Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Skopana Afryka

Mundial w RPA

Oficjalna maskotka Mistrzostw Świata w RPA Oficjalna maskotka Mistrzostw Świata w RPA BEW
Pod hasłami wielkiej szansy dla najbiedniejszego kontynentu rozpoczynają się w RPA Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej – dyscyplinie, w której rządzą najbogatsze kluby z Europy. Pozbądźmy się złudzeń: po takim meczu silni będą jeszcze silniejsi, a słabi – jeszcze bardziej poniżeni.
Artykuł pochodzi z 23. numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 7 czerwca.Polityka Artykuł pochodzi z 23. numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 7 czerwca.

Wizytówka najbardziej intratnej rozrywki ludzkości – mistrzostwa świata w piłce nożnej odbędą się w tym roku na jednym z najuboższych kontynentów, w Afryce. To z pewnością wydarzenie głęboko symboliczne, ale co ono symbolizuje? Dla Thaba Mbekiego, który jako prezydent RPA przewodził zabiegom o organizację turnieju, jest to moment, gdy Afryka wkracza wreszcie na światową scenę. W „African Soccerscapes: How a Continent Changed the World's Game” (Piłkarskich pejzażach Afryki: jak Czarny Ląd zmienił światowy futbol), jednej z wielu książek wydanych z okazji „afrykańskiego” mundialu, Peter Alegi cytuje list wysłany przez Mbekiego do prezydenta FIFA Seppa Blattera, w którym prezydent opisuje ambicje kraju:

„Chcemy w imieniu naszego kontynentu zorganizować imprezę, która doda pewności siebie ludziom od Kapsztadu po Kair (...) Naszym celem jest, by historycy pewnego dnia pomyśleli o Mundialu 2010 jako o chwili, gdy Afryka powstała i zdecydowanie zerwała ze stuleciami nędzy i konfliktów”.

Nawet jak na standardy patetycznych bredni, towarzyszących zwykle wielkim wydarzeniom sportowym, poprzeczkę ustawiono dość wysoko. W rzeczywistości bowiem rzadko zdarza się, by turnieje sportowe znacząco przyczyniły się do odmiany losu krajów, które je organizują – a przynajmniej nie na lepsze – nie mówiąc już o losie całych kontynentów. Turnieje takie jednak mogą wiele powiedzieć o tym, gdzie naprawdę znajduje się realna władza.

Radosny futbol

To, co finały piłkarskich Mistrzostw Świata 2010 na pewno jasno pokazują, to fakt, że Afryka jest teraz w świecie futbolu poważnym graczem. To niezwykła zmiana w stosunkowo niedługim czasie. Afryka nie była tak naprawdę obecna na mundialu do 1974 roku, kiedy to Zair (teraz Demokratyczna Republika Konga) został pierwszą czarną drużyną biorącą udział w finałach. Wcześniej RPA planowała wysłanie samych czarnoskórych zawodników do Meksyku w roku 1970, ale zostało to zawetowane z tych samych powodów, co plan wysłania samych białych graczy do Anglii w 1966 roku. Wspomniany Zair przegrał wszystkie trzy mecze, nie zdobywając żadnego gola i tracąc 14. W „The Story of the World Cup” (Historii Mistrzostw Świata) Briana Glanville’a Zair ledwie zostaje wspomniany, jeśli nie liczyć uwagi, że Szkoci powinni byli wygrać z nim więcej niż tylko 2:0, ale opadli z sił z powodu upału. Prawdziwy ślad afrykańska drużyna pozostawiła po sobie podczas meczu z Brazylią, gdy zairski obrońca Mwepu Ilunga wybiegł z muru na dźwięk gwizdka sędziego, żeby wykopać piłkę ustawioną do rzutu wolnego przez Brazylijczyków. Przeciwnicy patrzyli na to z mieszaniną rozbawienia i zgrozy.

W tym momencie na długie lata ustaliła się lekceważąca opinia zachodnich komentatorów piłkarskich o uroczej „naiwności” afrykańskiego futbolu. Zakładano, że gracze są nieźle wyszkoleni technicznie, ale kompletnie niezdyscyplinowani i dziecinni. Później pojawiły się plotki, że Ilunga spanikował, bo zairski dyktator Mobutu ostrzegł zawodników, że jeśli przegrają z Brazylią 0:4 lub więcej (a było już 0:3), to po powrocie do kraju nie gwarantuje im bezpieczeństwa. Te plotki nie przyczyniły się do poważniejszego traktowania afrykańskiej piłki w świecie. Przeciwnie: zakładano odtąd, że naiwność zawodników szła w parze z głębokimi, a czasem i przerażającym naciskami politycznymi.

To wynikające z umysłowego lenistwa przekonanie utrzymywało się przez lata 80. i 90., nawet gdy afrykańskie drużyny zaczęły wygrywać mecze i pokazywać, że pewnego dnia mogą wygrać cały turniej. W roku 1990, zanim ostatecznie przegrał w rzutach karnych, Kamerunowi zabrakło paru minut, żeby wyeliminować w ćwierćfinale Anglię. David Goldblatt, którego wyśmienita książka „The Ball Is Round” (Piłka jest okrągła)z 2006 roku pozostaje niezastąpionym przewodnikiem po światowym futbolu, relacjonuje po prostu, że „w piłce niekoniecznie wygrywa lepszy zespół, a Kamerun i tak był lepszy”. Jednak dla Rona Atkinsona, ówczesnego komentatora ITV, spotkanie było potwierdzeniem, że piłkarze z Afryki zawsze z tych samych powodów będą zawodzić w grze o wysoką stawkę – są zbyt pobudliwi i niewystarczająco zdyscyplinowani. Choć to uroczy goście.

To, że nie można już sobie wyobrazić, by ktoś taki jak Atkinson komentował tegoroczny mundial – w szczególności nie on osobiście po tym, jak rasistowskie uwagi przy włączonym mikrofonie kilka lat temu omal nie zakończyły jego kariery – jest oznaką, jak długą drogę przeszliśmy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się teraz traktować afrykańskiego futbolu czy zawodników protekcjonalnie. To z tego kontynentu pochodzą jedni z najlepszych piłkarzy świata – Didier Drogba, Samuel Eto’o, Michael Essien. Na piłkarskiej planecie Afryka stała się siłą, z którą należy się liczyć, a RPA 2010 stanowi ostateczny symbol tego zmieniającego się porządku.

Nieobecne potęgi

Wciąż jednak świat futbolu to nie to samo co świat rzeczywisty. Jak na turniej mający pokazać, jak wiele się zmieniło, w charakterze tegorocznych finałów mistrzostw świata nadal jest coś dziwnie staromodnego. Udział weźmie w nich sześć afrykańskich reprezentacji – Algieria, Kamerun, Wybrzeże Kości Słoniowej, Ghana, Nigeria i gospodarze z RPA. A jednak pozostałe z dochodzących do głosu światowych potęg będą prawie nieobecne. Nie ma Chin, które nieco niespodziewanie nie zdołały się zakwalifikować, ani Indii, które jak zwykle nawet nie zbliżyły się do takiego osiągnięcia. W rzeczywistości spośród państw BRIC obecna będzie tylko Brazylia (jak zawsze). Rosja również się nie załapała, przegrywając w barażach z malutką Słowenią. Nie będzie również drużyn z wielu innych najludniejszych krajów świata: Indonezji, Filipin, Pakistanu, Bangladeszu, Wietnamu, Iranu, Iraku. Jeśli zsumować je wszystkie, to się okaże, że ponad połowa mieszkańców świata będzie musiała kibicować cudzym zespołom.

Nieobecność Chin jest naprawdę godna odnotowania. Mamy oto afrykański turniej bez udziału dominującej na tym kontynencie siły. Jak na ironię Chiny dużo mocniej zaznaczyły swoją obecność podczas Pucharu Narodów Afryki, rozgrywanego wcześniej w tym roku w Angoli. To Chińczycy dostarczyli Angoli infrastrukturę (budując między innymi cztery nowe stadiony) w zamian za zwyczajowe ulgi handlowe i koncesje na wydobycie surowców. Na pewno daje to lepsze pojęcie o przyszłości reszty kontynentu, niż wszystko, co dzieje się tego lata w RPA.

Pokazowa impreza FIFA wciąż przywołuje świat miniony, w którym wszystko kręci się wokół Europy. Nie tylko dlatego, że połowa biorących udział drużyn pochodzi ze Starego Kontynentu. Również dlatego, że wielu czołowych zawodników południowoamerykańskich i prawie wszyscy najlepsi z Afryki grają w Europie. Faktem jest, że chylące się ku upadkowi europejskie mocarstwa pozostają siłą napędową światowej piłki. Kraje, których realna gospodarka się chwieje – Hiszpania, Włochy, Anglia – nadal podtrzymują ogromne, rozdęte gospodarki futbolowe, podsycające apetyt na tę dyscyplinę sportu na wszystkich kontynentach. Afryka jest teraz częścią tej finansowej machiny, ale praktycznie nie ma nad nią żadnej kontroli.

W rezultacie jest to turniej ukształtowany przez europejską elitę i z myślą o jej interesach. Zorganizowanie go w Afryce oznacza, że mecze odbywają się we właściwej strefie czasowej z punktu widzenia europejskiej widowni przed telewizorami. Wybór RPA oznacza, że również klimat pozwoli europejskim zespołom rozwinąć skrzydła. Pierwsze afrykańskie finały Mistrzostw Świata będą bowiem odbywały się w najzimniejszym regionie na tym kontynencie. Europejczycy będą zatem grać w warunkach, w których dobrze się czują, spać w hotelach, w których im wygodnie, i dojeżdżać na stadiony, na których świetnie się odnajdą. Zazwyczaj przewaga własnego kraju lub przynajmniej własnego kontynentu ma decydujące znaczenie w finałach Mistrzostw Świata: jedynym krajem, który kiedykolwiek wygrał turniej poza swoim kontynentem, jest Brazylia (w 1958 roku w Szwecji i w 2002 roku w Korei Południowej). Dlatego teraz powinien nastać czas Afryki – nie tylko jako gospodarza, ale i zwycięzcy. To chyba jednak mało prawdopodobne.

 

 

Czemu nie w Nigerii?

Według bukmacherów afrykańskim faworytem jest Wybrzeże Kości Słoniowej. Tyle że dużo większe szanse daje się Portugalii, Francji, Włochom, Holandii, Niemcom, Argentynie, Anglii, Brazylii i Hiszpanii. Robi się wszystko, by te drużyny czuły się jak u siebie w domu. Jednak prawdziwą przeszkodą na drodze do tego, by południowa Afryka skorzystała z przewagi własnych boisk, jest kondycja miejscowej piłki. Gdyby turniej organizowany był powiedzmy w Nigerii, łatwo wyobrazić sobie gospodarzy gromiących przeciwników na fali dopingu tamtejszych fanów i z pomocą miejscowego klimatu, gdy wszyscy faworyci traciliby ducha i siły w nieprzyjaznym otoczeniu.

Właśnie to jest jeden z powodów, dla których FIFA nigdy nawet nie śniłaby o urządzaniu imprezy w Nigerii. Południowa Afryka będzie korzystać z gorącego dopingu swoich kibiców, ale wygodne warunki dla wszystkich oznaczają, że aby wygrywać, drużyna gospodarzy musi być naprawdę dobra. Niestety zespół RPA wcale dobry nie jest. Bukmacherzy większe szanse dają Urugwajowi, Danii i Serbii. Istnieje ryzyko, że RPA stanie się pierwszym gospodarzem mundialu w historii, który nie zdoła wyjść z fazy grupowej.

Dlaczego organizacja mistrzostw świata nie pobudziła w większym stopniu południowoafrykańskiego futbolu? Odpowiedź, udzielona pokrótce przez Steve’a Bloomfielda w jego zajmującej książce podróżniczej „Africa United: How Football Explains Africa” (Afryka zjednoczona: jak futbol wyjaśnia Afrykę), mówi wiele o tym, dlaczego ambitne marzenia Thaba Mbekiego skończą się pewnie rozczarowaniem.

W czasach apartheidu południowoafrykańska piłka nożna uważana była za „czarny” sport (choć grało w nią wielu białych), w przeciwieństwie do wyłącznie „białego” krykieta czy rugby. Oznaczało to, że z jednej strony cierpiała na brak środków, ale z drugiej miała bardzo dużo autonomii, bo rząd RPA pozwalał, by sama się organizowała. Właśnie ta autonomia stała się później problemem. Południowoafrykański Związek Piłki Nożnej (SAFA) przywykł uważać się za państwo w państwie. W rezultacie coraz większe sumy pieniędzy były trwonione przez nieudolną i skorumpowaną organizację. „Posady w SAFA są dożywotnie – usłyszał w Afryce Bloomfield. – Tu nie istnieje coś takiego, jak odpowiedzialność za organizację, którą się kieruje”. Perspektywa bycia gospodarzem mistrzostw świata nie rozwiązała problemu, tylko go pogorszyła.

Organizacja dużych imprez sportowych w krajach rozwijających się wzbudza wielkie nadzieje. Oczekuje się bowiem, że skupienie na kraju uwagi całego świata wymusi na władzach reformy. W rzeczywistości jednak ten mechanizm nie działa, ponieważ brakuje motywacji. Korupcja z reguły jeszcze się umacnia, bo wszyscy wiedzą, iż pewne są tylko dwie rzeczy: po pierwsze płynie masa pieniędzy; i po drugie strumień pieniędzy się skończy, więc niech się dzieje, co chce. Zamiast reformować, miejscowi organizatorzy domagają się krótkoterminowych zastrzyków kapitału, często potrzebnego, by wyciągać ich z kryzysów, które sami spowodowali.

Odstraszającym przykładem są tu Igrzyska Olimpijskie w Atenach z 2004 roku. Nieprawdą jest, że grecką gospodarkę, a co za tym idzie – światowy system finansowy – zrujnowały koszta organizacji imprezy. Prawdą jest jednak, że trwające od dawna desperackie próby naprawy państwa i konieczność spełniania kryteriów członkostwa w strefie euro zostały po cichu odłożone z powodu paniki, czy kraj zdąży zbudować obiekty. W takich warunkach nieprzekraczalny termin, którego dotrzymania pilnuje świat, oznacza nie mniej, a więcej zapłaconych łapówek, więcej czarnego rynku i szemranych praktyk księgowych.

Kto potrzebuje futbolu?

Organizacja igrzysk uczyniła Grecję jeszcze bardziej grecką. Jest mało prawdopodobne, by Mistrzostwa Świata 2010 wstrząsnęły podstawami światowego kapitalizmu, ale i tu wydarzenia przebiegają według znajomego schematu. Całkiem niedawno FIFA przekazała SAFA dodatkowe 100 mln dolarów, by mieć pewność, że ośrodki treningowe będą gotowe na czas. Stadiony są wspaniałe, ale jak wykazuje Alegi, większość zatrudnionych przy ich budowie to robotnicy na krótkoterminowych umowach. Nie bardzo wiadomo, jakie będą trwałe efekty: dotychczas wydarzenie, na którym FIFA zarobiła 3,3 mld dolarów, przyniosło piłce nożnej w południowej Afryce jedynie 27 boisk ze sztuczną nawierzchnią. Same stadiony trzeba będzie zapewne przystosować później do rozgrywek rugby lub krykieta, żeby pokryć koszty ich utrzymania. Wiele ludzi bardzo się wzbogaci na mistrzostwach, ale po ich zakończeniu większości mieszkańców RPA trudno będzie się dowiedzieć, na co wydano pieniądze.

W „Why England Lose, and Other Curious Football Phenomena Explained” (Dlaczego Anglia przegrała i inne osobliwości futbolu) Simon Kuper i Stefan Szymanski opisują, czemu wielkie imprezy sportowe rzadko dają gospodarzom impuls gospodarczy, który zawsze obiecują organizatorzy. Wszystkie te dodatkowe dolary z turystyki i korzyści inwestycyjne po prostu się nie urzeczywistniają. Faktycznie następuje za to krótkoterminowy wzrost poczucia szczęścia mieszkańców – na kilka miesięcy ludziom poprawia się nastrój, bo mają coś, co odwraca ich uwagę od problemów. Czy tego potrzebuje teraz RPA? „Około jednej trzeciej Południowoafrykańczyków żyje za mniej niż dwa dolary dziennie – zauważają oschle Kuper i Szymanski. – Tym ludziom trzeba domów, elektryczności, urlopów i lekarzy”.

Jednak odwieczny problem dzielenia bogactw z lukratywnych imprez sportowych nie wyjaśnia jeszcze, dlaczego RPA nie ma lepszej drużyny narodowej. W 1996 roku, w pierwszym upojeniu epoki po apartheidzie, kraj zorganizował i wygrał turniej Pucharu Narodów Afryki. Zdawało się wtedy, że nadchodzą dni chwały. Piłka nożna zaczęła rozkwitać na szczeblu lokalnym. Problem w tym, że południowoafrykański futbol miał się tam zbyt dobrze, przynajmniej w stosunku do reszty kontynentu. Teraz RPA reprezentuje jeden z możliwych modeli piłkarskiego rozwoju: model korporacyjny, w którym mające krajowych sponsorów zespoły utrzymują sprawny system ligowy, a miejscowi gracze mają sposobność, by zarabiać na życie we własnym kraju.

Większość członków drużyny RPA gra w tamtejszej Premier League, w zespołach takich jak Kaizer Chiefs i Mamelodi Sundowns. W lidze tej panuje nie tylko sportowa rywalizacja, ale także korupcja – w 2004 roku wybuchł wielki skandal z ustawianiem meczów, który doprowadził do licznych aresztowań, ale bardzo niewielu wyroków skazujących. Krajowa liga prawie nie wydała zawodników o uznanym międzynarodowym statusie. System ligowy w RPA jest wystarczająco dobry, żeby utrzymać miejscowy futbol, ale nie dość dobry, by podnosić go na wyższy poziom.

Organizacja i eksploatacja

Inny model to ten, który utrzymuje się na terenie reszty Afryki, włącznie z odnoszącymi większe piłkarskie sukcesy krajami, takimi jak Wybrzeże Kości Słoniowej i Ghana. To pierwotny wolnorynkowy system handlu ludźmi, gdzie rzutcy przedsiębiorcy zakładają szkółki piłkarskie, by trenować młodych Afrykańczyków i sprzedawać ich do klubów w Europie. Jak opisuje Bloomfield, po Afryce są teraz rozsiane setki takich akademii, a rządy słabych lub upadających krajów często z zadowoleniem przyjmują ich istnienie, ponieważ same nie są w stanie zaoferować podobnych obiektów i możliwości. Szkółki dają też piłkarzom perspektywę autentycznej zamożności, jeśli tylko zdołają się dostać do czołowych klubów Europy. To droga, którą obrała większość graczy drużyn narodowych Ghany i Wybrzeża Kości Słoniowej. Oba zespoły składają się z zawodników występujących prawie wyłącznie w Europie. Supergwiazdy – Drogba, Essien, bracia Touré – Kolo i Yaya – dorabiają się znacznych fortun jak na standardy europejskie i niewyobrażalnie wielkich jak na afrykańskie.

Owoce, ale i pułapki tego systemu będzie można zobaczyć podczas finałów mistrzostw świata. Najlepsze drużyny Afryki muszą zostać poskładane z zawodników rozrzuconych mniej lub bardziej losowo po całej Europie i często zachowujących bardzo nikłe związki z ojczyzną. Pewne obszary mają szczęście i wydają małe skupiska megagwiazd: często dzieje się tak dlatego, że pojawienie się jednego wybitnego gracza rodzi zainteresowanie agentów węszących w poszukiwaniu kolejnych. Ale sukces przynosi też chciwość i korupcję – karawana rusza dalej w poszukiwaniu jeszcze niewykorzystanego (i tańszego) źródła talentów.

Prawie nic nie zostaje zainwestowane z powrotem w piłkarską infrastrukturę w samej Afryce, więc żadne państwo nie może robić planów na przyszłość. Ghana mogłaby wygrać tegoroczny mundial, gdyby jej drużyna miała jakichś w miarę przyzwoitych napastników, ale kraj stał się znany z pomocników, więc to ich produkuje system. Afryka musi zadowolić się tym, co bogaty świat zechce z niej pozyskać.

Cały ten system ma jeszcze jedną stronę, której w RPA nie zobaczymy. Zdecydowana większość graczy z kontynentu nie zostaje megagwiazdami Chelsea czy Barcelony. Przybywają do odległych zakątków Europy, a potem zmieniają adres, kupowani i sprzedawani za niewielkie kwoty przez cierpiące na braki w kasie kluby, które szukają okazji do interesu. Są tym, co Alegi nazywa lumpenproletariatem profesjonalnej piłki, z niewieloma tylko prawami, jeszcze mniejszymi przywilejami i bez żadnych zabezpieczeń socjalnych.

Kopalnia Europy

Wielu przyjeżdża w bardzo młodym wieku (w 2003 roku przeciętny Afrykańczyk importowany do najlepszych europejskich lig miał 19 lat, w porównaniu z wiekiem 24,5 lat zawodników sprowadzanych z innych części Europy) i trafia w całkowicie nieznane miejsca, gdzie wciąż panuje rasizm, a klimat jest często nieprzyjazny. Piłkarze z Afryki stanowią obecnie większość profesjonalnych graczy w Rumunii i ponad jedną trzecią w krajach takich jak Szwajcaria i Ukraina. W roku 2006 ponad jedna piąta wszystkich transferów między europejskimi klubami dotyczyła Afrykańczyków. Tania siła robocza z Czarnego Lądu to obecnie chleb powszedni na nizinach europejskiego futbolu.

Niektóre co bardziej odpowiedzialne kluby próbowały oprzeć się temu trendowi. Ajax Amsterdam założył własny klub w południowej Afryce, żeby spróbować szkolić graczy do swojego pierwszego składu w sposób nieoparty na wyzysku. To jednak chyba nie działa – projekt jest hamowany przez ogólną przeciętność południowoafrykańskiej ligi. Praktykowany powszechnie na kontynencie i bardziej oparty na eksploatacji ludzi system wpisuje się w trendy światowej piłki, która zmierza w stronę coraz większego skupienia uwagi na maleńkiej elicie megagwiazd i niezwykle bogatych klubów kosztem reszty.

Futbol coraz bardziej staje się grą indywidualistyczną, na której kluby mogą zarobić ogromne sumy tylko na prawach do wykorzystywania wizerunku i materiałów promocyjnych swoich najlepiej znanych graczy. Mówi się, że Ronaldo już odrobił w ten sposób 93 mln euro, jakie Real zapłacił za niego Manchesterowi United. Afryka daje możliwość znalezienia takich gwiazd prawie za darmo. Traktowana jest jak potencjalna kopalnia złota. Jeśli to prawda, oznacza to, że nie tak wiele się zmieniło od czasów kolonializmu.

Wszystko to trudno raczej pogodzić z nadziejami Mbekiego związanymi z południowoafrykańskim mundialem. FIFA jest zdeterminowana, by przygotować dobre widowisko i oczekuje się, że zobaczymy to, co w Afryce najlepsze, przynajmniej według definicji FIFA: sprawnie zorganizowaną imprezę, która nie wystraszy sponsorów, handlowców czy finansistów, bo to dla nich w dzisiejszych czasach istnieje piłka.

Infrastruktura będzie gotowa na czas, wykonawcy dostaną obiecane pieniądze, a korupcja zostanie zamieciona pod dywan. Będzie masa lokalnego kolorytu i bez wątpienia dużo atrakcyjnego futbolu. Narodzą się nowe wielkie gwiazdy, część z Afryki, a może nawet z RPA, które europejskie kluby przechwycą, gdy tylko skończy się turniej. Mecze będą miały ogromną widownię w Azji, wśród rzesz fanów, których nie interesuje żaden konkretny kraj, tylko oglądanie gwiazd europejskich lig, wszystkich tych Ronaldów, Rooneyów i Drogbów. W tych krajach afrykańskich, które mają szansę na dobry występ, zapanuje wielkie podniecenie i zobaczymy sceny euforii, które FIFA i światowe media wyeksploatują do cna. A gdy wszystko się skończy, FIFA będzie mieć poczucie, że zrobiła coś dla Afryki. Nikt też nie będzie mieć już wątpliwości, że świat poważnie traktuje afrykański futbol. Realna władza w tej dyscyplinie sportu pozostanie jednak gdzie indziej. Zgodnie z zasadą rotacji finały mistrzostw powinny wrócić na kontynent w roku 2026. Już jednak się mówi, że do tego czasu do złożenia własnej oferty będą gotowe Indie.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną