Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Sarko zawinił, Cygana powiesili

Francja dla Francuzów

„Łapanki” na Romów budza skojarzenia z rezimem Vichy. „Łapanki” na Romów budza skojarzenia z rezimem Vichy. Luc Moleux / Reuters / Forum
Zaostrzając kurs wobec imigrantów, zwłaszcza Romów, i po raz kolejny zapowiadając rozprawę z przestępczością, francuski prezydent chce odzyskać część rozczarowanych wyborców.
Artykuł pochodzi z 35. numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 30 sierpniaPolityka Artykuł pochodzi z 35. numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 30 sierpnia

Kilka dni po tym, jak około 50 francuskich Cyganów zaatakowało posterunek żandarmerii w Saint-Aignan, minister spraw wewnętrznych Brice Hortefeux naprężył muskuły. 28 lipca br. na dziedzińcu Pałacu Elizejskiego zapowiedział drakońskie środki: likwidację w ciągu trzech miesięcy połowy z około 600 nielegalnych obozowisk, jakich doliczono się we Francji, i natychmiastowe odsyłanie za granicę Romów, którzy naruszyli porządek publiczny.

Dwa dni później, wygłaszając przemówienie w Grenoble, gdzie także doszło niedawno do ulicznych starć między policją a grupami młodych przestępców, Nicolas Sarkozy podbił stawkę. Prezydent ogłosił cały zestaw środków bezpieczeństwa: od pozbawiania obywatelstwa naturalizowanych imigrantów, którzy nastają na życie policjantów albo żandarmów, przez zaostrzenie kryteriów jego przyznawania, po zainstalowanie do końca 2012 roku 60 tys. kamer nadzoru w miejscach publicznych.

Od tej pory niemal codziennie francuskie media informują o kolejnych zlikwidowanych cygańskich obozowiskach – tylko w ciągu dwóch tygodni usunięto ich aż 40. Setki Romów naruszających przepisy pobytu odesłano do Rumunii i Bułgarii (do końca sierpnia ma być deportowanych 850 Romów). Przy okazji Paryż straszy zablokowaniem planowanego na styczeń przystąpienia Rumunii do strefy Schengen, jeżeli kraj ten nie zacznie rozwiązywać problemów ludności romskiej na własnym podwórku.

Zbiorowe piętnowanie

W europejskich mediach zawrzało. „Czy Francuzi są rasistami?” – pytał bez ogródek komentator brytyjskiego dziennika „The Independent”. Zwłaszcza że według sondażu przeprowadzonego na początku sierpnia 80 proc. Francuzów przychylnie przyjęło propozycję cofania obywatelstwa niektórym przestępcom obcego pochodzenia. Takie rozwiązanie, które może znaleźć się w nowej ustawie o imigracji, mającej trafić do parlamentu 27 września, popiera nawet 62 proc. wyborców lewicy.

Na większości Francuzów nie zrobiły wrażenia ani wątpliwości zgłaszane przez konstytucjonalistów, ani krytyka ze strony lewicowej opozycji. Twierdzi ona, że prezydent, łącząc przestępczość z „obcym pochodzeniem”, bezwstydnie zapuszcza się na populistyczne obszary zajmowane przez Front Narodowy. Były socjalistyczny premier Michel Rocard wspomniał nawet o powrocie do ksenofobicznej i antyrepublikańskiej polityki reżimu Vichy. Z kolei filozof Bernard-Henri Lévy zaprotestował przeciw mieszaniu ze sobą problemu cudzoziemskich Romów naruszających prawo pobytu i rodzimych koczowników, mieszkających we Francji od pokoleń. Nie podoba mu się też zrzucanie na całe społeczności odpowiedzialności za naruszanie prawa przez niektórych ich członków – wszystko to grozi to „zbiorowym napiętnowaniem” sprzecznym z republikańskimi wartościami.

W Pałacu Elizejskim wyniki sondaży i głosy oburzenia ze strony intelektualistów przyjęto z nieskrywanym zadowoleniem. Xavier Bertrand, sekretarz generalny rządzącej partii UMP, mówił o „policzku wymierzonym konformistom”. Hortefeux, który od 30 lat przyjaźni się z prezydentem, dodawał: Sarkozizm jak zwykle jest nie po myśli elit, ale w zgodzie z odczuciami społeczeństwa.

