Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Wypędzeni między prawdą a mitem

Erika Steinbach świętuje 60. rocznicę tego wydarzenia. Erika Steinbach świętuje 60. rocznicę tego wydarzenia. Forum
Rozmowa z niemieckim historykiem Hansem Henningiem Hahnem o micie wypędzenia, o muzeum Eriki Steinbach i o równoległym, wyobcowanym społeczeństwie, stworzonym przez ziomkostwa.
Uchwalenie „Karty wypędzonych z ojczyzny”, 1950 rok.Forum Uchwalenie „Karty wypędzonych z ojczyzny”, 1950 rok.
Artykuł pochodzi z  42. numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 18 października.Polityka Artykuł pochodzi z 42. numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 18 października.

Die Zeit: Jest w tym jakaś osobliwa sprzeczność: podczas gdy uchodźcy i wypędzeni całkowicie zintegrowali się ze społeczeństwem RFN, związki wypędzonych wydają się bardziej wyobcowane niż kiedykolwiek. Skąd się to bierze?

Hans Henning Hahn: Rzeczywiście, jest takie zjawisko. Te związki pochodzą z okresu, jaki nastąpił bezpośrednio po wojnie. I od tamtego czasu podają się one, choć bez demokratycznej legitymizacji, za reprezentację niewinnych ofiar brutalnej przemocy. Zakonserwowały one do dzisiaj swój polityczny styl, całą tę retorykę, jakby w kapsule wziętej żywcem z lat pięćdziesiątych.

A tymczasem niemieckie społeczeństwo, tocząc swe debaty na temat przeszłości, poszło dalej, zostawiając te związki daleko w tyle?

Tak jest. We wszystkich tych debatach niewiele było słychać ze strony organizacji wypędzonych – a jeśli już, to stale to samo. Wydają się one trwać, odizolowane, w jakimś równoległym społeczeństwie. Z tym, że niektóre z nich w międzyczasie zaczęły się reformować – tak jak dawne ziomkostwo Niemców bałtyckich, które dziś przyjęło nazwę Towarzystwa Niemiecko-Bałtyckiego. Stamtąd dobiegają nas, na szczęście, inne wypowiedzi – odbiegające od tonu, do jakiego przywykliśmy.

BRUNATNA PAJĘCZYNA

W latach pięćdziesiątych ziomkostwa były po części po prostu siatkami, skupiającymi ludzi z brunatną przeszłością. Czy to wtedy nikogo nie niepokoiło?

Naturalnie odzywały się od czasu do czasu w mediach głosy krytyczne, również ze środowiska samych wypędzonych. Najwidoczniej jednak politycy nie uważali wówczas tych siatek za coś skandalicznego, w końcu wtedy wszędzie było pełno byłych nazistów. Poza tym tylko niewielka część ludzi, którzy utracili dawne strony ojczyste, należała do tych organizacji. Znaczna większość nie miała z ziomkostwami nic wspólnego. Zresztą właśnie nazistowska przeszłość czołowych działaczy ziomkostw stanowiła dla wielu ludzi powód, aby trzymać się z dala od tych organizacji. Dlatego nonsensem jest uznawanie wszystkich wypędzonych, albo nawet jeszcze ich potomków, za „wiecznie wczorajszych”, albo piętnowanie ich jako „zakamuflowanych nazistów”.

W bieżącym roku uroczyście obchodzono rocznicę uchwalenia „Karty wypędzonych z ojczyzny” z 1950 roku. Towarzyszyły temu jednak liczne głosy krytyczne. Co w tej Karcie razi krytyków?

Dwa punkty: po pierwsze zawarte w niej stwierdzenie, że wypędzeni są grupą, której przyszło znosić największe cierpienia tamtego okresu – a więc lat wojennych i tych, które nastąpiły bezpośrednio po wojnie. A poza tym owa „rezygnacja z zemsty i odwetu”, jaka sie tak szczycą – zupełnie tak, jakby ktoś rezygnował tu z prawa, jakie mu się słusznie należy. Takie sformułowania zdradzają ówczesną moralną dezorientację autorów Karty. W ich gronie również znajdowali sie liczni byli naziści i to może tłumaczyć ten brak wyczucia. Niepojęte jest jednak, jak można dziś jeszcze czcić rocznicę takich sformułowań i takich deklaracji.

W książce, napisanej przez Pana wspólnie z żoną, używacie państwo określenia „mit wypędzenia”. Co pan przez to rozumie?

Za określeniem „wypędzenie” kryją się bardzo różne doświadczenia z przesiedleniami Niemców w latach od 1939 do 1949. Nie wszyscy ci ludzie zostali wypędzeni. Nawet powszechnie używana formułka „uchodźcy i wypędzeni” też nie oddaje różnorodności ówczesnych losów.

Nawiązuje pan do przesiedleń, jakie miały miejsce już w czasach „Trzeciej Rzeszy”?

Tak, na przykład. Zamiast precyzować i różnicować, mówiło się hurtem o wypędzeniu. W ten sposób zamiast dokładnego ukazania losów tych ludzi wprowadzono kanon utartych sformułowań, które się powtarza od dziesięcioleci. Taki retoryczny kanon określa się mianem mitu. Dlatego w naszej książce rozróżniamy pomiędzy konkretnymi wydarzeniami, które sprawiły, że w latach 1939 – 1949 około jedenastu milionów Niemców straciło swoje strony ojczyste i znalazło się na terenie dzisiejszych Niemiec, a „mitem wypędzenia”. My chcemy zwrócić uwagę na sam przebieg tamtych historycznych wydarzeń.

 

RZEKOME TABU

Ten temat poruszali w swoich książkach wybitni autorzy, od Anny Seghers po Siegfrieda Lenza. Poświęcono tym sprawom wiele historycznych opracowań, filmów, seriali filmowych, serii artykułów w prasie. Dlaczego mimo to sugeruje się często, ze ten temat jakoby stanowi „tabu”?

Wspominałem dopiero co o retorycznym kanonie, który utrwala ten mit. Zarzut tabu od początku należał do tego kanonu. Politycy wypędzonych uskarżali sie na to, że świat, Europa, a nawet sami Niemcy nie chcą słyszeć o cierpieniach tej cywilnej ludności niemieckiej i tabuizują ten temat. Ale to już wtedy było absurdem: w naszej książce poświęciliśmy cały rozdział międzynarodowym relacjom i postrzeganiu wypędzeń we wczesnym okresie powojennym. Poza tym zresztą każdy, kto dorastał w Republice Federalnej Niemiec, spotykał sie z ta tematyka w szkole i w mediach. Ograniczało sie to wprawdzie na ogół do hurtowego obrazu „wypędzenia przez Sowietów” – o całokształcie doświadczeń Niemców, którzy utracili dawną ojczyznę w latach 1939 – 1949, można było niewiele usłyszeć, zobaczyć czy przeczytać. Jednak sam temat był w opinii publicznej stale obecny.

To dotyczy lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Ale potem – często słychać takie narzekania – ten temat był usilnie wyciszany.

Niby jak? Faktem jest, że po 1968 r. zaczęto publicznie mówić także o innych aspektach naszej przeszłości, i to nieraz dopiero po raz pierwszy – w tym na przykład o Holokauście. Tymczasem politycy wypędzonych uważają, że muszą z pokolenia na pokolenie stale na nowo „odtabuizować” ten temat. Najnowsza taka kuracja „odtabuizowania”, jakiej doświadczamy od jakichś dziesięciu lat, bardzo przypomina poprzednia taką falę na początku lat osiemdziesiątych. Wtedy na czołówki gazet trafił serial telewizyjny Bayerischer Rundfunk o ucieczce i wypędzeniu. Już wtedy słychać było lamenty „dlaczego dopiero teraz?”, i tak dalej.

Do najobszerniejszych wydawnictw książkowych należy zainicjowana przez pierwszy rząd federalny dokumentacja „Die Vertreibung der Deutschen aus Ost-Mitteleuropa” (Wypędzenie Niemców z Europy Wschodniej i Środkowej). Dlaczego ta pozycja, wznowiona w 2004 roku przez dtv, budzi takie kontrowersje?

Budzi kontrowersje wśród naukowców. I muszę stwierdzić, że słusznie - a mówię to, chociaż jej wydawca, Theodor Schieder był moim nauczycielem. W książce tej znaleźć można wiele cennych informacji. To, że zawiera także fałszywe dane, nie jest niczym szczególnym – tak jest w przypadku wielu książek historycznych, które stopniowo stają się przestarzałe. Naprawdę fatalne jest coś innego: ta książka pomyślana została jako środek do osiągnięcia konkretnego celu – do udowodnienia, że także alianci dopuszczali się niecnych czynów, porównywalnych do zbrodni, popełnianych przez nazistów. Ta dokumentacja miała zostać przedstawiona podczas kolejnej konferencji pokojowej i doprowadzić do rewizji niemieckiej granicy wschodniej. Mówiło się wtedy o „Przebudowie stosunków między narodami w środkowej Europie”. Nie jest więc to praca historyczna, tylko polityczna. I musi bardzo szybko zostać dokładnie sprawdzona. Monachijski Instytut Historii domagał się tego już w 1983 r.

Planowane Muzeum przeciw Wypędzeniom w Berlinie zamierza rozpocząć ekspozycję od przestawienia wydarzeń w latach 1918/1919. Czy to znaczy, że Traktat Wersalski jest wszystkiemu winien?

W Niemczech tradycyjnie uważa się Traktat Wersalski za źródło wszelkiego zła. Decyzje konferencji pokojowych, jakie odbyły się w 1919 r., po zakończeniu I wojny światowej były kontrowersyjne. Ale robienie z tego przyczyny wszelkiego zła i usprawiedliwianie wszystkich wydarzeń, jakie nastąpiły potem – dojścia nazistów do władzy, II wojny światowej, wypędzeń – to po prostu fałszowanie historii. Nacjonalizm, konflikty z mniejszościami narodowymi, migracje – wszystko to w mniejszym albo większym stopniu istniało już wcześniej.

ILU ICH NAPRAWDĘ JEST?

Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych uważa, że mówi w imieniu wszystkich wypędzonych. Ilu tak naprawdę ludzi jest zorganizowanych pod szyldem Związku Wypędzonych?

Sam chętnie bym się tego dowiedział! Ale odpowiedź na to pytanie należy do najpilniej strzeżonych tajemnic tego kraju. Z tego powodu dochodzi do wielu spekulacji i żonglowania liczbami, bowiem dane związku, jakoby miał on 2 miliony członków, są niewiarygodne.

Muszą przecież istnieć jakieś statystyki?

Ależ skąd. Zgodnie z danymi ministerstwa spraw wewnętrznych z 2004 r., nie ma ani jednej statystyki, z której można by wyczytać liczbę żyjących obecnie w Niemczech wypędzonych. Na dodatek członkiem Związku Wypędzonych wcale nie muszą być osoby, faktycznie wypędzone. Poza tym zgodnie z niemieckim prawem, status wypędzonego jest dziedziczony z pokolenia na pokolenie. Z tego powodu pozostaje niejasne, ilu spośród „wypędzonych” tak naprawdę przeżyło na własnej skórze wypędzenie. Tak więc deklaracja Związku Wypędzonych, jakoby był on jedyną reprezentacją wszelkich wypędzonych, uciekinierów i przesiedlonych, nie odpowiada rzeczywistości.

Istnieje obecnie wiele alternatywnych stowarzyszeń. Alternatywny klub drogowy, alternatywni ekolodzy – dlaczego właściwie nie ma alternatywnych wypędzonych?

Próbowano to zrobić! Usiłowano stworzyć też lewicowe organizacje, zrzeszające wypędzonych. W ten sposób powstało między innymi: „Stowarzyszenie byłych niemieckich socjaldemokratów w Czechosłowacji”. Stało ono w silnej opozycji do szefa SPD Wenzla Jakscha, przedstawiciela Niemców sudeckich, który wchodził w układy z byłymi nazistami w ziomkostwie. Jednak tego typu starania spaliły na panewce z uwagi na monopol ziomkostw, usankcjonowany przez państwo.

Coraz więcej wypędzonych, w tym na przykład urodzony na Śląsku biskup Hamburga Jaschke, sprzeciwia się roszczeniom Steinbach i spółki do ich reprezentowania. Twierdzą, że Związek Wypędzonych nie mówi w ich imieniu...

No tak. Dobrze, że biskup to powiedział. Jednak obawiam się, że jest trochę za późno na tworzenie nowego związku. Na szczęście niektóre ziomkostwa właśnie się reformują. Przewodniczący Towarzystwa Niemiecko-Bałtyckiego, Frank von Auer nie tylko dystansuje się od niektórych wypowiedzi Steinbach. Także zupełnie inaczej mówi o przeszłości, o zadaniach i celach swojego stowarzyszenia. Tego rodzaju przemiany wewnątrz Związku Wypędzonych zasługują na dużą uwagę. Tu zaczyna się coś nowego, co daje nadzieję na przyszłość.

 

Prof. Hans Henning Hahn (ur. w 1947 r.), jest niemieckim historykiem, wykłada historię Europy Wschodniej na Uniwersytecie im. Carla von Ossietzky’ego w Oldenburgu. Zajmuje sie szczególnie dziejami stosunków Niemiec z ich sasiadami w XIX i XX wieku, a takze powstawaniem i funkcjonowaniem stereotypów oraz kulturą pamięci. Hahn jest autorem wielu książek i publikacji na tematy historyczne. Wraz z żoną, Evą Hahn napisał ostatnio – wydaną w b.r. – ksiażkę „Die Vertreibung im deutschen Erinnern. Legenden, Mythos, Geschichte“ (Wypędzenie w pamięci Niemców. Legendy, mit, historia)

 

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną