Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Raj utracony

Wybory w Holandii: główni gracze

Geert Wilders, lider prawicowych populistów z Partii Wolności. Mówi o tym, o czym milczą konkurenci. Geert Wilders, lider prawicowych populistów z Partii Wolności. Mówi o tym, o czym milczą konkurenci. Michael Kooren/REUTERS / Forum
Holandia wybiera parlament. Ma trudne zadanie.

Szczęśliwy kraj, który martwi się ponad 50-procentową frekwencją wyborczą. To Holandia. W marcu do wyborów lokalnych poszło 54 proc. uprawnionych, co prasa uznała za wynik fatalny. Na domiar złego wyniki pokazały postępujące rozczłonkowanie sceny politycznej. Holendrzy mają ordynację proporcjonalną i niski próg, więc mordęga z tworzeniem i utrzymaniem rządów koalicyjnych jest im doskonale znana. Jednak dziś, kiedy kraj idzie do przyspieszonych wyborów do parlamentu – do zdobycia 150 mandatów w Izbie Reprezentantów – nastroje i przewidywania są dalekie od błogostanu.

Tu w Europie żyjemy w systemie politycznych i ekonomicznych naczyń połączonych. My np. mamy – tak jak Holendrzy i większość narodów europejskich – problem z rachitycznym przyrostem naturalnym, a więc z przyszłością emerytur, a co dopiero z przyszłością potomstwa. Prócz problemu demograficznego są dwa wielkie wyzwania stojące przed krajem tulipanów, tolerancji i marihuany. Malejąca konkurencyjność gospodarki (w 2009 r. PKB –1,1) i wydolność holenderskiej odmiany państwa dobrobytu. Tak to widzą chłodni analitycy. Ale Holendrzy idą do urn, myśląc nie tylko o tych makroproblemach.

Nudny premier

Wybory są przedterminowe, bo w lutym rządząca koalicja chadeków (CDA) i socjaldemokratów (PvdA) rozpadła się wskutek sporu, czy przedłużać wojskową misję w Afganistanie, mającą się zakończyć w sierpniu (lewica była przeciw). Lider chadecji Jan Peter Balkenende pozostał pełniącym obowiązki premiera. To polityk niby bez charyzmy, nudziarz, doktor ekonomii, żarliwy protestant (kalwinista), głoszący, że celem każdego chrześcijanina i w ogóle człowieka jest zabieganie o sprawiedliwość dla wszystkich „dzieci Bożych”, a centralną bolączką dzisiejszego społeczeństwa holenderskiego jest brak wzajemnego szacunku.

Nudny czy nie – Balkenende utrzymuje się u władzy jako szef rządu, a w Holandii to najważniejszy urząd w państwie, nieprzerwanie od ośmiu lat. Chyba nie zatopi go nawet niedawny skandal, którego czarnym bohaterem jest Jack de Vries, spin doktor Balkenendego, współautor jego wyborczych sukcesów. De Vries, prominent CDA, partii głoszącej wartości rodzinne, ojciec dwóch synów, na kilka tygodni przed wyborami przyznał się, że żyje w związku pozamałżeńskim ze swą podwładną w resorcie obrony. Musiał odejść z rządu.

Balkenende dał radę, kiedy krajem wstrząsnęły przed laty dwa polityczne zabójstwa: antyimigranckiego populisty Pima Fortuyna i reżysera filmowego Theo van Gogha. Fortuyna zabił obrońca praw człowieka, van Gogha – muzułmański fanatyk, ale oba morderstwa łączy właśnie problem imigrantów. To o nim Holendrzy dyskutują może bardziej niż o innych tematach obecnej kampanii. I na nim, a ściśle na jego omijaniu przez polityków głównego nurtu, zbija polityczny kapitał lider prawicowych populistów z Partii Wolności (GVV) Geert Wilders. We wspomnianych wyborach samorządowych wolnościowcy zebrali sporo głosów tam, gdzie wystawili kandydatów. W mediach i politycznym establishmencie nie są rozpieszczani, za to w internecie i dyskusjach prywatnych zyskują na popularności.

Czas populistów?

Zwolennicy Wildersa cieszą się, że nadchodzi czas populistów takich jak on, a sam Wilders niedługo przed wyborami przyznał, że chciałby zostać premierem. Czy to możliwe? Zapewne nie. Jednak komentatorzy liczą się z tym, że wolnościowcy mogą się zmieścić w jakiejś konfiguracji koalicyjnej. Bo w to, że przyszły rząd będzie koalicyjny i będzie się rodził w długich bólach, raczej nikt nie wątpi.

Tak czy inaczej, szanse czterech głównych graczy są wyrównane. Graczami są chadecy Balkenendego, socjaldemokraci Joba Cohena, prawicowi liberałowie Marka Rutte (VVD) i antyimigranccy (czytaj: antymuzułmańscy) populiści Geerta Wildersa. I to najprawdopodobniej któryś z tej czwórki zostanie premierem. Wśród nich tylko jeden jest spoza establishmentu i w tym sensie byłby symbolem zmiany systemu: Wilders.

Powtórzmy, że jest to jednak mało realne, bo partia Wildersa to typowa formacja pospolitego ruszenia, zawiązana wokół jednego hasła: „nie” dla islamu w Holandii. Jakiekolwiek działania rządowe w tym kierunku byłyby sprzeczne z konstytucją, zabraniającą wszelkiej dyskryminacji. Zakaz noszenia chusty czy burki przez muzułmanki jest w Holandii wciąż nie do pomyślenia.

System coffee shops

A czy jest do pomyślenia, by państwo holenderskie nakazało coś legalnej partii politycznej? Niewykluczone. Chrześcijańska partia SGP nie umieszcza kobiet na swych listach wyborczych do parlamentu, bo Biblia w ich fundamentalistycznej interpretacji podporządkowuje kobietę mężczyźnie. Holenderski sąd najwyższy uznał, że ta praktyka jest sprzeczna z konstytucją, ponieważ żadnej partii politycznej nie wolno pozbawiać należących do niej kobiet demokratycznego prawa do ubiegania się o mandat poselski. SGP (dwa mandaty w poprzednich wyborach) uważa orzeczenie za… sprzeczne z demokracją i zapowiada złożenie skargi w strasburskim Trybunale Praw Człowieka.

No i marihuana – ostatnia z gorących kwestii społecznych. Po ponad trzech dekadach od wprowadzenia unikatowego systemu tzw. coffee shops, gdzie sprzedawano każdemu, Holendrowi czy obcemu, do 5 g konopi, duma z tej wizytówki holenderskiej otwartości na eksperymenty społeczne – słabnie. Rosną za to w siłę ci, którzy apelują, by skończyć z fikcją legalno-nielegalnej trawki: niech coffee shops handlują tym, co mają w nazwie – kawą, a nie marihuaną. Niewykluczone, że te wybory okażą się początkiem końca holenderskiego raju – nie tylko w sensie narkotyków.

Polityka 23.2010 (2759) z dnia 05.06.2010; Świat; s. 89
Oryginalny tytuł tekstu: "Raj utracony"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną