Budować jakiś obraz stosunków polsko-amerykańskich w latach 2009-2010 (przed Smoleńskiem), bo tego okresu dotyczy wyciek, na podstawie trzech "tylko" poufnych (a nie ściśle tajnych’’) depesz dwóch amerykańskich ambasadorów, byłoby nieodpowiedzialne. Za mało sensowne uważam też spekulacje odnoszące się do szczegółów w relacjach ze spotkań amerykańskich dyplomatów i kongresmenów z członkami rządu premiera Tuska, ekipy prezydenta Kaczyńskiego, sztabu generalnego i marszałkiem Komorowskim.
Zaciekawiło mnie raczej coś innego. To co wycieki mówią – na zasadzie fleszy – o polskiej elicie władzy w kwestii stosunków z USA. I po drugie, co mówią one o polityce informacyjnej WikiLeaks. Moim zdaniem dostaliśmy kolejny dowód, że WikiLeaks chcą utrudnić życie Waszyngtonowi, obojętne - republikańskiemu czy demokratycznemu. Nawet te trzy drobne depesze warszawskie będą miały niedobre skutki w relacjach między Polską, USA, Rosją, Iranem, Chinami i Czechami w tym sensie, że zainteresowani w tych krajach znajdą w nich potwierdzenie, jaka jest aktualna polityka polska wobec nich.
Uderza, że wbrew pozorom, wynikającym z szumu medialnego, nie ma większej różnicy między politykami obozu PO i obozu PiS. Jedni i drudzy są proamerykańscy i nieufni wobec Rosji i Iranu. Nalegają na Amerykanów, by nie szli na ustępstwa wobec Rosji, zwłaszcza kosztem Polski, choć deklarują zrozumienie dla amerykańsko-rosyjskiego resetu. Wszystkim zależy na fizycznej obecności wojsk i sprzętu amerykańskiego na terenie Polski, by w ten sposób – tak to widzą – zwiększyć nasze bezpieczeństwo. Skoro nie tarcza, to pociski Patriot i może coś więcej.
Z warszawskich wycieków wynika więc, że insynuacje obozu pisowskiego, jakoby ludzie Platformy nie działali dostatecznie (a może wcale,) zgodnie z polskimi interesami (tak jak je widzi centroprawica) są mocno przestrzelone. Ale to tylko trzy depesze.