Nadzwyczajny zjazd północnokoreańskich komunistów zorganizowany z okazji 65-lecia partii nie przejdzie do historii. Obwieszeni medalami delegaci znów przez aklamację wybrali Kim Dzong Ila na sekretarza generalnego, choć pojawiały się śmiałe spekulacje, że właśnie tym razem Umiłowany Przywódca na nowego wodza namaści swego najmłodszego syna, Kim Dzong Una. Tymczasem obyło się bez sensacji, bo junior zamiast władzy dostał tylko generalskie gwiazdki.
„Chonsun Ilbo”, dobrze poinformowany, konserwatywny dziennik z Seulu, sugeruje, że schorowany gensek ustąpi dopiero w 2012 r. Dla reżimu będzie to rok szczególny. Kim Dzong Il zapowiedział, że do tego czasu Koreańczycy z Północy zbudują „silny i dobrze prosperujący naród”, kraj uczci w ten sposób stulecie urodzin założyciela KRLD – Kim Ir Sena. Na dodatek siedemdziesiątki dobiegnie jego syn, Kim Dzong Il, wreszcie trzydzieści lat ma podobno skończyć wnuk, Kim Dzong Un. Podobno, bo wszystko, co dotyczy Dzong Una otoczone jest ścisłą tajemnicą, nie wiadomo nawet jak wygląda, a światowa prasa pisząc o delfinie zwyczajowo ubolewa, że dysponuje tylko dwoma, na dodatek nienajlepszymi, zdjęciami. Nie wiadomo także, kiedy Dzong Un się urodził, bo władze Korei Północnej podają różne daty. Według ostatniej korekty przyszedł na świat w 1982 r.
Rodzinie Kimów się nie spieszy, następca nie jest jeszcze gotowy na przejęcie steru. Wysokie stanowiska dla młokosa i wprowadzenie go w sprawy państwa mają być sposobem na zdobycie przez niego niezbędnego doświadczenia, okrzepnięcie, zbudowanie pozycji i nawiązanie politycznych przyjaźni. Sukcesja nie będzie automatyczna. Samo wskazanie Umiłowanego Przywódcy i przynależność do dynastii może nie wystarczyć, jeśli współpracownicy Kim Dzong Ila nie dostrzegą w jego synu gwaranta na utrzymanie obecnych wpływów. A Dzong Un potrzebuje czasu, nie jest wygą pokroju Władimira Putina, który obejmując urząd premiera Rosji był już dojrzałym, świetnie przygotowanym do rządzenia politykiem, z praktycznym doświadczeniem zdobytym w KGB i w petersburskim merostwie.
Najciekawszy jednak będzie wynik sukcesji. Kim Dzong Il odizolował Koreę Północną od świata, rozwinął program atomowy, gospodarkę doprowadził do ruiny, a rodaków na skraj śmierci głodowej. Czy następca, o którym wiadomo, że spędził kilka lat w renomowanej szwajcarskiej szkole, zmieni przerażające oblicze reżimu i doprowadzi do otwarcia kraju? Arabscy szejkowie, afrykańscy kacykowie, południowoamerykańscy dyktatorzy też studiowali na Zachodzie, ale po powrocie ze szkół co do zasady nie wprowadzali w swoich krajach liberalnych demokracji. Z drugiej jednak strony komunistyczna Korea, granicząca z fenomenalnie rozwijającymi się Chinami, potężną Japonią i dynamiczną Koreą Południową, czy nawet dość mozolnie modernizującą się Rosją, coraz bardziej przypomina jakiś ponury i tragiczny żart. Wielu z rządzących w Pjongjangu dostrzega tę przepaść, wiedzą też, że wraz ze zmianą wodza łatwiej będzie o nowe otwarcie. Tym prostsze, że często to właśnie trzecie pokolenie sprzeniewierza się dziedzictwu dwóch poprzednich.