Co do tego można jednak mieć poważne wątpliwości. Według innych sondaży prezydenta darzy bowiem zaufaniem tylko 32 proc. Francuzów, a w drugiej turze nie miałby szans na zwycięstwo z żadnym liczącym się socjalistycznym kontrkandydatem. Zresztą 62 proc. ankietowanych w ogóle nie chce, żeby ubiegał się o reelekcję w 2012 roku. W tej sytuacji intencje rządu są nad wyraz czytelne. Czy to zwykły zbieg okoliczności, pytają obserwatorzy, że Sarkozy atakuje przestępców i cudzoziemców akurat w czasie, gdy kryzys gospodarczy i podejrzenia o nielegalne finansowanie rządzącej partii zepchnęły jego popularność na rekordowo niski poziom?

 

 

Z wyborami w tle

W obliczu tych zagrożeń prezydent przywdział swój zwyczajowy rynsztunek. Dzięki wizerunkowi twardego szeryfa i krytyce imigracji w poprzednich wyborach prezydenckich Sarkozy przyciągnął do siebie wielu wyborców Frontu Narodowego, co ułatwiło mu wygraną. Tę kwestię zawsze uważał za swój mocny punkt. – Im więcej mnie atakują, tym lepiej. Żaden Francuz nie uważa, że lewica jest lepsza w sprawach bezpieczeństwa. Myślą sobie, że skoro Sarkozy ma z tym kłopoty, to co dopiero inni! – mówił już w 2006 roku.

Jednak w ostatnich lat polityka Sarkozy’ego wykazała swoje ograniczenia, co może wywołać falę powrotną w kierunku skrajnej prawicy. Zwłaszcza gdyby władzę we Froncie Narodowym przejęła po ojcu znacznie mniej kontrowersyjna, a przy tym młoda i dynamiczna Marine Le Pen. Blisko pięć lat po wielkiej fali zamieszek na przedmieściach francuskich miast (październik 2005 r.) tereny te wciąż pozostają beczką prochu. Podczas kampanii wyborczej w 2007 roku Sarkozy obiecał rozwiązanie problemu, lecz do tej pory nic wielkiego w tym kierunku nie zrobił.

Teraz znów stawia na ksenofobiczne i proste hasła. Tworząc więź między przestępczością a imigracją i nagłaśniając w mediach działania przeciw Romom przebywającym nielegalnie we Francji, odwołuje się do starych metod, które już kiedyś przyniosły mu sukces. Obserwatorzy nad Sekwaną są dość zgodni: takiego połączenia w jeden splot problematyki ochrony bezpieczeństwa obywateli i kontroli imigracji nie sposób wyjaśnić inaczej niż pobudkami wyborczymi. Wprawdzie kolejne wybory prezydenckie odbędą się dopiero w 2012 roku, ale kampanię wyborczą zawsze należy zaczynać od skrętu w stronę skrajnego skrzydła swego obozu – przypomina Christophe Barbier, redaktor naczelny tygodnika „L’Express”. Sarkozy chce nadal być liderem prawicy, więc na początek schlebia jej najtwardszym zwolennikom.

Jak zresztą polityk, podczas kampanii wyborczej w 2007 roku wskazujący „autorytet i szacunek” jako „fundamentalne wartości francuskiego społeczeństwa”, mógłby pogodzić się z faktem, że trzy lata później Cyganie, rozwścieczeni zastrzeleniem młodego człowieka, który usiłował uciec przed policją, napadają na posterunek żandarmerii? Sarkozy nie chce sprawiać wrażenia gołosłownego przed opinią publiczną, a zwłaszcza przed wyborcami z własnego obozu politycznego. Na przemówienie w Grenoble i późniejsze działania władz trzeba patrzeć raczej przez pryzmat ideologii i medialnego stroszenia piórek, a nie politycznego realizmu. Są one bardziej donośnym wystrzałem z armaty, mającym umożliwić Sarkozy’emu przejście do kontrofensywy i rozpoczęcie kampanii na rzecz reelekcji, niż rzeczywistą próbą poprawy sytuacji w dziedzinie bezpieczeństwa.

Powroty wypędzonych

Zapewne sam francuski prezydent nie uważa, że takie posunięcia mogłyby być skuteczne. Biorąc pod uwagę, że ludność raczej nie chodzi na wybory, niezbyt liczy na awans społeczny dzięki poszanowaniu republikańskiej praworządności, a nawet wygwizduje hymn państwowy podczas meczów piłkarskich, wszystkie te groźby są jak wypuszczanie papierowego tygrysa z klatki – dowodzi Barbier. Który chuligan opuści rękę, rezygnując z uderzenia policjanta na myśl o grożącej mu utracie paszportu? Który zbuntowany nastolatek zgasi zapałkę w chwili, gdy już zamierzał podpalić policyjny radiowóz, w obawie, że nie dostanie obywatelstwa? Czy groźba zmasowanych deportacji powstrzyma Romów z Europy Wschodniej przed imigracją nad Sekwanę?

Jeśli chodzi o tych ostatnich, doskonale zdają sobie sprawę, że nie są mile widziani we Francji. A mimo to mówią dziennikarzom, że ich noga nie postanie w Bułgarii czy Rumunii, gdzie kiedyś zaznali prześladowań, a obecnie nie mieliby za co żyć. A jeśli zostaną tam odesłani siłą, za wszelką cenę postarają się wrócić. O tym, że nie są to czcze przechwałki, świadczy liczba 10–15 tys. wschodnioeuropejskich Romów przebywających obecnie we Francji. Od kilku lat utrzymuje się ona na stałym poziomie, choć rząd dokonywał licznych deportacji już w roku 2007 (2,5 tys. wydalonych Romów), a potem 2008 (8,4 tysiąca) i 2009 (10 tysięcy, czyli jedna trzecia wszystkich deportowanych cudzoziemców).

W świetle tych statystyk sama polityka deportacji nie dziwi znawców problemu. Nowością, jak mówi Laurent El-Ghozi, szef pozarządowej organizacji FNASAT, jest to, że rząd się tym chwali, a „Rom stał się alfą i omegą polityki bezpieczeństwa”. Przy czym w dużej mierze jest to działalność wyreżyserowana, rodząca pytania o jej skuteczność i wiarygodność. Francuzi znają przecież dobrze takie relacje, jak wypowiedź jednej z wolontariuszek ze stowarzyszenia Classes, która odwiedza cygańskie obozowiska w okolicach Lyonu: Wszystko to na nic. Jedna z rodzin, która została wyrzucona z obozu, tydzień później była już tam z powrotem.

Jeśli jednak nawet francuski prezydent nie okaże się skuteczny w swoich zapowiedziach i działaniach, to chce być przynajmniej przekonujący. Z jego słów wyłania się filozoficzny fundament dla nowej prawicy, gotowej do walki o władzę w roku 2012. Oczywiście, o ile znajdą się tacy, którzy zechcą jeszcze raz uwierzyć mu na słowo. Czy ta nowa strategia sprawi, że Francuzi zapomną o kryzysie, aferach, skandalach? Prezydent na to liczy, ale sprawa nie jest bynajmniej przesądzona po jego myśli. W miesiąc po rozpaleniu przez Sarkozy’ego debaty o bezpieczeństwie i imigracji wydaje się ona coraz bardziej wymykać władzy spod kontroli. Francuskie media mówią już nawet o „efekcie bumerangu”, bo sprawa ta budzi coraz ostrzejszą krytykę i sprzeciw w obozie samej prawicy.

Stary lider skrajnej prawicy Jean-Marie Le Pen pokpiwa, że „to wszystko tylko słowa, a Sarkozy jest mistrzem pozorów”, i przypomina, że „hiperprezydent” w ciągu trzech lat niczego nie dokonał. W tym samym czasie z kolei Kościół katolicki i w ślad za nim część chrześcijańskiej prawicy coraz śmielej krytykują nazbyt represyjną politykę wobec Romów.

A co gorsza, także część liderów UMP wytoczyła już działa przeciw Sarkozy’emu. Krytykuje go m.in. dwóch byłych prawicowych premierów: Jean-Pierre Raffarin i Dominique de Villepin. O ile ten pierwszy mówi dość ostrożnie, że zamiast Romami władze powinny się raczej zająć problemem zatrudnienia, to ten drugi, od dawna skonfliktowany z Sarkozym, nie przebiera w łowach. Villepin nazywa politykę Sarkozy’ego „haniebną, nieskuteczną i niebezpieczną”, przedstawiając się w zamian jako spadkobierca tradycyjnej prawicy.

Twarde słowa i działania, które miały skonsolidować polityczne zaplecze Sarkozy’ego, na razie nie spełniają swojej roli. Wszystko to sprawia, że jeden z najmniej popularnych prezydentów Republiki powinien coraz bardziej obawiać się o swoją polityczną przyszłość.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną