Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Śnię, więc jestem

Robert Kneschke / PantherMedia
To lepsze niż wirtualna rzeczywistość czy konsole do gier: we śnie można latać, uprawiać seks z Leonardem DiCaprio albo tworzyć lepszy świat. A wszystko we własnej głowie i we własnym łóżku.
Artykuł pochodzi z 36. numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 6 wrześniaPolityka Artykuł pochodzi z 36. numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 6 września

– Początki były trudne – wspomina Melanie Schädlich, siedząc na obrotowym krześle w suterenie Instytutu Nauki o Sporcie uniwersytetu w Heidelbergu. Prostuje plecy, spogląda w sufit i opowiada o swoich pierwszych nocnych próbach latania. Pochylała się do przodu, próbując unieść się w powietrzu, ale jej ciało opadało. Podczas kolejnych nocy ćwiczyła dalej, aż w końcu się udało. Melanie patrzy na okno, przez które do laboratorium snu wpada jeszcze trochę światła. Czeka na kolegę i osobę, która weźmie udział w eksperymencie. Ma 25 lat i studiuje psychologię, za chwilę rozpocznie się eksperyment będący częścią jej pracy dyplomowej. Melanie kieruje wzrok na sufit i szuka słów, by opisać latanie we śnie. – To uczucie szczęścia nie do opisania – mówi z uśmiechem. Ostatnio leciała po zmierzchu nad Alpami, robiła salta, obracała się. Gdy to wspomina, promienieje: Świadomy sen to jakby odkrywanie własnego Matriksa.

Depp tu wdepnął

To dziwne uczucie: siedzieć naprzeciw ludzi, którzy opanowali sztukę świadomego snu. Trzeba uważać, żeby przez cały czas nie kręcić głową z niedowierzaniem. Kto uzmysłowił sobie kiedyś podczas snu, że śni, ten niekiedy przeżywa swoje marzenia senne podobnie do stanu czuwania. W chwili „uświadomienia” znika podobno zasłona, spowijająca tradycyjne sny. Śniący świadomie odbiera otaczającą go scenerię, a często może wręcz ingerować w to, co się dzieje. Gdy Melanie sześć lat temu po raz pierwszy przeżywała świadomy sen, sprawiła, że pojawił się w nim amerykański aktor Johnny Depp. We śnie szybko przewróciła się na bok i wyobraziła sobie drzwi, przez które Depp wkroczył do jej snu. Stało się tak, bo tego chciała. Następnie ucięli sobie pogawędkę.

W świadomym śnie wszystko jest możliwe, nawet kolacja z Carlą Bruni czy seks z Leonardem DiCaprio, który w filmie „Incepcja” sam zakrada się do snów innych ludzi. Pewien człowiek doświadczający świadomych snów opowiadał, jak przeszedł przez szybę, czując przy tym na ciele strukturę szkła. Na początku lat 80. nieżyjący już dziś niemiecki pionier badań nad świadomym snem, profesor psychologii Paul Tholey, opublikował artykuł, w którym opisał, jak pewien mężczyzna podczas świadomego snu próbował odciąć sobie kończyny. „Początkowo odczuwał ból, gdy ostrze noża dotykało jego ciała. Potem jednak wytłumaczył sobie, że wynika to z jego wiedzy na temat doświadczania bólu na jawie. Wówczas jego ciało stało się niewrażliwe na ból i bardziej wiotkie, dzięki czemu mógł sobie odciąć jego duże fragmenty”.

Użytkownik jednego z forów internetowych opisuje „bardzo pozytywny nastrój bezgranicznej wolności i wewnętrznego spokoju”, ogarniający go w chwili, gdy dociera do niego, że śni. Dla wielu osób świadomy sen jest czymś w rodzaju prywatnego parku rozrywki, gdzie znaczącą rolę odgrywa latanie i seks. Mnóstwo ludzi już w dzień cieszy się na nadejście nocy i krótką ucieczkę do świata wyobraźni, w którym nie ma żadnych zobowiązań. Są też jednak i tacy, którzy wyznaczają sobie w świadomym śnie bardzo poważne zadania. Chcą się dowiedzieć czegoś więcej o sobie, odkryć swoją podświadomość i porozmawiać z pojawiającymi się we śnie postaciami (będącymi oczywiście wytworem mózgu). Są też sportowcy, którzy trenują we śnie sekwencje ruchów, np. start w biegu na sto metrów na oczach 50 tys. ludzi na stadionie. Świadomy sen zdaje się być czymś   rodzaju krainy czarów. Tylko jak się do niej dostać?

Dla wielu osób opis tego zjawiska nie jest już niczym zaskakującym. Według niektórych szacunków co najmniej 10 proc. wszystkich ludzi pomyślało sobie kiedyś we śnie: Hej, przecież to mi się śni. W jednej z ankiet przeprowadzonych wśród studentów niemal dwie trzecie pytanych zadeklarowało, że doświadczyło świadomego snu. Dane na ten temat znacznie się od siebie różnią i niewiele mówią o liczbie osób często przeżywających świadome sny. Kilka lat temu Daniel Erlacher z Instytutu Nauki o Sporcie w Heidelbergu założył w internecie forum poświęcone tej problematyce, na którym zarejestrowało się ponad trzy tysiące użytkowników. Wielu dawało sobie wskazówki, w jaki sposób wprowadzić się w stan świadomego snu.

Jeśli ktoś chce znaleźć się we własnym śnie, musi uzbroić się w cierpliwość i niekiedy przez wiele tygodni prowadzić dziennik, notując w nim „znaki snów”. Są to sceny, które nie mogą wydarzyć się w rzeczywistości. Jeśli komuś śni się np., że spaceruje ze swoim zmarłym nauczycielem fizyki na Księżycu, powinien to zapisać. Oprócz prowadzenia dziennika niektórzy zalecają też test rzeczywistości. Dlatego ci, którzy próbują nauczyć się świadomego snu, kilka razy dziennie zastanawiają się, czy czuwają, czy śnią. Brzmi to idiotycznie, ale takie upewnianie się wzmacnia świadomość własnego stanu. W ten właśnie bardzo praktyczny sposób Melanie zdołała opanować sztukę świadomego snu. Kilka razy dziennie zatykała sobie nos i sprawdzała, czy może jeszcze wciągnąć powietrze nosem. Nie udawało się. Kiedyś przyśniło się jej, że schwyciła się za nos, a mimo to nagle wciągnęła powietrze do płuc. Tak ją to zbiło z tropu, że uświadomiła sobie, iż to sen.

W piwnicy instytutu powoli robi się ciemno. Melanie zapaliła światło i przywitała się z Danielem Erlacherem i Marcelem Richterem, 24-letnim studentem wychowania fizycznego, który pisze pracę o świadomym śnie. Około 22.00 zjawia się Stefanie, uczestniczka prowadzonego przez Erlachera seminarium „Sen, motoryka i marzenia senne”. Dziś będzie królikiem doświadczalnym. Jeszcze nigdy nie przeżyła świadomego snu i dopiero od kilku dni prowadzi dziennik. To nie najlepsze przesłanki dla „jasnego snu”, jak niekiedy nazywa się sen świadomy. Mimo to Daniel Erlacher, Marcel i Melanie postanawiają spróbować.

Na potrzeby eksperymentu Melanie urządziła w piwnicy komórkę, do której wstawione zostało łóżko. Mikrofon i dwa głośniki zapewniają łączność z sąsiednim pomieszczeniem, gdzie stoi komputer. Stefanie przebiera się do spania, myje zęby i siada na krześle. Melanie i Marcel umieszczają na jej głowie elektrody, które będą rejestrować ruchy jej oczu, a zebrane dane zostaną przedstawione w formie krzywych na ekranie komputera. Światło gaśnie.

Mimo coraz to nowych teorii i badań do dziś nie udało się jednoznacznie wyjaśnić, jaki cel mają nasze sny. Ponad sto lat temu interpretacją snów zajął się Sigmund Freud. Marzenia senne uważał za drogę do podświadomości, w której – jak przypuszczał – istotną rolę odgrywa seks i stłumione popędy. Kilkadziesiąt lat później pewien amerykański badacz odkrył Rapid Eye Movement (REM).

Okazało się, że w nocy zdarzają się chwile, gdy bardzo szybko poruszamy gałkami ocznymi. W fazach REM prawie zawsze coś nam się śni. Doświadczenia wykazały, że człowiek się irytuje, jeśli ciągle budzi się go w tej fazie. Dlatego też niektórzy badacze sądzą, że sny muszą pełnić jakąś funkcję biologiczną. Inni przypuszczają, że marzenia senne to jedynie „szmer wydawany przez pracujący mózg”. Pewien fiński uczony jest natomiast przekonany, że kraina snów jest krainą grozy, a sny przygotowują nas na codzienne niebezpieczeństwa. Wszystko to nie wyczerpuje jeszcze możliwości interpretacji roli, jaką pełnią marzenia senne. Erlacher uważa, że mogą być one bardzo pomocne.

 

 

Trening z filiżanką

Ten brodaty 37-latek jest jednym z nielicznych w Niemczech badaczy zajmujących się świadomym snem. Kto specjalizuje się w tej dziedzinie, ten ma niekiedy problemy z pozyskaniem środków na badania, gdyż dla sponsorów nadal nie jest do końca jasne, jakie korzyści mogą one przynieść. Niektórym zjawisko to wciąż jeszcze kojarzy się z ezoteryką. Erlacher wie o tych zastrzeżeniach, ale mimo to kontynuuje prace badawcze. Sam zaczął wpływać na swoje sny, gdy miał około 25 lat. – Potrzeba do tego wiele czasu i wiele snu – mówi, tłumacząc, dlaczego wiele osób przeżywających świadome sny jeszcze studiuje.

W swojej pracy doktorskiej badał, czy w świadomych snach można np. trenować sekwencje ruchów. W tym celu przeprowadził eksperyment: poprosił osoby doświadczające świadomego snu, by przed pójściem spać wrzuciły monetę do oddalonej o dwa kroki filiżanki. To samo miały spróbować zrobić we śnie, a następnie po przebudzeniu. Okazało się, że ten, kto ćwiczył w nocy, trafiał rano o 40 procent częściej niż poprzedniego wieczoru. Erlacher zna też kilka relacji sportowców, którzy podczas świadomego snu trenują określone sekwencje ruchów, np. start w sprincie albo rzut w pchnięciu kulą.

Erlacher najchętniej nauczyłby wszystkich ludzi korzystać z możliwości, jakie daje trening we własnej głowie. – Do tego potrzebna jest jednak metoda, dzięki której można skutecznie wywołać świadomy sen – mówi, spoglądając na ekran komputera, na którym jedna z wielu krzywych uległa niemal całkowitemu spłaszczeniu. Ilustruje ona pracę mięśni Stefanie. Dziewczyna zasnęła.

Świadomy sen, który przez długi czas miał posmak ezoteryki, odgrywa istotną rolę m.in. w szamanizmie, gdyż wielu szamanów uważa go za drogę do „świata wizji”. Buddyści już od dość dawna praktykują jogę snu (która jest właśnie świadomym snem), widząc   niej narzędzie pozwalające osiągnąć stan wewnętrznej pustki. Trudno się zatem dziwić, że wielu naukowców nieufnie odnosiło się do pracy pierwszych badaczy świadomego snu.

Pierwszy obszerny raport na jego temat pochodzi z roku 1867. Sceptycy do dziś zwracają uwagę, że przeżywając marzenie senne, a więc śpiąc, człowiek nie może niczego zrobić świadomie. Inni przypuszczają, że świadome sny to nic innego jak krótkie chwile czuwania, przerywające marzenia senne. Dopiero nieco ponad 30 lat temu dwóm badaczom udało się znaleźć coś w rodzaju dowodu na istnienie świadomego snu. Jednym z nich był Stephen LaBerge. Polecił on osobom często doświadczającym tego stanu, by gdy zaczną śnić, popatrzyły w lewo, w prawo, a potem jeszcze raz w lewo i znów w prawo. Eksperyment zakończył się sukcesem. Elektrody zarejestrowały ruchy gałek ocznych. Były to pierwsze wiadomości przesłane ze świadomego snu.

W słoneczne piątkowe popołudnie Victor Spoormaker siedzi na przenośnej drewnianej ławce w ogrodzie Instytutu Psychiatrii im. Maksa Plancka w Monachium. Ma na sobie szeroko rozpiętą czerwoną koszulę. Tylko kilka godzin dzieli go od wyjazdu na tygodniowy urlop w Chorwacji. Spoormaker zwykle dokonuje pomiarów ludzkiego mózgu, przy okazji zajmuje się też jednak świadomym snem. W Holandii napisał pracę doktorską o możliwościach wykorzystania go w terapii osób nękanych przez koszmary senne. Tym samym poszedł w ślady wiedeńskiej psycholożki Brigitte Holzinger, która jako jedna z pierwszych próbowała walczyć ze zjawiskiem koszmarów za pomocą świadomego snu.

Z problemem tym borykał się też sam Spoormaker. Ciągle śniło mu się czterech facetów z karabinami maszynowymi. – Wyglądali jak z filmu o Alu Caponem i popychali mnie w ślepą uliczkę. Pewnej nocy uświadomił sobie jednak, że to tylko sen. Zdał sobie sprawę, że nie ma powodu do obaw. – Odwróciłem się i podbiegłem do tych ludzi, a oni rzucili broń na ziemię i uciekli. Chcąc pomóc innym uwolnić się od nocnych koszmarów, założył w internecie stronę Nachtmerries.org.

Stanowi ona swego rodzaju poradnik internetowy, dzięki któremu można się samodzielnie uporać z koszmarami sennymi. Szacuje się, że nawiedzają one ponad trzy procent ludzi. – Zainteresowanie jest ogromne – mówi Spoormaker. Ten odzew umocnił jego wiarę w możliwości świadomego snu. – Ludzie mogą w nim spróbować przezwyciężyć lęk wysokości. Problem polega jedynie na tym, że trzeba dopiero opracować odpowiednie terapie. Należy przeprowadzić więcej badań, na które wciąż prawie nie ma pieniędzy. Przede wszystkim jednak brakuje osób mających odpowiednie senne doświadczenia. Wiele ludzi rezygnuje po pierwszych niepowodzeniach. Dlatego Erlacher zdecydował się na eksperyment z porannym budzeniem i zaprosił do udziału Stefanie. Metoda ta sprawdziła się już w sześciu z 11 przypadków. Kto tuż po przebudzeniu analizuje, co mu się przyśniło, ten dość często ponownie zasypia i przeżywa świadomy sen.

Jest niedziela, krótko po piątej rano. Melanie jest już w domu, a Stefanie śpi od sześciu godzin. Elektrody na jej oczach wysyłają impulsy, na podstawie których na ekranie komputera powstaje krzywa. Stefanie znajduje się w samym środku fazy, w której pojawiają się marzenia senne. Pora ją obudzić. – Dzień dobry, Stefanie – mówi Marcel do mikrofonu. W odpowiedzi słyszy mamrotanie zaspanego głosu. Prosi, by Stefanie opowiedziała mu swój sen, szukając znaków, strasznych scen. Stefanie czuje się jednak tak, jak wielu ludzi zaraz po przebudzeniu. Jeśli ktoś od razu nie zapisze treści swojego snu, szybko ją zapomni. Dziewczyna pamięta tylko jedną scenę. Potem przegląda jeszcze wpisy w dzienniku z poprzednich dni, a po 45 minutach znów zapada w poranny sen, podczas którego człowiekowi najwięcej się śni. Daniel i Marcel śledzą krzywe na ekranie. Widzą, że Stefanie znowu zaczyna się coś śnić. Krzywa ilustrująca ruchy oczu faluje.

Zgodnie z umową Stefanie ma dać znak, że znajduje się w fazie świadomego snu, poruszając gałkami ocznymi jak w eksperymencie LaBerge’a: w lewo, w prawo, w lewo, w prawo. Krzywa rzeczywiście zaczyna falować. Marcel natychmiast budzi Stefanie, żeby nie zapomniała, co jej się śniło. Dziewczyna zaspanym głosem opowiada swój sen: Byłam na imprezie u koleżanki w Heidelbergu. Znajdowałyśmy się na dworze, na jakimś placu. Nagle podeszło do nas jakieś stworzenie przypominające ptaka i powiedziało: „Jestem substytutem internetu”. Pomyślałam, że to przecież niemożliwe, i uświadomiłam sobie, że śnię. Chciałam wykonać umówiony ruch, zaczęłam poruszać oczami. Więcej nie pamiętam. Daniel i Marcel uśmiechają się. Są bardzo zadowoleni. Stefanie może jeszcze trochę pospać. Na dworze świta.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną