Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Parada w ślepą uliczkę

Po tragedii w Duisburgu

Po 21 latach niemiecką Love Parade, radosne święto wolności i miłości, spotkał najsmutniejszy z możliwych finał.

Słynna parada fanów muzyki techno dawno już wywędrowała z Berlina i odbywa się w różnych miastach Niemiec, a ostatnio nawet – w różnej formie – poza granicami tego kraju. Straciła więc wymiar społeczno-polityczny, który miała w roku 1989, gdy była nie tylko wydarzeniem muzycznym, ale też demonstracją młodzieżowego poparcia idei zjednoczenia Niemiec. Przestała być spontaniczną ideą, a stała się marką handlową firmy Lopavent GmbH. Organizatorzy tegorocznej Parady odebrali jej dodatkowo charakter – dotąd rozlewała się swobodnie w centrach miast, a tu zamknięto ją na terenie starej stacji kolejowej z wąskim gardłem w postaci feralnego tunelu. I ta dziwna edycja Love Parade, skojarzona dodatkowo z organizowanymi w Zagłębiu Ruhry obchodami Europejskiej Stolicy Kultury, zabiła właśnie co najmniej 19 osób.

Gdy piszę te słowa, organizatorzy ogłaszają właśnie koniec całej idei Love Parade. I jest to równie dziwne i bezprecedensowe, co pozbawione wyobraźni działania poprzedzające paradę w Duisburgu.

Po pierwsze, nie ma bezpiecznych imprez masowych. Uświadomiłem to sobie na festiwalu w Roskilde 10 lat temu. To jedna z najlepiej chronionych imprez, jakie można sobie wyobrazić, Skandynawowie mają wręcz obsesję na punkcie bezpieczeństwa. Mimo to w czasie doskonale pokojowego koncertu grupy Pearl Jam stratowano 9 osób. Jednym z powodów była rozmiękła po długotrwałym deszczu ziemia, ale panika i dość powszechne skakanie nad tłumem ludzi (tak zwany crowdsurfing) też odegrały rolę. Trudno wyeliminować zagrożenia całkowicie, ale zakazanie organizacji takich imprez byłoby z pewnością idiotyzmem.

Po drugie, zamknięcie konkretnego wydarzenia nie jest żadnym wyjściem. Festiwal w Roskilde przetrwał okres po tragedii, ograniczając publiczność, wprowadzając nowe standardy pod sceną, budując mauzoleum dla ofiar i przez lata godząc się z czarną historią. Wyszła też z tego grupa Pearl Jam, która długo wracała do formy scenicznej po tamtym wydarzeniu. Takich wypadków w historii muzyki rozrywkowej było więcej i z reguły służyły temu, by lepiej zabezpieczać kolejne.

Olbrzymie masy ludzi zawsze są niebezpieczne, ale na wielkich festiwalach ciągle jeszcze ginie w Europie mniej osób niż na drogach. Niebiletowana, rosnąca ponad miarę Love Parade w tej chwili kapituluje, zostawiając po sobie tragedię, której obrazu nigdy nie zatuszuje już żadna z kolejnych imprez. Niszczą całą legendę Parady, która odtąd będzie kojarzona już tylko z wypadkiem w Duisburgu. Organizatorzy nigdy nie pokażą, że zmierzyli się po męsku z najgorszym z możliwych incydentów, że pozytywny mit ich festiwalu okazał się silniejszy niż emocje rodzin ofiar, ani wreszcie – nie pokażą, że odebrali jakąś naukę. Już choćby taką, że nie zagania się półtora miliona osób w ślepą uliczkę.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną