Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Tyran i zbawca

Rwanda po wyborach

Paul Kagame znów został prezydentem Rwandy. Obserwujmy go uważnie.

Kagame jest gwiazdą pierwszej wielkości. W czasie jego kilkunastoletnich rządów, wpierw wiceprezydenta, teraz głowy państwa, Rwanda nie tylko otrząsnęła się z horroru rzezi 1994 r., w których zginęło 800 tys. ludzi, ale jeszcze z pozycji najbiedniejszego kraju globu wysforowała się do awangardy kontynentu. W zeszłym roku Bank Światowy uznał ją za najlepiej reformowany kraj na świecie. Przez ostatnie pięć lat gospodarka się podwoiła, w tym roku ma urosnąć o około 6 proc. Ten maleńki górzysty kraj, wciśnięty między potężne Kongo i Tanzanię to przykład afrykańskiego success story, niebywałego, bo osiągnięto w niespokojnym regionie. Dzisiejsza Rwanda to powszechna edukacja, parlament, gdzie blisko połowę deputowanych stanowią kobiety, to dobre drogi, bieżąca woda, działające telefony komórkowe i zmniejszona korupcja. Jest bezpieczniej, ludzie żyją coraz dłużej i mniej chorują, a rząd w Kigali skwapliwie podkreśla, że nawet górskie goryle, dotąd trzebione wojnami, także mają się coraz lepiej.

Te osiągnięcia nie do przecenienia to niewątpliwie zasługa Kagamego, który marzy o uczynieniu z Rwandy afrykańskiego Singapuru. Przyciąga inwestorów i dystansuje się od kroplówki z pomocą, a tę którą dostaje potrafi sprawnie wykorzystać, czym uwodzi instytucje pomocowe, zniechęcone marnotrawieniem wsparcia, co jest afrykańską regułą. Bryluje na salonach, podziwem darzą go Bill Clinton, Tony Blair i brytyjscy konserwatyści. Ma dobry kontakt z Chinami i rzuca wyzwanie Zachodowi, oskarżając go o postkolonialną arogancję. A pod koniec czerwca Ban Ki-moon, sekretarz generalny ONZ zaprosił Kagamego, by wspólnie z hiszpańskim premierem Zapatero współprzewodniczył ONZ-owskiej grupie (w jej składzie między innymi Bill Gates, Jeffrey Sachs i założyciel CNN, Ted Turner), która ma obmyślić przyszłą strategię walki z biedą.

Ale postęp ma swoją cenę. Rząd Kagamego spętał prasę, przed wyborami zawiesił dwie gazety i rozgłośnię miejscowej redakcji BBC, wyrzucił z kraju przedstawiciela Human Rights Watch, organizacji chroniącej prawa człowieka. Policja zatrzymała kilku opozycjonistów i amerykańskiego adwokata reprezentującego jednego z liderów opozycji. W lipcu innego polityka opozycji znaleziono martwego z niemal odrąbaną głową na nadrzecznych bagnach. To nie koniec: w ostatnich tygodniach zginął dziennikarz, a przebywający na uchodźstwie w Johannesburgu były oficer armii został tam postrzelony. Podobnych niewyjaśnionych wypadków jest więcej i choć brak dowodów, podejrzenia padają na prezydenta, który zupełnie zdominował rwandyjską politykę.

Wybory były grą pozorów. Trzej kontrkandydaci, wszyscy związani z obozem prezydenckim, oczywiście unikali stawiania faworyta w kłopotliwej sytuacji. Sam Kagame twierdzi, że stosuje sposoby, które uchronią Rwandę przed przebudzenia starych demonów i nakręcaniem spirali nienawiści między Hutu i Tusi. Co prawda Kagame po rzeziach 1994 r., do wygaszenia których walnie się przyczynił, w imię narodowego pojednania wprowadził grubą kreskę, jednak społeczeństwo nadal jest wybitnie podzielone, proces spojenia zwaśnionych plemion, dawnych oprawców i ofiar w jeden naród jeszcze długo się nie powiedzie. Dziś Paul Kagame daje do zrozumienia, że jeśli jego metody zawiodą, maczety znów pójdą w ruch.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną