Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Pod dyktatem hormonów

Młodzież rozkwita w działaniu. Młodzież rozkwita w działaniu. Andres Rodriguez / PantherMedia
Dojrzewanie uchodzi za okres burzy hormonalnej, wyskoków i wojny nerwów. Jednak neurolodzy i pedagodzy rzucają teraz nowe światło na cielęce lata. Młodzież jest zdolna do zadziwiających osiągnięć, jeśli może się zmierzyć z poważnymi zadaniami. Rozkwita w działaniu.
Spożycie alkoholu spada. Powód? Podatek.Viola Böhme/PantherMedia Spożycie alkoholu spada. Powód? Podatek.
Artykuł pochodzi z 21/22 numeru Tygodnika FORUM. W kioskach od poniedziałku 24 maja.Tygodnik FORUM Artykuł pochodzi z 21/22 numeru Tygodnika FORUM. W kioskach od poniedziałku 24 maja.

Był to obraz nędzy i rozpaczy. Piętnaścioro dzieci z Hamburga wspinało się po stromych, wysokogórskich szlakach. Sapały, narzekały i były kompletnie wyczerpane.

Nawet nauczyciel Holger Butt stracił nadzieję. Pierwszy etap okazał się skrajnie trudny. Wszyscy płakali – mówi.

W nieskończoność ciągnęła się „cholerna ścieżka” – osławione wejście znad Jeziora Królewskiego (Königssee) w rejonie Berchtesgaden na płaskowyż Morza Kamiennego (Steinernes Meer). Był 1 września – dzień podjęcia decyzji przez młodych wędrowców ze szkoły integracyjnej w hamburskiej dzielnicy Winterhude. Dopiero co wyruszyli, by przejść przez Alpy. Od Italii dzieliło ich 200 kilometrów. A już pierwszego dnia pojawiło się niebezpieczeństwo, że wszystko spali na panewce.

Rankiem drugiego dnia uczniowie stanęli przed swoim nauczycielem i powiedzieli: Damy radę, panie Butt.

Dzieci znad morza przez trzy tygodnie człapały nawet po dziesięć godzin dziennie w skwarze, po lodzie i w deszczu. Gotowali sobie makaron z mięsem na składanych kuchenkach polowych, spali w górskich szałasach lub – jeśli trafili do miejscowości w dolinie – w salach gimnastycznych. Tym sposobem oszczędzali pieniądze. Jakimś cudem dotarli do celu – do Bolzano w południowym Tyrolu.

Dzieci, zrobilibyście to jeszcze raz?

Taaak – odkrzykują chórem. Larisa, Dennis i Nora, a także Hanna i Juliana, która każdego dnia chciała wracać. Pauline i Mara, której dotychczasowy rekord wytrzymałości polegał – jak sama mówi – na ośmiogodzinnych zakupach. A także cierpiący na astmę Christoph, któremu niekiedy brakowało powietrza. Dwa razy miałem ataki paniki w nocy – mówi teraz z dumą rewolwerowca, który pokazuje blizny po ranach postrzałowych.

Czy to młodzież w wieku pokwitania, jaką znamy? Rozkapryszone, sterowane hormonami potwory, które potrafią tylko surfować w Internecie, a poza tym niczego porządnie nie zrobią? Jak takie typy w najtrudniejszym wieku 13-15 lat można skłonić, by pokonali w sumie 14 tysięcy metrów wysokości wspinając się i schodząc z gór?

Wszystkie dzieci zgłosiły się na ochotnika – mówi nauczyciel Butt.

W hamburskiej szkole integracyjnej Winterhude nie jest to nic nadzwyczajnego. Podobne przedsięwzięcia organizują tam każdego roku. Koncepcja „wyzwań” mieści się w programie nauczania. Dla uczniów klas 8-10 rok szkolny zaczyna się od trzytygodniowej przygody. A wszystko w myśl idei przewodniej: pokaż, co potrafisz.

Z górą trzystu uczniów krząta się wokół swoich zajęć. Jedni organizują wycieczkę kajakową z Poczdamu do Hamburga, inni budują według własnego planu zimowy ogródek dla szkolnej kafejki. Laila (14 lat) zorganizowała koncert muzyki pop, a także zajęła się public relations, logistyką i całym kramem związanym z ubezpieczeniem. Dochody przeznaczono na potrzeby dzieci prostytutek z Indii.

Trudne lata

Dojrzewająca młodzież jest zdolna do prawdziwych wyczynów – tak brzmi najnowsza diagnoza. A przecież według powszechnej opinii pokwitanie to okres przejściowego szaleństwa.

Temu stereotypowi hołdują zwłaszcza media. Kto wchodzi w cielęce lata musi chlać wódkę z proszkiem musującym, nacinać sobie ramiona oraz doprowadzać do rozpaczy rodziców i nauczycieli. Jedyna pociecha w tym, że to rozpasanie kiedyś się kończy.

Z pewnością są to trudne lata. Dzieci stają się nieznośne, uparte i nadwrażliwe, bo natura bierze je w swoje obroty i na nowo kształtuje. Podlegają dyktatowi hormonów, które robią z nich istoty płciowe, czy to się im podoba czy nie. Po trosze z dumą, a trochę z niechęcią rejestrują zmiany we własnym ciele. Przeciętnie dziewczęta osiągają dojrzałość płciową w wieku niespełna 13 lat, chłopcy pół roku później.

W okresie tym zachodzą zasadnicze przemiany w mózgu. Dzięki coraz bardziej dokładnym badaniom neurolodzy pokazują, jak powstają nowe połączenia w szarych komórkach. Ma to poważne konsekwencje: wyraźnie zwiększają się zdolności umysłowe, a dawne dziecięce radości stają się nudne. Budzi się za to nieokreślona tęsknota wielkiej przygody.

Okres próby

Nawet bezmyślność, która niekiedy naraża młodzież na niebezpieczeństwa, jest zgodna z planem ewolucji. Matka natura z impetem rzuca swe dzieci na głębokie wody, by poddać je życiowym próbom.

Krytyczny okres trwa dwa-trzy lata, a najbardziej zainteresowani często sami niezbyt dobrze wiedzą, co się z nimi dzieje. Pewne jest tylko, że nie są już dziećmi. Ale co dalej?

Wszystko się zmienia, tylko szkoła pozostaje niezmienna. Realizuje po prostu program. A więc lekcja chemii o utlenianiu, potem lekcja o polityce matrymonialnej Agilolfingów, a po przerwie – rozwinięcie dziesiętne liczb rzeczywistych. Cóż może być bardziej obojętne uczniowi przeżywającemu okres buntu?

Wiele dzieci w tym wieku uważa szkołę za instytucję upiornie nierzeczywistą. Znajdują schronienie w emigracji wewnętrznej, nad czym już się od dawna ubolewa.

Alpejska wyprawa widać bardziej odpowiada ich gustom. Dzieci wróciły z ekspedycji odmienione – relacjonuje nauczyciel Butt. Osiągnęły coś, czego nikt się po nich nie spodziewał. A co z lekcjami, które przepadły? W tym czasie tak wiele się nauczyły, że z powodzeniem zrekompensuje to ewentualne luki.

Szkoła integracyjna w hamburskiej dzielnicy Winterhude jest jedną z tych placówek, które próbują nowego podejścia do młodzieży w okresie dojrzewania. Traktują one pokwitanie jako etap rozwojowy, który ma własne prawa. Idea przewodnia zakłada, że dzięki temu wyjście z dzieciństwa przebiegnie nieco łagodniej, może zmaleje napięcie psychiczne, egzaltacja i wojna nerwów.

Państwowa szkoła średnia Montessori w Poczdamie szczególnie gorliwie realizuje nową metodę. Wysyła klasy siódme i ósme do roboty na zaniedbany teren byłego ośrodka wypoczynkowego STASI. W programie jest budowa stajni, warsztatów i kuchni. Z czasem dzieci mają tu mieszkać przez jeden tydzień każdego miesiąca, uczyć się i uprawiać rolę. Kierowniczka szkoły Ulrike Kegler opisuje to śmiałe przedsięwzięcie w niedawno wydanej książce.

Nawet w Szwabii, gdzie w oświacie wszystko toczy się „po bożemu”, realizowany jest projekt z młodzieżą w wieku dojrzewania. Siódma klasa szkoły zawodowej im. Thomasa Schweickera w Schwäbisch Hall pojechała ostatnio do pobliskiego skansenu w Hohenlohe. Przez trzy lata uczniowie będą tam spędzać dwa dni każdego tygodnia. Najpierw odnowią zrujnowany budynek szkolny. Kilka ścian już zburzyli; osiem metrów sześciennych kamieni i gruzu; prawdziwa harówka. Bardzo im się to podoba – mówi nauczyciel Martin Thomas. Poza tym młodzi ludzie zakładają ogrody historyczne i badają dzieje starych budowli, a wkrótce chcą oprowadzać zwiedzających.

Zbyt długie dzieciństwo

Impuls do nowego podejścia dał pedagog Hartmut von Hentig, który – abstrahując od jego bagatelizujących uwag w aktualnej debacie o molestowaniu dzieci – od kilkudziesięciu lat dostarczał oświacie reformatorskich idei. W książce „Bewährung” Hentig w pewnym sensie podsumowuje swoje teorie. Proponuje, żeby na próbę „odszkolić” edukację na poziomie klas 7-8. Uczniowie zamiast przymusowo zakuwać przez dwa lata poznawaliby świat. Wykonywaliby konkretne, rozwijające zadanie. Mogliby nakręcić film, zorganizować cyrkowy program akrobatyczny lub zbudować zdolne do jazdy auto z części zebranych na złomowisku.

Tradycyjna szkoła i tak bardzo mało daje uczniom w tym wieku, co wykazały dane zebrane przez analityków oświaty. W klasach 7-9 przyrost wiedzy jest żałośnie mały – wynika z długofalowego badania hamburskich władz oświatowych („LAU 9”). Właśnie najlepsi uczniowie wykazują najmniejsze postępy, a gorsi z wielkim trudem nadrabiają zaległości.

Zainteresowanie nauką zanika u uczniów często tak nagle, że sami są przerażeni. Julia (18 lat) gimnazjalistka z Monachium pamięta, jak w siódmej klasie ćwiczyła z matką dyktando z angielskiego. Była to wielka porażka, błąd za błędem. Potem przypadkowo okazało się, że Julia już rok wcześniej to samo dyktando napisała bezbłędnie.

Za drugim razem miałam po prostu inne sprawy w głowie. Na słówka nie było w ogóle miejsca – wyjaśnia Julia.

Wraz z pokwitaniem życie radykalnie się zmienia. Kto to ignoruje, marnuje w najgorszym wypadku cenne lata. Nauczanie trzeba w tym okresie organizować zupełnie inaczej – mówi terapeuta rodzinny Jan-Uwe Rogge, autor kilku bestsellerów na temat dojrzewania. Pokwitający młodzi ludzie są przecież współczesnymi bohaterami. Muszą wychodzić w świat, by zmierzyć się z życiem. Ale tego im się właśnie zabrania.

Rogge często konsultuje zrozpaczonych rodziców i ich dzieci. Na początek radzi im zazwyczaj, by przez tydzień w ogóle nie używali słowa „szkoła”. Ale nigdy im się to nie udaje. Szkoła dominuje nad wszystkim w okresie dojrzewania, zatruwa całą atmosferę rodzinną. PISA tylko zaostrzyła problemy.

U wielu uczniów w wieku 12 i 13 lat rodzi się sprzeczność, która długo determinuje ich życie. Burzliwy wybuch pokwitania inicjuje szalenie długi okres wyczekiwania.

Mamy o wiele za długie dzieciństwo – uważa Wolfgang Bergmann, który naukowo zajmuje się wychowaniem i publikuje książki. Ludzie w wieku 18-19 lat mają u nas jeszcze status dziecka. Mamunia podaje im pod nos sadzone jajko, sprząta po nich bieliznę i zawsze wie, kiedy będzie klasówka z matematyki.

Jednocześnie rośnie presja, by sprostać oderwanym od życia wymaganiom szkoły. Rozpieszczającej zależności, w której tkwi wielu nastolatków towarzyszą silne lęki związane z wynikami w nauce – mówi Bergmann. Coraz mniej przestrzeni pozostaje dla zbierania doświadczeń poza szkołą. Często młody człowiek dobiega już trzydziestki, gdy wreszcie konfrontuje się z prawdziwym życiem.

Problem jest obecnie dyskutowany też w USA. Psycholog Robert Epstein – wieloletni redaktor naczelny magazynu „Psychology Today” – wydał opasłą książką „A Case Against Adolescense”, w której krytykuje nonsensowną sytuację, gdy ponad 14-letnich ludzi nadal traktuje się jak małe dzieci i izoluje od świata dorosłych. Zdaniem Epsteina infantylizacja jest główną przyczyną anormalnych zachowań w kulturze młodzieżowej, jak kompulsywne telefonowanie, pogoń za modnymi ciuchami i uzależnienie od gier komputerowych.

Podobnie widzi to publicystka Barbara Sichtermann. Społeczeństwo spycha nastolatków „na swego rodzaju plac zabaw, gdzie wydają mnóstwo pieniędzy na głupstwa, ale nie wolno im wykonywać żadnych realnych zadań” – pisze w książce „Pokwitanie – konieczność i obietnica”. W efekcie młodzież „w tęsknocie za poważnym i prawdziwym życiem sięga po takie namiastki, jak broń i narkotyki lub ordynuje sobie odlot na dyskotekach i koncertach”.

Prawdziwe życie

Tymczasem w przeszłości młodzież w żadnym wypadku nie była oderwana od życia. Dopiero w epoce industrialnej narodziła się faza młodości poświęcona bez reszty edukacji. Aż do XIX w. młodzi ludzie wcześnie zaczynali samodzielny byt. Nie było żadnych wątpliwości co do ich przydatności, bo w miarę możliwości partycypowali w dochodach rodziny.

Etnolodzy dostarczają analogicznych dowodów z kultur plemiennych w Afryce i Azji. Dojrzałość płciową wita się radośnie w rytuałach inicjacyjnych, a następnie od razu zaczyna się prawdziwe życie. W minionych tysiącach lat młodzi ludzie w ogóle nie wpadliby na pomysł, by się odgradzać od świata. Raczej starali się możliwie jak najszybciej dorosnąć – mówi Uwe Krebs, etnolog z uniwersytetu w Erlangen. Dopiero w naszej cywilizacji młodzież tkwi w tak długim stanie zawieszenia.

Powstaje pytanie, czego można oczekiwać od młodych ludzi, którzy zaczynają życie od swego rodzaju wieloletniego bezrobocia? Jakie skutki ma fakt, że są wyłączeni ze wszystkiego, co ważne w życiu? Może społeczeństwo industrialne po prostu marnuje najbardziej ekscytujący okres życia swoich dzieci?

Nowe spojrzenie na pokwitanie nie pojawia się bez przyczyny. Prowadzone w ostatnich latach badania nad mózgiem zasadniczo przyczyniły się do zmiany perspektywy.

Jeszcze w połowie lat 90 XX w. specjaliści wierzyli, jakoby mózg był w spełni dojrzały najpóźniej w wieku 12 lat. Zawirowania, które pojawiają się w tym okresie, przypisywano wyłącznie działaniu hormonów. Pokwitanie uchodziło za negatywne zjawisko uboczne na drodze ku dojrzałości płciowej.

Źródłem tej wiedzy były oczywiście głównie obdukcje. Odkąd jednak badacze są w stanie uzyskać wgląd w żyjący centralny układ nerwowy, sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. Zwłaszcza zdjęcia wykonane przez amerykańskiego neurologa Jay Giedda za pomocą rezonansu magnetycznego ujawniły coś zadziwiającego.

Tajemnice mózgu

Skaner mózgowy Giedda w National Institute of Mental Health pod Waszyngtonem pracuje niemal bez przerwy. Uczony przebadał około dwa tysiące dzieci i nastolatków, niektórych z nich wielokrotnie w ciągu kilku lat.

Zdjęcia pokazują, że w wieku 11-12 lat zaczyna się generalny remont połączeń nerwowych w mózgu. Nie można jednak mówić o chaosie, bo wszystko przebiega zgodnie z planem. Mózg jest przygotowywany do samodzielnego życia.

Pod koniec dzieciństwa ponownie przyrasta substancja szara w mózgu, natura hojnie obdarowuje nowymi komórkami. Z początkiem pokwitania następuje jednak odwrót i substancja szara znowu się kurczy. W każdej sekundzie zamiera aż do 30 tysięcy połączeń nerwowych, zapewne głównie tych rzadko używanych. Mózg prowadzi więc proces selekcji, koncentruje siły, na nowo się kształtuje i staje się znacznie szybszy.

Równocześnie przyrasta bowiem substancja biała, która od wewnątrz wyściela szarą substancję mózgową. W jej fałdach i rysach przebiegają solidnie osłonięte kable nerwowe, izolowane warstwą lipidową, czyli otoczką mielinową. Kable przewodzą impulsy neuronów o wiele sprawniej niż wypustki bez otoczki. Szybkość przekazu wzrasta z pięciu do stu metrów na sekundę. Również neurony pracują szybciej, bo zmniejsza się czas odpoczynku między impulsami.

Jay Giedd ocenia, że przepustowość na niektórych nerwowych autostradach może wzrastać nawet 300 razy.

Inaczej mówiąc mózg stawia wszystko w służbie wydajności i staje się organem celowego działania.

Przemiana dokonuje się pod batutą podwzgórza – ośrodka ukrytego głęboko w międzymózgowiu, który reguluje wiele nieświadomych procesów. Renowacja mózgu odbywa się według określonego rytmu: dojrzewanie postępuje od tyłu do przodu i od prostszych funkcji do bardziej złożonych.

Na pierwszy ogień idzie aparat zmysłowy. Maksymalną ostrość osiąga wzrok, potem zmysł słuchu i dotyku. Następnie przychodzi kolej na złożone funkcje umysłowe, jak orientacja w przestrzeni. Także ośrodki mowy – znajdujące się w obu półkulach mózgu – korzystają z nowych i szybkich długodystansowych kabli. Ich układy scalone znacznie zyskują na sprawności – często ku zmartwieniu rodziców, których nastoletnie potomstwo znajduje nagle diabelską satysfakcję w złośliwych potyczkach słownych.

Na koniec brakuje jeszcze tylko najwyższej instancji – kory przedczołowej tuż za mózgiem. Tutaj mieści się główny ośrodek refleksji i namysłu. Płaty skroniowe miarkują emocje, tłumią bodźce z bardziej pierwotnych części mózgu i pozwalają przewidzieć konsekwencje działania. To właśnie te dziedziny, w których nastolatki wypadają najgorzej. Wiele problemów okresu pokwitania można wyjaśnić tym, że właśnie ten obszar mózgu dojrzewa ostatni.

Zanim to nastąpi małolaty są łatwym łupem dla wszelkich podniet. Wystarczy pomysł, by wyjść z kolegami i już mózg uwalnia pokaźną dawkę hormonów szczęścia. W dojrzalszym wieku włączyłaby się kora przedczołowa przypominając o nie odrobionych pracach domowych. Dopóki jednak jest ona słaba, układ nagrody może sobie pohulać.

Jego ośrodek znajduje się za skroniami w jądrze półleżącym, które steruje pragnieniem przyjemności. Różne studia dowodzą, że układ nagrody jest w okresie pokwitania wyjątkowo przebojowy – mówi Kerstin Krauel, psycholog wieku dojrzewania z uniwersytetu w Magdeburgu. Z punktu widzenia ewolucji ma to z pewnością sens.

Kora przedczołowa wprowadza nie tylko spokój i ład, ale jest centrum ostrożności. Dlatego że w okresie pokwitania ten antagonista jest tak słaby, pragnienie szczęścia tak często zyskuje przewagę. Matka natura z impetem wyrzuca dzieci ze stanu błogiej samowystarczalności. Jeszcze niedawno byli przeszczęśliwi bawiąc się godzinami klockami lego - teraz budzą się z mózgiem bojowego awanturnika, który nie może już wytrzymać w domowych pieleszach.

Rodzice się nie liczą

Dla rodziców dojrzewanie potomstwa jest przykrym czasem. Dzieci się buntują, szukają towarzystwa rówieśników i zrobią prawie wszystko, by zdobyć ich uznanie. Na tym etapie rodzice się nie liczą. Co więcej, dzieci wstydzą się ich coraz bardziej.

Nie ma przed tym losem praktycznie żadnej ucieczki. Jeśli rodzice się starają, często tylko pogarszają sytuację. Esra (14 lat) gra w piłkę nożną i jej turecki ojciec jest z niej tak dumny, że przychodzi na każdy mecz. Można powiedzieć, że to piękny przykład udanej integracji. A potem w dodatku dopinguje mnie. To wprost nie do wytrzymania – dodaje Esra. Pauline (16 lat) zna to uczucie. Doznaje go, kiedy jej matka tańczy. Wie, że nie chodzi tu o taniec. W przypadku innych matek nie odbieram tego tak źle – mówi Pauline.

Ale własnym rodzicom w żadnym wypadku nie pozwala się na wylewność i przypływy uczuć. Wszelkie bowiem afekty i wzruszenia są w tym wieku sprawą drażliwą. Dzieci odkrywają z biciem serca własną erotykę. Oto dziewczęta potrafią wystudiowanym kołysaniem bioder przyciągać ukradkowe spojrzenia kolegów, a chłopcy dostają zawrotu głowy, gdy na podwórku szkolnym usiądzie obok nich piękność z równoległej klasy. Cały świat staje się wielką sceną i wzajemnym taksowaniem.

Nic nie przeszkadza w tym bardziej niż rodzice, z którymi dzieci łączy zupełnie inny rodzaj miłości. Dobrze byłoby, gdyby na jakiś czas usunęli się w cień. No chyba, że zbuntowany potomek nagle znowu potrzebuje od mamy ulubionej herbaty o smaku brzoskwiniowym, by zasnąć.

W tym okresie nie ma miejsca na sprawiedliwość. Dzieci są impulsywne i nieroztropne, niekiedy wściekle uparte. Cały czas ich układ oceny w korze przedczołowej jest beznadziejnie przeciążony. Gdy zostaną przyparci do muru, pień mózgu sięga po archaiczny model reakcji: atak, ucieczka lub udawanie trupa.

Stosowne poradniki zalecają nade wszystko zachowanie spokoju i poczucia humoru. Nie warto też wszystkiego gruntownie dyskutować, lepiej niekiedy ustąpić. Ten trudny czas przecież minie i w pewnym momencie rodzice odzyskają należne im miejsce wśród najważniejszych istot ludzkich. „Radujcie się swymi dziećmi, zwracajcie uwagę na to, co cudowne” – radzi Jesper Juul, duński terapeuta rodzinny w swej nowej książce.

Wielu rodziców jest – co najmniej w głębi ducha – dumnych z tych samodzielnych i często zaskakująco głęboko myślących istot, które mają obok siebie. Dzieci zdobywają też umiejętność logicznego myślenia. Dysputy, szczególnie na temat nielubianych obowiązków domowych, toczą teraz z żarliwością sportowców uprawiających sporty walki. I trudno ich pokonać.

Silni i zręczni

- Potencjał pokwitania jest wykorzystywany o wiele za słabo. Ten okres to przecież nie tylko horror. Mózg jest gotów do najwyższego wysiłku – mówi Gabriele Haug-Schnabel, biolog zajmująca się badaniem zachowania. To okres, kiedy młodzi poszukiwacze sensu życia pochłaniają literaturę, napawają się muzyką, a zwłaszcza filozofią. W kwestii światopoglądu skłaniają się oczywiście do moralnego rygoryzmu. Z upodobaniem atakują konformizm rodziców, nie zawsze bez racji.

Te olbrzymy duchowe znajdują się także w imponującej kondycji somatycznej. Są silni i zręczni. Mają optymalnie uzbrojony układ odpornościowy. Są teraz bardziej odporni na zimno, upał i głód niż byli kiedykolwiek przedtem i niż będą później. Nawet rany goją się najlepiej w tym wieku. Jednym słowem nastolatki są gotowe do wyruszenia na wojnę.

Z punktu widzenia ewolucji mogą utworzyć hordę wojowników polującą na hipopotamy. Zamiast tego muszą się zadowolić sporadycznym ściąganiem na klasówce z łaciny. To ich największa przygoda. Tak w każdym razie widzą to dwaj profesorowie z Erlangen: neurobiolog Ralf Dawirs i psychiatra dziecięcy Gunther Moll. W ubiegłym roku wnieśli wkład do toczącej się dyskusji publikując książkę „Wreszcie w okresie pokwitania” („Endlich in der Pubertät”), która zawiera szereg śmiałych tez. Postulują przyznanie praw wyborczych i jeszcze wiele innych rzeczy młodzieży od 14 roku życia. Ich zdaniem najwyższy czas, by zwrócić młodym należne im w życiu miejsce.

Takie idee, niezależnie od tego, na ile przemyślane, są obecnie zadziwiająco nośne. Wydaje się, że totalne szkolne upupienie coraz bardziej działa na nerwy duchowi czasu. Kiedy hamburska szkoła integracyjna w Winterhude zaczynała program trzytygodniowych „wyzwań”, nie było w kraju podobnego projektu. Dzisiaj zewsząd nadchodzą zapytania. Po powrocie z wycieczki jej uczestników podziwiano jakby poprowadzili do Bolzano słonie Hannibala. To już dla nas trochę za dużo – mówi uczestniczka przygody Mara.

W rzeczy samej chodzi o całkiem normalne dzieci z wielkiego miasta, dla których do tej pory wędrówka była niewiele bardziej atrakcyjna od dziergania osłonek na rolki papieru toaletowego. Już sama myśl, że będą chodzić w kurtce i topornych buciorach była dla nich po prostu wstydliwa, jak przyznaje Hanna – przyjaciółka Mary. Zafrapować mogło ich wyłącznie ekstremalne wyzwanie. Zgłosili się, bo chcieli się przekonać, czy poradzą sobie z tak długą trasą, niewygodami i tęsknotą za domem.

Sukces lub niepowodzenie od samego początku zależały tylko od nich. Nawet pieniądze musieli sami zorganizować. Udział rodziców był ograniczony do 150 euro, co z ledwością wystarczyło na bilet kolejowy. Grupie brakowało jeszcze mniej więcej 3 tysiące euro. Dzięki kweście do skarbonki i sprzedaży ciastek uzbierali brakująca sumę. W jednej z aptek wycyganili plaster na odparzenia.

Prawdziwe kryzysy pojawiły się w drodze. Młodzi alpiniści szybko zorientowali się jak trudno pozostać szpanerskim luzakiem w wysokich górach. Na przykład Marvin – jak na skatera przystało – w pierwszych dniach maszerował z rozpiętymi sznurowadłami. Przypłacił to wielkimi bąblami i musiał spasować.

Także inni po kolei tracili rezon. Wcześniej lub później każdy miał przypływ słabości lub zniechęcenia. Albo pojawiał się lęk przed zawrotnie stromym odcinkiem szlaku. Wkrótce wszyscy byli ze sobą całkiem szczerzy – mówi nauczyciel Butt. Jeszcze dzisiaj dzieci mile wspominają wparcie ze strony grupy. W niej znajdowali pociechę i ucieczkę, nawet jeśli problemem było tylko nudne niekiedy przebieranie nogami. Wtedy po prostu śpiewaliśmy – mówi Juliana.

Po powrocie uczniowie otrzymali ankiety do wypełnienia. Mieli napisać, co dała im przygoda. Odpowiadali, że nauczyli się samodzielności, wytrwałości, zachowania spokoju w trudnych sytuacjach, niepoddawania się, współpracy, radzenia sobie z brakiem pieniędzy, szukania noclegu, prawidłowego pakowania plecaka i tego, że nie można chodzić za szybko.

Christoph ma teraz nowe spojrzenie na różne problemy, mianowicie – z góry. Człowieku, skoro przeszedłeś Alpy, to sobie poradzisz w życiu – mówi.

Eksperyment i STASI

Trudno oczekiwać więcej od trzytygodniowej wyprawy. Długofalowy eksperyment szkoły średniej Montessori idzie krok dalej. Wszystkie klasy siódme i ósme będą przez cały rok wysyłane do pracy na zewnątrz. Uczniowie będą na zmianę spędzać jeden tydzień w miesiącu nad pobliskim jeziorem Schlänitzsee.

Leżący na uboczu obszar przybrzeżny – ponad trzy hektary - STASI przeznaczyła niegdyś na ośrodek wypoczynkowych dla swoich pracowników. Od 1989 r. pawilony rozrzucone wśród topoli coraz bardziej niszczeją. Natura po części odzyskała to zamarłe pole ruin. Ale wkrótce mają tu brzęczeć miodne pszczoły i beczeć kozy. Buduje się już stajnie i zakłada ogrody. Może powstanie szkółka leśna. Kiedy pionierzy wyremontują pawilony, zamierzają spędzać noce nad jeziorem. Chętnie powitają też gości z zewnątrz. Przygotowanie jadła należy do zespołu kucharzy.

Szkoła od dłuższego czasu szukała takiej możliwości. W okresie pokwitania uczniowie źle się czują w klasie. Ich potencjał jest absolutnie niewykorzystany, jeżeli robią tylko to, co im się nakazuje – mówi kierowniczka szkoły Ulrike Kegler.

Nad jeziorem jest mnóstwo okazji, by się wykazać inwencją. Jednym z pierwszych przedsięwzięć było zbudowanie toalety na kompost. Potem trzeba było wyciąć martwe topole. Dzieci niczym bobry przez wiele dni obrabiały siekierami i piłami ręcznymi olbrzymi pień, który w końcu padł. Trzynastoletnie dziewczęta dziarsko wywijały ciężkimi toporami.

Trzeba jeszcze wyrwać zmurszałe podłogi i zainstalować sieć elektryczną. Ten ambitny projekt dostarczy zajęcia na wiele lat. Nie obywa się całkiem bez pomocy z zewnątrz. Oprócz nauczycieli są też fachowcy: rolnik i konstruktor łodzi. Dzieci zbudowały już pięć kajaków.

Nie brakuje też okazji do pracy umysłowej. Trzeba było zrobić plany, stworzyć modele. Młodzi inżynierowie dokonali w tym celu skrupulatnych pomiarów i okazało się, że w ewidencji gruntów błędnie wpisano granice posesji. Rozwinęła się z tego korespondencja z urzędami, która pozostawała w gestii uczniów. Wkrótce ujawniła się smykałka biznesowa. Kiedy zebrano odpowiednią ilość złomu, dzieci sprzedały ładunek do punktu skupu. W ten sposób zarobiły 100 euro.

Perspektywa mordęgi w zimnie i błocie początkowo wcale nie zachwycała uczniów. Zmieniło się to, gdy byli już na miejscu. Nadal nie jest to jednak idylla. Dochodzi do kryzysów i niekiedy daje o sobie znać właściwa temu wiekowi chandra. Różnica polega na tym, że tutaj biorą udział we wspólnym przedsięwzięciu i są rzeczy, które trzeba koniecznie zrobić. Zespół kucharski może mieć zły dzień, ale wiadomo, że za półtorej godziny 20-30 rówieśników będzie chciało jeść – mówi kierowniczka szkoły Ulrike Kegler.

Projekt wzbudza duże zainteresowanie. Nad jeziorem Schlänitzsee szybko pojawili się zachwyceni rodzice, by pomóc swym pociechom w tym wielkim dziele. Wywołało to duże niezadowolenie uczniów. Powiedzieli, że chcą mieć projekt tylko dla siebie.

Coś własnego

Potrzeba separacji od rodziców jest typowa dla wieku dojrzewania. W tym wypadku dochodzi jeszcze najwyraźniej czynnik, że dzieci chcą stworzyć coś własnego. W żadnym razie nie chcą pozwolić, by zmarnowali im to gorliwie krzątający się wokół rodziciele.

Tradycyjna szkoła dosyć systematycznie pozbawia dzieci poczucia przydatności. System oświatowy do dzisiaj najchętniej w ogóle nie przyjmuje do wiadomości zjawiska pokwitania, a jeśli już – to tylko jako problem związany z zachowaniem.

Dotyczy to zresztą całego społeczeństwa. Szeroka opinia publiczna nadal traktuje pokwitanie jako coś w rodzaju zaburzenia z nieprzyjemnymi objawami ubocznymi, na które najlepszym lekarstwem jest stoicki spokój.

Badania psychologiczne przez dziesięciolecia koncentrowały się na zjawiskach patologicznych: nadpobudliwość, samookaleczenia, kradzieże sklepowe i ciąże małoletnich Lolitek. Wobec tej karykatury młodzież musiała dojść do wniosku, że dojrzewanie to osobliwy zawód polegający na dokonywaniu ekscesów.

Przedwcześnie dojrzałe

Środki masowego przekazu wydatnie przyczyniły się do podnoszenia larum. Tymczasem wiele potocznych opinii na temat pokwitania jest po prostu nieprawdziwych. Na przykład od lat rośnie obawa, że dzieci coraz wcześniej wchodzą w okres dojrzewania. Słysząc te biadania można sądzić, że siedmioletnie dziewczynki z wyzywającym makijażem na twarzy niedługo pokuśtykają na szpilkach do kliniki położniczej, by wydać na świat pierwsze dziecko z przedwczesnej ciąży.

Wizje te nie znajdują odzwierciedlenia w statystykach. Wykazano, że od kilkudziesięciu lat dziewczynki mają pierwszą miesiączkę praktycznie w tym samym wieku. Najnowszym tego potwierdzeniem jest opublikowane w ub. roku unijne badanie berlińskiej kliniki Charité wykonane na grupie 1840 dziewcząt w wieku szkolnym. Pierwsza miesiączka występuje przeciętnie, gdy dziewczynka ma 12,8 lat i stan ten nie zmienił się od lat 60. XX wieku.

Mimo to kursują alarmujące liczby. Jedna z nich pochodzi od wielokrotnie cytowanego seksuologa Norberta Kluge z uniwersytetu w Koblencji-Landau. Jeszcze w 2006 r. przepowiadał, że w 2010 r. dziewczynki będą miały pierwszy regularny okres w wieku 9,7 lat.

To z pewnością błędna diagnoza – mówi Heiko Krude, endokrynolog z Charité i współautor berlińskiego opracowania. Zawsze były dziewczynki, które bardzo wcześnie dojrzewały, ale jeśli chodzi o przeciętną nic się zmieniło. W rzeczywistości tylko 2,2 proc. dziesięcioletnich dziewczynek miało już pierwszą miesiączkę.

Legenda nadal jednak żyje, do czego przyczyniły się badania przeprowadzone w USA. W latach 90. przebadano tam ponad 17 tysięcy dziewcząt. Rzekomo wiele siedmiolatek wykazywało już znamiona dojrzałości płciowe – prawie 1/3 w populacji afroamerykańskiej i 7 proc. wśród białych dziewczynek.

Liczby te budzą wątpliwości metodologiczne. Pediatrzy w całym kraju wypatrywali u małych pacjentek zewnętrznych oznak płciowych, jak np. zaczątków biustu. Ale w takim wypadku łatwo o pomyłkę – mówi Heiko Krude. Nawet endokrynologom trudno odróżnić na pierwszy rzut oka gruczoły mleczne od tkanki tłuszczowej. Dlatego zapewne niejedna grubaska weszła do statystyki jako przedwcześnie dojrzała.

Prawdą jest natomiast, że w 1860 r. dziewczęta zaczynały dojrzewać dopiero w wieku 16,6 lat, a następnie w całej Europie przeciętny wiek systematycznie spadał aż do 1960 roku. Przyczyny są do tej pory nieznane. Podejrzewa się, że mogło się tak stać za sprawą hormonów obecnych w pożywieniu.

Od lat 60. XX w. wiek dojrzewania jest stabilny. Rewolucyjne zmiany nastąpiły od tego czasu tylko w zachowaniach seksualnych. Znacznie obniżył się wiek, w którym młodzież ma pierwszy kontakt seksualny, ale potem wskaźnik ten ustabilizował się. W latach przed 1989 r. wzrósł tylko udział tych, którzy już w wieku 15 uprawiali seks (29 proc.), ale potem wskaźnik ten spadł do 23 proc. w 2005 roku. Dane pochodzą z opracowania, które przeprowadziła Silja Matthiesen z Instytutu Seksuologii przy hamburskiej klinice uniwersyteckiej. Większość nastolatków nadal czeka z podjęciem współżycia do 16 roku życia. Ich pierwszy raz nie odbywa się w podejrzanych miejscach, ale często w domu, czyli co najmniej za milczącą zgodą rodziców.

Wydaje się, że również pornografia – wbrew powszechnemu mniemaniu – nie robi specjalnego wrażenia na młodych. Wszystko zależy od tego, jak formułujemy pytania. Większość coś tam widziała, ale tylko nieliczni korzystają z tej oferty regularnie – mówi Matthiesen.

Regularnie ogląda porno 8 proc. chłopców, a 35 proc. przyznaje, że oglądają „od czasu do czasu”. Hamburskiego psychologa Guntera Schmidta dziwią tak niskie wskaźniki. Wszak internet oferuje mnóstwo filmów o różnym stopniu dosadności. Z drugiej strony bodźce erotyczne są od lat 70. wszechobecne także w tradycyjnych mediach. Niewykluczone, że – jak przypuszcza Schmidt – tak bogata oferta doprowadziła do raczej umiarowego zainteresowania bodźcami erotycznymi.

Znamienne, że wobec pierwszego związku miłosnego nastolatki formułują raczej tradycyjne życzenia: zaufanie, uczciwość, czułość, bliskość. Niezbędnym warunkiem związku jest jednak seks – wynika z opracowania Matthiesen. Seks uwiarygodnia obecnie relację. Ale działa to także w drugą stronę. Seks bez miłości młodzież uważa za mało pociągający – mówi badaczka.

Już w okresie przed pierwszym zbliżeniem młodzi bardzo precyzyjnie odróżniają takie stany, jak zauroczenie, zakochanie i bycie razem. Wszyscy w ósmej klasie frankfurckiego gimnazjum byli przynajmniej raz zakochani – mówi Paula, ale ona jako jedyna ma stałego chłopaka. Jesteśmy jeszcze po prostu na to za młodzi – uważa Max, jej klasowy kolega.

Bez upadku

O pewnej roztropności świadczy fakt, że – wbrew długo pielęgnowanym obawom – nie wzrasta liczba ciężarnych nastolatek. Wskaźnik ten pozostaje na poziomie z roku 1996, kiedy zaczęto prowadzić statystykę. Przed 18 rokiem życia zachodzi w ciążę tylko 2,4 proc. dziewcząt.

Dokąd nie spojrzeć, nie widać przejawów upadku moralnego młodzieży.

A jeśli jest jakaś tendencja, to pozytywna. Otóż spada liczba młodocianych palaczy. W porównaniu z 2001 r. jest ich prawie dwa razy mniej i obecnie kopci tylko 15,4 proc. nastolatków, co stanowi najniższy wskaźnik w historii. Spożycie napojów alkoholowych spadło o 2/3 odkąd nałożono na nie podatek. W zeszłym roku tylko niespełna 10 proc. nastolatków sięgnęło po nie przynajmniej raz w miesiącu.

Nawet konflikt w rodzinie – na tym głównym polu walki pokwitającej młodzieży – jest ciągle wyolbrzymiany. Ankiety wykazują, że około 80 proc. młodzieży nie ma większych problemów z rodzicami – mówi Karina Weichold, psycholog młodzieży z uniwersytetu w Jenie.

Weichold zajmuje się głównie pozostałymi 20 procentami. Jest wśród nich uderzająco dużo młodych ludzi, których łączy jedna cecha: wchodzą w okres dojrzewania wcześniej lub później niż rówieśnicy. Zdaje się to mieć dla nich fatalne skutki. Są wszak w wieku, w którym wszystko zależy od tego, jak wypadają w oczach innych. Kto w wieku 10 lat zaczyna już pokwitać, albo mając 16 lat jest jeszcze dzieckiem – często nie ma łatwego życia.

W zależności od płci pojawiają się różne problemy. Najgorzej mają przedwcześnie dojrzałe dziewczęta. Często czują się za sprawą swojej budzącej się kobiecości niezrozumiane, a poza tym rodzice mają tendencję, by je pilnować. Dziewczęta te szukają raczej towarzystwa starszych i przejmują także ich zachowania, włącznie z palenie papierosów i piciem alkoholu.

Natomiast chłopiec, który wcześnie dojrzewa, może mówić o szczęściu. Jest z reguły wyższy od rówieśników, imponuje szerokimi barami i męskim barytonem. Wśród chłopców gorzej mają ci, którzy dojrzewają z opóźnieniem. Raczej niscy, szczupli i dziecinni są chętnie wyśmiewani. Często próbują nadrabiać swój deficyt alkoholem.

Procenty procentują?

Konsumpcja napojów wyskokowych wśród młodzieży należy do spraw, które istotnie dają powód do obaw. Generalnie spożycie alkoholu wśród młodych spada, ale problemem jest jego nadużywanie przez niewielką grupę. W 2008 r. hospitalizowano z powodu zatrucia alkoholowego około 25 700 osób w wieku od 10 do 20 lat, czyli prawie trzy razy więcej niż osiem lat wcześniej.

Dawniej młodzieńcy upijali się, by sobie nawzajem zaimponować, natomiast obecnie dochodzi nowy motyw. Zwraca uwagę duży udział młodzieży dostosowanej i mającej osiągnięcia. Do piątku poddają się ogromnej presji szkoły, ale potem muszą eksplozywnie odreagować i to natychmiast – mówi berliński socjolog Klaus Hurrelmann.

Nie tylko szkoła daje się we znaki młodym. Także ikony kultury młodzieżowej, które mamią we wszystkich mediach, niezwykle utrudniają odnalezienie samego siebie. Gdzie okiem sięgnąć pełno luzackich facetów sukcesu i wysmukłych modelek, którym zwyczajna młodzież na próżno stara się dorównać.

Psycholog młodzieży Wolfgang Bergmann często obserwuje w swoim gabinecie, jak dojrzewające nastolatki rozpaczliwie próbują zadośćuczynić swym aspiracjom do perfekcji. Może to przyjmować irracjonalne formy. Wyobrażają sobie, że są doskonali, ale unikają wszelkiej konfrontacji z rzeczywistością. Te dzieci są bez reszty zrozpaczone, gdy dostaną dwóję z matmy, ale nic na świecie nie skłoni ich, by przygotowały się do następnego sprawdzianu. Nie chcą się zderzyć realiami, bo naruszyłoby to ich idealny obraz własnej osoby. To nowe zjawisko – mówi Bergmann.

W gabinecie luster

Chłopcy szukają ucieczki głównie w Internecie. Jako niezwyciężeni bohaterowie przemierzają tam baśniowe krainy lub wpisują na forach dyskusyjnych zuchwałe komentarze. Natomiast dziewczęta koncentrują się na wyglądzie. Przychodzą do mnie dziesięciolatki tak wystrojone, jakby miały występować na cenie. Czują się zobowiązane do perfekcji, choć jest to zupełnie niemożliwe – mówi Bergmann.

Perfekcyjna aparycja stała się wartością nadrzędną. Od lat wzrasta liczba dziewcząt o prawidłowej wadze, które uważają się za zbyt grube. Bywa, że wstają godzinę wcześniej, by się odpowiednio wystroić. Ale to jeszcze nie koniec – zwierza się 12-letnia Ögvü. W jej frankfurckiej szkole realnej po każdej lekcji dziewczyny pędzą do toalety, gdzie tłocząc się przed lustrami sprawdzają, czy wszystko dobrze na nich leży.

Chętnie wyszłabym nieraz z domu nie robiąc sobie wcześniej fryzury i makijażu, ale to niemożliwe – mówi Ögvü. Wyjątki są niedopuszczalne nawet podczas plotkarskich video-czatów z koleżankami. Dziewczęta starannie się przygotowują zanim zasiądą przy komputerze i włączą kamerę video.

W tym wieku utrafienie z właściwą nutą erotyki jest raczej sprawą szczęśliwego trafu. Za dużo czerni wokół oczu i już człowiek się zbłaźni jako „ofiara szminki” – mówi Ögvü. Na drugim krańcu spektrum znajdują się – nie mniej pożałowania godne – nieliczne „szczypiorki”, które mają odwagę zdać się na naturę i nie poprawiać urody.

Od dłuższego czasu słychać ubolewania, że dzieci za wcześnie padają ofiarami komercji i kultu wyglądu. Przemysł wciska już „dwunastolatkom oprzyrządowanie, poczynając od szamponów koloryzujących poprzez golarki do włosów pod pachami aż po łańcuszki na kostki u nóg” – pisze publicystka Sichtermann. Te dziecięce jeszcze istoty zmusza się, by „paradowały jako atrapy seksownych dziewoj, choć ich wygląd i zachowanie nie ma najmniejszego pokrycia w doświadczeniu życiowym”.

Ale rozdęta przesada i nadmiar symboli przy jednoczesnym mizernym doświadczeniu życiowym nie są tylko wymyłem biznesu, lecz cechą wspólną dla kultury młodzieżowej. Młodzi ludzie żyją jakby w gabinecie lustrzanym, gdzie widzą jedynie własne zniekształcone odbicia. Czy należy się dziwić, że wzajemnie wpędzają się w histerię afektowanym zachowaniem, nierealnymi aspiracjami i wydumanymi problemami?

Kto stoi obiema nogami na ziemi, nie musi eskapadami udowadniać swojej wartości. Tym samym zamyka się błędne koło. Młodzież nie może być produktywna i dlatego jest skazana na placyki zabaw, kulturę młodzieżową, konsumpcjonizm i życie prywatne – mówi socjolog Hurrelmann.

Długa młodość

Tak długi okres młodości jest w historii nowym zjawiskiem. Od średniowiecza po XIX w. większość nastolatków wcześnie opuszczała dom rodzinny, by się uniezależnić. Szli do pracy u obcych lub zaczynali naukę zawodu. W Anglii okresowo 60 proc. młodzieńców w wieku 15-21 lat było posłańcami. Także bogatsze rodziny wysyłały potomków w nieznane, by poznali prawdziwe życie i nabrali ogłady. Po kilku latach wracali zakładać własne rodziny.

Wśród ludów pierwotnych już bawet bobasy są – jak podają etnolodzy – w zabawie przyuczane do pracy. W ludach pasterskich trzyletni malcy dostają pod opiekę np. kózkę, a ich rówieśnicy w społecznościach rolniczych zabawiają się własnym ogródkiem. Pierwszy plon nie musi być duży, ale pierwsza samodzielnie wyhodowana dynia jest źródłem wielkiej dumy.

Kiedy dzieci tracą mleczaki i wyrzynają im się nowe zęby, czyli z reguły w wieku około sześciu lat, wkraczają w nowy etap życia. Zaczynają wykonywać konkretne usługi – mówi Uwe Krebs, pedagog z Erlangen. Wiadomo, że w zachodnioindyjskim plemieniu Bhil ośmioletnie brzdące całkowicie samodzielnie przewożą drewno małymi wózkami na znacznych odległościach.

Zabawa w tych kulturach nie stanowi oddzielnej rzeczywistości, która rządzi się własnymi prawami. Potomstwo od małego naśladuje po prostu to, co robią dorośli – najpierw na sposób dziecięcy, a z czasem coraz sprawniej. Zabawa jest rodzajem pracy dziecka – mówi Krebs.

Z początkiem dojrzewania dzieci wykonują już prace, które pod względem jakości i ilości są na poziomie dorosłych. W wielu kulturach młodzieńcy opuszczają w tym wieku gniazdo rodzinne. Nierzadko przenoszą na jakiś czas do domów dla młodzieży męskiej, którymi sami zarządzają, wybierają sobie przywódców i zawiadują finansami. Na ogół świadczą usługi na rzecz wspólnoty wiejskiej i dlatego cieszą się poważaniem. Na przykład w indyjskim plemieniu Bhil młodzieńcy zbierają plony w zastępstwie chorych dorosłych. To działalność, która kojarzy się z Czerwonym Krzyżem – mówi Uwe Krebs.

Literatura fachowa, z którą zapoznał się Krebs, praktycznie nie odnotowuje konfliktów pokoleniowych. Młodzież nie ujawnia w tych kulturach potrzeby trwałej separacji od świata dorosłych. Przeciwnie, robi wszystko, by do niego dołączyć.

Także w społeczeństwie zachodnim jeszcze w latach 50. XX w. przynajmniej większość męskiej młodzieży wcześnie podejmowała pracę w jednej z godnych profesji. W wieku 15, a najpóźniej 16 lat zaczynała się nauka zawodu. Natomiast obecnie uczniowie zbliżają się do matury nie mając zielonego pojęcia o zawodach, które w ich wypadku wchodziłyby w grę. Równie mgliście wiedzą, jaki rodzaj pracy byłby zgodny z ich predyspozycjami.

Tolga (18 lat) wyleciał przed dwoma laty z jednego z frankfurckich gimnazjów. Niedawno mało brakowało, a wróciłby tam. Nie miałem właściwie pojęcia, po co – przyznaje.

Tolga przez rok szukał natchnienia. Oparcie dała mu dopiero uliczna akrobatyka, jest on bowiem „freerunnerem”. Tak nazywają się miejscy sportowcy, którzy wykonują ryzykowne, pełne ekwilibrystyki skoki na murach, dachach i balustradach, a od czasu do czasu jakby od niechcenia wywiną też salto do tyłu.

Poza tym Tolga kręcił na video występy swego zespołu, montował materiał na komputerze i ślęcząc całymi dniami dodawał trochę efektów specjalnych. Jego kumple byli zachwyceni. Człowieku, to twoje powołanie – powiedział sobie. W tym momencie postawiłem sobie jasno określony cel. Tolga robi teraz maturę zawodową, a potem chce studiować grafikę użytkową na potrzeby branży medialnej.

Szkolna firma

Nie wszyscy odnajdują się odpowiednio wcześnie. Bezradność absolwentów szkół – to jeden z największych problemów systemu edukacji. Uczelnie są pełne studentów, którzy jeszcze w wieku dwudziestu paru lat nie potrafią powiedzieć, jaki użytek zamierzają zrobić ze swojej wiedzy. To nic dziwnego, skoro szkoła działa z reguły w oderwaniu od życia zawodowego.

Zdaniem berlińskiego analityka oświaty Hurrelmanna nadszedł najwyższy czas na zmianę. Szkoła musi się stać miejscem pracy młodzieży – postuluje. Nie możemy przez 15 czy 20 lat mówić: zobaczycie, że pewnego dnia ta wiedza wam się przyda. Młodzi ludzie chcą czegoś tu i teraz.

Jak to wprowadzić w życie? Doskonałą możliwość stwarzają szkolne firmy – mówi Hurrelmann. Pod koniec dnia uczeń wie: dziś czegoś się dowiedziałem, coś wyprodukowałem. To była moja dniówka.

Wiele szkół rzeczywiście zaczęło wprowadzać takie rozwiązania, na co są setki przykładów. Uczniowie udzielają korepetycji, reperują rowery i prowadzą serwis szkolnych toalet („McClean”).

Jak daleko może zaprowadzić samodzielne gospodarzenie pokazuje przykład z południowego Tyrolu. Rolnicza szkoła średnia w Auer, wsi pod Bolzano, słynie z wina, które tłoczą uczniowie. Dzieci uprawiają szkolną winnicę – Happacherhof.

Młodzi winogrodnicy zajmują się wszystkim: kopią ziemię, przycinają winne szczepy, kontrolują instrumenty pomiarowe w tłoczni. Projektują nawet etykiety. A tajników procesów utleniania i fermentacji malolaktycznej uczą się nie dla bliżej nieokreślonej przyszłości, ale po to, by produkować wina, którymi zachwycają się dorośli. Chardonnay z Happacherhof cieszy się dużą renomą wśród fachowców.

Dla Ulrike Kegler – kierowniczki szkoły z Poczdamu – nie ulega wątpliwości, że okres dojrzewania przebiega krócej i mniej boleśnie, kiedy dzieci otrzymują zadania dostosowane do ich wieku. Jej placówka nad jeziorem Schlänitzsee zostanie w przyszłości także firmą z bilansem i celem biznesowym. Szkoła poprowadzi tu akademię dla nauczycieli. Pedagodzy będą mogli na miejscu przekonać się, w jaki sposób dzieci najlepiej się uczą.

W zeszłym roku nastąpiło coś zadziwiającego. Szkoła po raz pierwszy wprowadziła zasadę, która do tej pory wydawała się niewyobrażalna: żadnych telefonów komórkowych i odtwarzaczy MP3. Dzieci – zgodnie z przewidywaniami – były oburzone.

Ale potem nastąpiło coś, co można nazwać cudem znad Schlänitzsee. Kilka tygodni później ponownie zapytałam uczniów i wszyscy uznali to za dobre rozwiązanie – mówi Ulrike Kegler.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną