Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Prezydent nowego świata

Zadania dla nowego prezydenta

Nowe role, narzędzia i cele dopiero się wyłaniają. Nowe role, narzędzia i cele dopiero się wyłaniają. Jon Jones/Reuters / Forum
Prezydent Wałęsa wyprowadził Polskę ze świata komunistycznego, Kwaśniewski wprowadził Polskę do zachodniego, Kaczyński próbował ją w tym świecie po swojemu umościć. Prezydent, którego teraz wybierzemy, stanie przed najtrudniejszym zadaniem.
Europa musi się wzmocnić lub zginąć. Na horyzoncie rosną w oczach Chiny...Reuters/Nir Elias/Forum Europa musi się wzmocnić lub zginąć. Na horyzoncie rosną w oczach Chiny...

Nowy prezydent będzie musiał znaleźć dla Polski miejsce w świecie, który się dopiero zaczyna wyłaniać.

W spokojnych czasach polityką rządzą czytelne interesy. Gdy rządzą interesy, decydujące słowo należy do księgowych. Więc świat zmienia się wolno. Wszyscy kalkulują, cyzelują, targują się o przecinki, negocjują najmniejsze drobiazgi, a przede wszystkim szukają zabezpieczeń. I robią, co mogą, żeby nic się, broń Boże, istotnego nie zmieniło.

Gdy rządzi strach, pękają bariery. Wyborcy i politycy szukają przełomów, nowych wizji i wielkich, historycznych kroków. Teraz kończy się władza księgowych. Przychodzi czas wizjonerów.

Dwa lata temu przecieraliśmy oczy, gdy z dnia na dzień przestaliśmy mówić o milionach czy nawet miliardach dolarów lub euro i zaczęliśmy operować setkami miliardów albo bilionami. Tu 700 mld uchwalone w niespełna dwa tygodnie. Tam 200 mld uchwalone w miesiąc. Gdzie indziej 100, 300, 500 znikających lub uchwalanych miliardów. Na pierwszych stronach gazet pojawiły się nagle tryliony. Mało kto pamiętał, ile zer ma trylion. Aż strach było słuchać i czytać, jakimi kwotami rządy zalewały otwarte przez kryzys tektoniczne rowy w światowej gospodarce.

Stany Zjednoczone Europy

Kiedy je na pozór zalano, przyszło pytanie, co dalej. W pierwszej chwili wydawało się, że jest to przede wszystkim pytanie dla ekonomistów. Jak okiełznać rynki, jak poskromić łapczywość bankierów i korporacji, jak zrównoważyć rozwój i zwiększyć racjonalność zachowań konsumentów. Jak wzmocnić państwo w jego zmaganiach z potęgą autodestrukcyjnych nurtów gospodarki. W tych sporach świat nieoczekiwanie łatwo posuwał się do przodu.

Po dwóch latach widać, że kryzys gospodarczy wywołał bezlik kryzysów politycznych, ale przede wszystkim rozpowszechnił poczucie nietrwałości i schyłku świata, jaki znamy. Zachód się kurczy, a Wschód się rozszerza. Ameryka słabnie. Europa musi się wzmocnić lub zginąć. Na horyzoncie rosną w oczach Chiny albo nawet Chindie, blok BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny) staje się motorem światowej gospodarki i domaga się proporcjonalnych wpływów politycznych. Coś trzeba wymyślić i sporo trzeba będzie zmienić, żeby zachować zachodnią jakość życia, nasz model społeczny, wolności i bezpieczeństwo.

Za tym poczuciem idzie gwałtownie rosnący popyt na wizje i projekty jakiegoś nowego, miłego i bezpiecznego ładu międzynarodowego. Pomysły, które latami tkwiły na marginesach życia politycznego czy akademickiego, nieoczekiwanie, z dnia na dzień, trafiły do głównego nurtu. Ta wiosna pokazała, że dla naszej części świata wtórne wstrząsy kryzysu mogą być groźniejsze od wstrząsu pierwotnego. To wymusza inwazję nowych politycznych idei.

W ubiegłym tygodniu, gdy do polityków i zachodniej opinii publicznej dotarło, co znaczy ponadstumiliardowy pakiet pomocowy dla Grecji i uzgodnienie ponadsiedmiusetmiliardowego funduszu bezpieczeństwa dla całej strefy euro, integracja europejska dostała nagłego pchnięcia. Okazało się, że – rzecz miesiąc temu trudna do wyobrażenia można rozważać propozycję jakiegoś harmonizowania podatków wewnątrz Unii, a nawet poddanie narodowych budżetów kontroli, którą by miała sprawować Bruksela. Świadomościowy Rubikon został już przekroczony.

Gdy następne po Grecji zachwieją się równie tragicznie zadłużone Włochy, Europa nie będzie się już mogła uchylić przed dostosowaniem poziomu integracji politycznej do pogłębiających się powiązań gospodarczych. Nawet nacjonalistycznie i tradycjonalistycznie myślący politycy nowych krajów Unii – w tym Polski zaczęli rozumieć, że współzależność i współodpowiedzialność bez współdecydowania to hazard, na który nie wolno się godzić. Europa zaczyna dostrzegać, że znalazła się w miejscu, w którym musi wybierać między dalszą szybką integracją a dezintegracją, bo obecnego stanu utrzymać się nie da.

Świadomościowa zmiana, jaka zaszła w Europie, to jednak prawie nic w porównaniu ze zmianą, jaka tej wiosny z miesiąca na miesiąc zachodzi w Ameryce. W sferze politycznych decyzji nie jest to jeszcze może bardzo dobrze widoczne, ale w sferze idei i społecznych emocji aż nadto. Ameryka rozumie już nie tylko, że jej pozycja słabnie i będzie dalej słabła. Przestała też wierzyć, że jej model społeczny i gospodarczy jest ideałem i wzorem dla świata. Obama miał kłopot z przeprowadzeniem przez Kongres swojej reformy zdrowotnej, ale sukces, który po wielu ustępstwach odniósł, w dużym stopniu zawdzięcza sukcesowi modelu europejskiego, gdzie dzięki powszechności służba zdrowia jest dużo tańsza i lepsza.

Rosja do NATO

Kryzys sprawił, że Ameryka przestała w Europie widzieć kontynent specjalnej troski. Podobnie jak w europejskiej integracji amerykańskie elity widzą już raczej wzmocnienie Zachodu niż zagrożenie dla swoich interesów. „W Waszyngtonie istnieje dziś międzypartyjny konsens popierający lepiej zintegrowaną i militarnie silniejszą Europę” – pisze w najnowszym „Foreign Affairs” Charles Kupchan, profesor waszyngtońskiego uniwersytetu Georgetown oraz jeden z filarów wpływowej i miarodajnej nowojorskiej Rady Spraw Zagranicznych.

Najnowszy (maj–czerwiec) numer „Foreign Affairs” najbardziej wpływowego na świecie pisma poświęconego sprawom międzynarodowym dobrze oddaje skalę zmiany i dynamikę amerykańskiego myślenia o wyłaniającym się nowym światowym porządku. Najpierw William Drozdiak, szef amerykańskiej Rady do spraw Niemiec, zachęca do połączenia wysiłków Unii Europejskiej i NATO. Jego zdaniem, integracja miękkiej siły Unii z militarną potęgą Ameryki to zdecydowanie najlepszy sposób utrzymania „realnych wpływów w obliczu rosnących potęg azjatyckich”. Drozdiak rozumie, że Europejczycy stali się nieufni wobec zdominowanego przez Amerykę paktu, więc proponuje, żeby Waszyngton zastosował politykę miękkich faktów dokonanych, łącząc swoje przedstawicielstwa w Brukseli przy Unii i NATO.

Kilkadziesiąt stron dalej Richard Rosencrance, szef harvardzkiego Programu Stosunków Amerykańsko-Chińskich, idzie jeszcze dalej, wzywając do stworzenia Amerykańsko-Europejskiej Unii Gospodarczej. Gdy cztery lata temu kanclerz Angela Merkel zaproponowała rozmowy o łączącej Unię z USA strefie wolnego handlu, nikt za oceanem nie podjął jej pomysłu. Po co potężna Ameryka, największa gospodarcza i militarna potęga, miałaby się łączyć ze sklerotycznym starym kontynentem? Bush i Rumsfeld lekceważyli przywiązaną do swojej odrębności „starą Europę”. Stawiali na posłuszną Waszyngtonowi „nową Europę”. Wierzyli, że amerykańska potęga jest niezagrożona, więc nie potrzebuje partnerów, lecz tylko satelitów.

Dziś „Foreign Affairs” piórem Rosencrance’a idzie dużo dalej, niż chciała pójść kanclerz Merkel. Ameryka głośno tego jeszcze nie mówi, ale sama poczuła się stara i zaczęła rozumieć, że dwóm staruszkom łatwiej będzie bezpiecznie przejść przez następną epokę. A może nawet dzięki nowemu związkowi, kreującemu niebywałą synergię, poczują się młodsi. Unia plus NAFTA (wspólny rynek łączący USA, Kanadę i Meksyk) to już miliard ludności. I to najbogatszej, cywilizacyjnie najbardziej zaawansowanej ludności na świecie. Siła zdolna przeciwstawić się wszystkim innym mogącym wyłonić się siłom.

W rok się to nie stanie, ale Rosencrance przypomina, że integracja jest tendencją cywilizacyjną. 500 lat temu w Europie było 500 podmiotów politycznych. Sto lat temu 25. Dziś jest więcej, ale podmiotowość zdecydowanej większości ogranicza unijne parapaństwo. Czemu nie miałoby ono w jakiejś formie stopniowo sięgnąć za Atlantyk, skoro już dziś obejmuje pozaeuropejskie terytoria brytyjskie czy francuskie?

Ale to jeszcze nie koniec amerykańskich pomysłów na przyszły światowy porządek. Charles Kupchan przekonuje, że Ameryka powinna szybko wciągnąć do NATO Rosję. Tak, dokładnie tak. Prezydent Obama jeszcze tego nie powie. Sekretarz Clinton tej wiosny też tego nie powie. Ale w listopadzie, kto wie. Bo listopadowy szczyt NATO, który ma być poświęcony nowej koncepcji strategicznej, w dużej części skupi się na stosunkach z Rosją. W listopadzie Putin ogłosi projekt zinstytucjonalizowania europejskiego systemu bezpieczeństwa. Propozycja włączenia Rosji do NATO dałaby Ameryce odrobinę strategicznego oddechu. Przynajmniej w sprawie bezpieczeństwa europejskiego. I nie tylko zachodnioeuropejskiego. Bo zaproszenie Rosji otworzyłoby drogę do bezkonfliktowego włączenia do paktu Gruzji i Ukrainy.

Gra o życie

Kupchan nie jest dzieckiem. „Foreign Affairs” nie drukuje bajek. Każdy rozumie, że dziś Rosja się do NATO nie nadaje – brak jej wiarygodności, otwartości, praworządności, zdolności do wyrzeczenia się siły w stosunkach z sąsiadami, a nawet solidnej demokratycznej kontroli nad wojskiem. Ale Kupchan uważa, że już sama oferta członkostwa „uwrażliwiłaby Rosję na bodźce i zasady, które zmieniłyby jej politykę i życie polityczne”. Poza tym – wbrew statutowi paktu – Rosja nie byłaby pierwszym krajem NATO mającym problemy z demokracją, a nawet militarny konflikt z sąsiadami. Portugalia od początku (1949 r.) należała do NATO, a państwem demokratycznym stała się w 1974 r. Grecja i Turcja, będąc członkami paktu, przeżyły zamachy stanu i zbrojne konflikty. Czemu właśnie Rosji Ameryka ma stawiać wyższe wymagania?

Można powiedzieć, że Turcja, Grecja, Portugalia były Ameryce potrzebne w obliczu zimnej wojny na śmierć i życie z obozem sowieckim. Gdy chodzi o życie, łatwo porzucić pryncypia. Ale wygląda na to, że z perspektywy Waszyngtonu czy Nowego Jorku teraz też może chodzić o życie. Przynajmniej w sensie geopolitycznym. Barwnie to pokazuje główny artykuł „Foreign Affairs” – napisany przez Roberta Kaplana esej o geografii wyłaniającej się chińskiej potęgi imperialnej.

Kaplan pokazuje bezsilność Ameryki wobec procesu rozszerzania się strefy chińskiej dominacji w Azji. Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenistan, Kirgistan, Tadżykistan, Mongolia, Afganistan, Pakistan, Indochiny, Malezja, Tybet, Bangladesz, Indonezja, Filipiny, obie Koree, nie mówiąc o Tajwanie, a nawet spore obszary faktycznie niezaludnionej rosyjskiej Syberii, realistycznie biorąc, wcześniej czy później będą tak czy inaczej zdominowane przez Chiny.

Na dłuższą metę Ameryka nie może temu procesowi zapobiec, ale może go, zdaniem Kaplana, na jakiś czas spowolnić, ograniczając swoje strategiczne cele i wycofując się na bezpieczne rubieże w Oceanii. Mając po swojej stronie zbrojące się na potęgę Indie, tworzącą armię Japonię i Rosję wciąż uzbrojoną po zęby, Waszyngton mógłby zahamować ekspansję Pekinu. Bez Rosji lub przeciw Rosji będzie to dużo trudniejsze. Bez wsparcia Europy i jej miękkiej gospodarczej potęgi także.

Wnioski dla Polski

Gdy się na te amerykańskie dywagacje patrzy miesiąc po katastrofie smoleńskiej i miesiąc przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, można się zastanawiać, co nas to właściwie obchodzi. To jest – jak mówił klasyk – bardzo dobre pytanie. Sęk w tym, że prezydent, którego wybierzemy, będzie musiał znać na nie odpowiedź. Poprzedni prezydent (podobnie jak jego otoczenie) nie bardzo sobie z nią radził, co na przykład było widać po tym, że jeszcze niedawno bezpieczeństwo energetyczne Polski chciał wiązać ze złożami leżącymi w krajach już zwróconych ku Chinom, nie ku Zachodowi. Albo że się nie umiał wyplątać z zaangażowania w Gruzji, które służyło poprzedniej strategii Ameryki, a jest w sprzeczności z tą, która się z konieczności, pod wpływem nowego rachunku sił, wyłania.

Polska nie jest mocarstwem i raczej nim nie będzie. Ale jest dość poważnym i lokalnie liczącym się krajem, który dzięki członkostwu w europejskim klubie może zadbać o swoje interesy. Musi tylko rozumieć grę, w którą grają lub w którą mogą grać nasi najważniejsi partnerzy, rywale, sojusznicy. Problem polega na tym, że ta gra nie została jeszcze jasno zdefiniowana. Nowe role, narzędzia i cele dopiero się wyłaniają w odpowiedzi na przebieg zmieniającego układ sił kryzysu. Te zmiany trzeba obserwować. I na nie reagować, nie przywiązując się zbytnio do wcześniejszych pomysłów ani do pisanych kilka lat temu analiz i programów. Kto jest do tego zdolny, ten się Polsce przysłuży. Kto tego nie potrafi, ten może tylko naszkodzić.

Polityka 21.2010 (2757) z dnia 22.05.2010; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Prezydent nowego świata"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną