Warto oczywiście pamiętać, oburzając się na jak zwykle roszczeniowo nastawionych Francuzów, że większość po skończeniu 60 lat może przejść tylko na wcześniejszą emeryturę, a więcej pieniędzy dostaną dopiero, gdy przepracują w sumie co najmniej 40,5 roku albo skończą 65 lat. Niemniej francuskie przepisy pozostają w porównaniu z resztą Europy niezmiernie łaskawe. Uchwalone ostatnio zmiany na pierwszy rzut oka rewolucyjne nie są – wcześniejsza emerytura będzie przysługiwać od 2018 roku po skończeniu 62 lat, a pełna – w wieku 67 lat.
Niestety, problem w tym, że zamach na emerytalne przywileje Francuzów to tylko iskra, która wywołała falę przygotowywanych od dawna protestów. Co gorsza, we Francji taką okazję natychmiast wykorzystują rzesze chuliganów i prowokatorów, skłonnych do podpalenia całego kraju. Tak było przy okazji walki przeciw liberalizacji przepisów dotyczących zatrudniania świeżo upieczonych absolwentów jeszcze za czasów Jacquesa Chiraca – tak jest i teraz. Swoją złość wyładowują przy okazji uczniowie szkół średnich, barykadujący wejścia do liceów czy śmieciarze w Marsylii, próbujący uniemożliwić normalne życie w mieście.
Trzeba przyznać, że Nicolas Sarkozy zrobił, co mógł, aby ograniczyć destrukcyjną siłę związków zawodowych, pomny wcześniejszych doświadczeń - na przykład nieudanej reformy emerytalnej w 1995 r., która przegrała ze strajkiem generalnym. Tym razem związkowcom, i tak silnie podzielonym na zwalczające się frakcje, trudniej sparaliżować kraj. Komunikacja miejska i kolej mogą w miarę normalnie funkcjonować dzięki tzw. serwisom gwarantowanym – dzień przed strajkiem wiadomo, ile pociągów, tramwajów czy autobusów wyjedzie na poszczególne trasy – można zatem lepiej zaplanować podróż. Z kolei w szkołach lokalne władze muszą w przypadku strajku nauczycieli zapewnić podstawową opiekę, aby rodzice mogli tam zostawić na kilka godzin swoje dzieci. Nie mając zatem legalnych narzędzi paraliżowania, co bardziej krewcy związkowcy łamią prawo, blokując zajezdnie autobusowe czy rafinerie. Tym razem to właśnie nie paraliż kolei i komunikacji miejskiej, ale brak benzyny na wielu stacjach jest największym wyzwaniem dla rządu. Na razie jednak Sarkozy nie zamierza ustąpić.
Oczywiście reforma emerytalna, i tak w ograniczonym zakresie, jest absolutną koniecznością nie tylko dla Francji, ale dla wszystkich państw, które funkcjonują według zasady z XIX wieku – pracujący płacą składki, a obecni emeryci z tych pieniędzy dostają swoje świadczenia. Dziś Sarkozy jest znienawidzony i obrażany, ale kiedyś stanie się jasne, że to on miał rację, a nie związkowcy, podburzani przez francuską lewicę, która kompletnie zatraciła instynkt odpowiedzialności za państwo.