U nas był protest przeciwko meczetowi na warszawskiej Ochocie, w Nowym Jorku protestują przeciwko meczetowi dwie przecznice od Ground Zero.
Oba meczety są projektami, a już rozpaliły emocje. Wielka różnica polega na tym, że meczet w Nowym Jorku ma powstać obok miejsca tragedii 11 września 2001, w której zginęło prawie 3 tysiące niewinnych ludzi. A to sprawia, że dla wielu Amerykanów, nie tylko nowojorczyków, Ground Zero jest miejscem świętym.
Protestujący uważają, że pojawienie się w jego okolicy meczetu jest prowokacją i zniewagą. I nic nie jest w stanie ich przekonać, że to demagogia. Zwłaszcza, że większość mieszkańców Nowego Jorku ich popiera – wbrew prawu, umiarkowanym liderom opinii, samemu merowi Wielkiego Jabłka. No i prezydentowi Obamie, który nie całkiem jasno, ale jednak poparł inicjatywę z meczetem.
W Ameryce żyje, i to głównie w rozproszeniu, niespełna 3 mln muzułmanów – jeden procent populacji. Mają 1900 meczetów. Zdecydowana większość to lojalni obywatele. A jednak czują się oni coraz częściej obywatelami drugiej kategorii, a nawet nieproszonymi gośćmi we własnym kraju.
Rolą polityków jest w demokracji łagodzenie napięć społecznych w trosce o stabilność systemu. Dlatego prezydent Bush zaraz po atakach 11 września odwiedził muzułmański dom kultury w Waszyngtonie i zapewnił, że w Ameryce nie będzie odwetu na tutejszych szanujących prawo muzułmanach. Mimo takich gestów, aż 25 proc. Amerykanów nie uważa amerykańskich muzułmanów za dostatecznie patriotycznych.
Meczet w Nowym Jorku jest inicjatywą małżeństwa dwojga amerykańskich muzułmanów, znanego z promocji dialogu między-religijnego. Ma akceptację władz miejskich i nie łamie żadnych przepisów. Meczet ma być częścią domu kultury i nie rzucać się w oczy.
Więc właściwie o co chodzi? Poniekąd o to samo, o co chodzi w naszych sporach o meczet na Ochocie czy o krzyż smoleński. O odruchy plemienne w demokracji. O plemienne traktowanie kraju, miasta czy dzielnicy jako terytorium „naszego”, zamkniętymi przed „obcymi”. O wojnę kultur rozpalaną przez twardogłowych chrześcijan i twardogłowych muzułmanów.
Nie ma się co łudzić, że te emocje da się rozładować racjonalnymi środkami perswazji i kompromisu. Ale nie ma się też czym chwalić. Fobie źle robią jednostkom i społeczeństwom. Wszystko jedno jakie: na punkcie islamu czy na punkcie chrześcijaństwa. W świecie fobii strach żyć.