ryzykownym zajęciem. W Tajlandii grozi za to nawet kara śmierci albo dożywocie.

Możliwość osiedlenia się w USA została przed nimi zamknięta przez prezydenta Busha, albowiem ustanowione wtedy prawo uznaje ich za terrorystów. W 2007 r., na mocy amerykańskiej ustawy o neutralności wobec konfliktów wewnętrznych w innych państwach, generał Vang Pao został aresztowany za próbę obalenia rządu w Laosie i za handel bronią. Jeden z amerykańskich weteranów z Wietnamu chciał wesprzeć swego towarzysza broni jako najemnik. W dwa lata później rząd USA odstąpił od zarzutów wobec Vanga i najemnika.

W Ameryce Północnej mieszka 270 tysięcy Hmongów. (W Chinach pozostało ich nieco ponad 5 mln). Nowa ojczyzna zapomniała o nich. Podobnie o dawnych sojusznikach zapomnieli Francuzi. Osiem tysięcy z nich przebywa ciągle w obozie dla uchodźców w Tajlandii. Władze tego kraju nie uważają ich jednak za godnych azylu. Przebywają tam jako „nielegalni emigranci” i w każdej chwili mogą być wydaleni. Dostęp do nich mają tylko Lekarze bez Granic, ale już nie dziennikarze, którzy – jak to zawsze w takich sytuacjach bywa - muszą używać własnych sposobów aby dotrzeć z dyktafonem i kamerą. Niektórzy Hmongowie żyją jeszcze dziko w dżungli. Jest ich za mało, aby ktoś o tych odrzuconych ludziach wiedział i próbował się o nich upomnieć. Mogą jedynie liczyć na współczucie mediów, które poszukują tematów niszowych. Tak to bywa z uczestnikami zapomnianych wojen.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną