Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Mniej aktów

Rozmowa z Günterem Verheugenem

Günter Verheugen Günter Verheugen Vario images / Forum
O narodowej tożsamości i sensie kryzysu - mówi Günter Verheugen, były komisarz Unii Europejskiej.

Adam Krzemiński: – Dobrze, że jako pańscy dłużnicy, bo to pan się walnie przyczynił do wprowadzenia nas do Unii, nie jesteśmy dziś winowajcami obecnego kryzysu w UE…

Günter Verheugen: – Prawda, że 10 lat temu większość krajów UE nie bardzo chciała, by Polska była w pierwszej grupie państw postkomunistycznych przyjmowanych do wspólnoty. Dlatego zawsze powtarzałem, że Polska nie może liczyć na żadną taryfę ulgową. Ale Polska spełniła wszystkie warunki. Nie jesteście więc moimi dłużnikami.

Ale wyobraża pan sobie ten krzyk w krajach dawnej Unii, gdyby Polska była w strefie euro i wywołała taką lawinę jak Grecja?

W niektórych krajach, zwłaszcza w Niemczech, reakcja na grecki kryzys nie była sprawiedliwa. Kto dwoma palcami wytyka kogoś, ten trzema pozostałymi wskazuje na siebie. Nie ma sensu czynić z Grecji chłopca do bicia. Natomiast trzeba było wyraźnie powiedzieć: wszystko jedno, co będzie, Grecja jest częścią wspólnoty i nie pozwolimy jej upaść. Po czym spokojnie rozważyć konieczne kroki. Unia sama powinna była zadać sobie pytanie, dlaczego dopuszczono do takiego spiętrzenia gospodarczych problemów Grecji. Kryzys finansowy to tylko jedna z przyczyn.

Słyszymy, że kraje prawosławne nie są w stanie zbudować nowoczesnej gospodarki. O nas też mówiono coś podobnego.

Te niby filozoficzne dywagacje są bezpłodnym wymądrzaniem się. Nie sądzę, by któryś z europejskich krajów, ze względów mentalnych czy kulturowych, nie był w stanie zmodernizować swojej gospodarki.

Problemy krajów przechodzących transformację po upadku komunizmu były typowymi problemami przyspieszonej modernizacji. W Polsce był wówczas niezwykle silny duch przedsiębiorczości. Ludzie chcieli samodzielności. Równocześnie nie dowierzali swoim możliwościom. Zawsze odnosiłem wrażenie, że Polska jest w stanie spełnić wszystkie europejskie normy. I ostatnie lata pokazały, że Polska o wiele wcześniej, niż oczekiwano, odegra ważną rolę w Unii.

Dzisiejszy kryzys może wymusić dalsze pogłębienie Unii. Ale czy Zachód tego chce?

Na pewno wiele będzie musiało się zmienić. Kryzys pokazał, że koordynacja gospodarcza jest w UE niedostateczna. I to zarówno makroekonomiczna, jak i mikroekonomiczna. Poza tym obie te strefy polityki nie były ze sobą powiązane. Dzięki temu kryzysowi wiemy, że kraj, który nie ma solidnej, zdrowej bazy gopodarczej i przemysłowej, nie jest w stanie sobie poradzić.

Czy w ostatnich tygodniach Unia znalazła jakiś nowy kierunek?

To jeszcze nie pogłębienie UE, a jedynie wzmocnienie współpracy międzyrządowej. To akcja międzyrządowa, w której element wspólnotowy jest jeszcze niewielki, bo UE sięgnęła po instrumenty, które już istniały. Komisja Europejska chciała stworzyć mechanizm wspólnotowy w postaci europejskiego funduszu walutowego, ale nie potrafiła go przeforsować. Sięgnięto do rozwiązania, w którym kraje członkowskie wnoszą wkład do opanowania kryzysu w ramach swych suwerennych decyzji, a nie próbują rozwiązań wspólnotowych.

Francja zaproponowała wprowadzenie w Unii rządu gospodarczego.

Nie bardzo wiadomo, jakie miałby on stwarzać możliwości poza tymi, które już mamy. Jedyną konkretną propozycją była zewnętrzna kontrola budżetów narodowych, co stanowiłoby głęboką ingerencję w istotę suwerenności państw członkowskich. A w Niemczech doprowadziłoby do poważnych tarć z Trybunałem Konstytucyjnym. Jeśli spojrzeć na werdykt Trybunału z Karlsruhe w sprawie traktatu lizbońskiego, to granice są bardzo wyraźne.

Ale Komisja wskazała, że konieczne są dwie rzeczy: w ramach paktu stabilizującego euro trzeba usprawnić zapobieganie kryzysom, a także stworzyć możliwości wprowadzenia sankcji wobec tych, którzy pakt łamią. Pierwszy punkt popieram. Do jego wcielenia w życie nie potrzebujemy zmiany traktatu, a jedynie zwiększenia poczucia odpowiedzialności państw członkowskich. Natomiast co do sankcji gospodarczych, mam ogromne wątpliwości, czy odbieraniem subwencji należy karać państwa, które i tak mają mało pieniędzy.

Można by sądzić, że przeżywamy trzeci akt założycielski Unii. Najpierw pojednanie niemiecko-francuskie po 1945 r., potem samowyzwolenie Europy Środkowo-Wschodniej od komunizmu w 1989 r., a teraz wspólne przezwyciężanie kryzysu.

Oba tamte mity założycielskie już zbladły – to normalne. Teraz stoimy przed innymi wyzwaniami, na które konieczne są nowe odpowiedzi. Nie sądzę, byśmy w dającej się przewidzieć przyszłości doświadczyli kolejnego strukturalnego pogłębienia UE. Wciąż jeszcze pozostał ból po ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Ważniejsze, byśmy się obecnie skoncentrowali na lepszym współdziałaniu.

 

Nie wszyscy się o to troszczą. W Polsce padło właśnie hasło: „Polska jest najważniejsza”, Polska ponad wszystko. Nie ma w nim Europy.

Niemcom nie wolno śpiewać „Niemcy, Niemcy ponad wszystko”. Ale nowoczesne rozumienie suwerenności nie wyklucza integracji europejskiej. Zresztą nie znam nikogo, kto by uważał, że państwo narodowe jest w stanie samo rozwiązywać dzisiejsze problemy. Europa kuleje nie tyle z powodu braku możliwości, ile z powodu braku politycznej odwagi i zdecydowania. Dziś idea europejska wcale nie musi się przejawiać w nowych instytucjach, lecz w zaangażowaniu rządów, regionów i gmin – na wszystkich poziomach. Każdy, kto piastuje jakiś narodowy urząd, piastuje też urząd europejski. Ale prawdą jest, że świadomość współodpowiedzialności za Europę jest w wielu krajach i politycznych środowiskach za słaba. Europa potrzebuje mniej aktów założycielskich, a więcej Europejczyków.

Czy UE może się rozpaść?

Nie, cała ta gadanina jest przesadzona. Unia zmagała się już z cięższymi kryzysami. To nie integracja europejska jest winna temu kryzysowi. Tym razem wystarczy wnikliwie zapoznać się z tym, co jest zapisane w unijnych dokumentach. Wiem od środka, jak UE funkcjonuje, i wiem, że tkwi w niej wielki potencjał naprawy.

Rzeczywiście? Można by także wprowadzić wspólną politykę bezpieczeństwa, politykę zagraniczną i energetyczną?

Oczywiście to tylko kwestia politycznej woli. Zastanawiam się, kiedy my Europejczycy w końcu zaczniemy się wstydzić tego, że nie jesteśmy przez inne części świata postrzegani tak, jak według naszej własnej oceny powinniśmy. Przyczyna jest prosta. W trudnych sytuacjach Europa nadal prezentuje rozdarcie, niezgodę i spory wokół narodowych interesów, zamiast zdecydowanie wypracowywać i forsować wspólne stanowisko. Ale to nie jest kwestią systemu, lecz politycznej woli działających aktorów. Wspólne polityki są możliwe.

Europejskiego prezydenta moglibyśmy – jak chciał Jürgen Habermas – wybierać bezpośrednio w ogólnoeuropejskich wyborach. W 2004 r., według reprezentatywnego sondażu, większość Polaków była za bezpośrednim wyborem prezydenta Europy, za euroarmią, wspólną polityką zagraniczną i energetyczną. I za silniejszym akcentowaniem państwa narodowego. Kwadratura koła?

To wcale nie musi być sprzeczność. Ja sam od lat powtarzam, że w Unii władzę wykonawczą powinien wyłaniać Parlament Europejski, wybierany przecież w ogólnoeuropejskich wyborach. Unia jako całość może być tylko wtedy silniejsza, gdy jej członkowie będą zdolni do działania politycznego i będą mieli wydajne gospodarki.

W jaki sposób?

Poprzez budowanie większości partyjnych w Parlamencie Europejskim. Aby tak się działo – w kampaniach wyborczych do parlamentu partie powinny proponować swych kandydatów na szefów komisji UE. To oczywiście zmieniłoby funkcjonowanie Unii: parlament nie stałby naprzeciw Komisji jako cały organ. Funkcjonowałby jak normalna władza parlamentarna oparta na większości i spierająca się z opozycyjną mniejszością. Także Komisja byłaby ustawiona zupełnie inaczej niż obecnie. Komisarze nie byliby powoływani przez państwa członkowskie; to wybierany przez parlament prezydent Komisji dobierałby sobie komisarzy. Aby zapobiec nadużyciom, komisarze musieliby się poddać parlamentarnemu wotum zaufania. Zasadniczy błąd filozofów takich jak Habermas polega na tym, że nie chcą zaakceptować faktu, iż UE nie jest państwem.

Ale postulowana przez niego europejska opinia publiczna by się przydała?

To też trudna sprawa. Poza intelektualistami niewielu dostrzega ten problem. Ludzie są związani ze swym miejscem zamieszkania, swym regionem. Sprawy narodowe to symbole, flaga, hymn, fragmenty narodowej historii. Ja sam mam potrójną tożsamość. Czuję się Nadreńczykiem, Europejczykiem i Niemcem. Jedna tożsamość nie przeszkadza drugiej. Tak już kiedyś było, w Renesansie, gdy na pytanie: kim jesteś?, można było usłyszeć odpowiedź: cannonicus cracoviensis, nationae polonus, gente ruthenus, originae judaeaus, czyli: krakowskim kanonikiem, polskim szlachcicem, pochodzę z Rusi i mam żydowskich przodków. Ale tak odpowiadali intelektualiści…

Günter Verheugen ur. w 1944 r., polityk niemiecki, do 1982 r. członek FDP, potem SPD. Od września 1999 r. członek Komisji UE, odpowiedzialny za rozszerzenie Unii na Wschód. Od listopada 2004 r. do lutego 2010 r. wiceprzewodniczący Komisji odpowiedzialny za politykę przemysłową i gospodarczą UE. Od 2010 r. profesor Viadriny, uniwersytetu we Frankfurcie nad Odrą.

Polityka 22.2010 (2758) z dnia 29.05.2010; Świat; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Mniej aktów"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną