Otóż właśnie: cały spór wynikał z różnic między amerykańskim a europejskim podejściu do wymiaru sprawiedliwości: jego filozofii i procedur. Tyczą one bowiem, po pierwsze, samej kwalifikacji zarzucanego Polańskiemu czynu (w Stanach stosunek seksualny z 14-latką automatycznie traktowany jest jako gwałt, w Europie zaś karany jest jako pedofilia – a to wpływa na podejście sądu, wymiar kary itd.). Po drugie, na obu kontynentach nieco inna jest pozycja prokuratury i sądu – a co za tym idzie obowiązują odmienne procedury i obyczaje.
W Stanach chociażby dużo powszechniejsza jest praktyka zawierania rozmaitych układów między oskarżonym i jego adwokatami a oskarżycielem (a w końcu i sądem). Duże znaczenie mają tam również rozmaite uwarunkowania kulturowe: niegdyś rasowe, potem antyemigranckie czy też wynikające z pozycji majątkowej i społecznej stron bądź ich koneksji politycznych.
Wiele zależy wreszcie od miejsca, w którym toczy się postępowanie – a zwłaszcza od zainteresowania opinii publicznej, jako że to od niej zależą w dużej mierze kariery amerykańskich prokuratorów i sędziów. Dowodem i ta sprawa: prokuratorzy z Los Angeles postawili sobie za punkt honoru doprowadzić znanego reżysera przed sąd, choć równie dobrze mogli odłożyć ten przypadek ad acta.
Taki już urok – wedle jednych, a feler – wedle innych, systemu prawnego Stanów Zjednoczonych. Tyle że wszystko to składa się także na prawo do sprawiedliwego procesu.
Właśnie dlatego okoliczności te, podświadomie przynajmniej, musieli wziąć pod uwagę Szwajcarzy, odrzucając żądanie wydania Polańskiego Stanom Zjednoczonym (zatrzymanego przez Szwajcarów we wrześniu ubiegłego roku na lotnisku w Zurychu). Nie przez przypadek minister sprawiedliwości uzasadniając swą decyzję, nie ograniczyła się do wskazania na wady prawne nadesłanego zza oceanu wniosku ekstradycyjnego. Podkreśliła również, że reżyser starał się w Stanach o uchylenie postępowania karnego, bądź o ewentualne skazanie pod nieobecność – lecz amerykański sąd oba te wnioski odrzucił.