Ale postanowiono rozpiąć sieć pod całą strefą, a nie poszczególnymi krajami: jak w bajce La Fontaine’a, mrówki czyli partnerzy bogatsi, oszczędniejsi i zapobiegliwsi nie mają zamiaru już łożyć na koniki polne, które żyły ponad stan. Część ekonomistów uważa to za błąd, a w każdym razie sygnał, który rynki mogą zinterpretować jako sygnał podziałów, a nawet zakulisowych kłótni, co zwiększy jeszcze atmosferę niepewności. Nie umiem ocenić czy mają rację czy nie.
W każdym razie mam trzy uwagi: chociaż aktualny szczyt Unii Europejskiej przypomina raczej szczyt strefy euro, kraje nie należące do tej strefy w żadnym razie nie powinny mieć nawet cienia wątpliwości, że w razie poważnych problemów ich narodowa waluta będzie jakąkolwiek osłoną przed wstrząsami walutowymi. Wszyscy w Unii płyną na jednej łódce i powinni dbać o nią jak o własne koło ratunkowe.
Druga uwaga: Niemcy i Francja zaproponowały umocnienie systemu stabilnościowego w październiku, w połowie grudnia go uchwalono i miejmy nadzieję, że – choć wymaga on zmiany Traktatów unijnych – nie będzie takiej wieloletniej mitręgi z ich zatwierdzeniem, jak z ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego. Unia powinna udowodnić, że jak trzeba, to potrafi działać szybko.
Po trzecie: Dobrze, żeby przywódcy nie zlekceważyli stanowiska Parlamentu Europejskiego. „Parlament przestrzega przed podejmowaniem decyzji na zamkniętych posiedzeniach, po całonocnych debatach we własnym gronie państw członkowskich”. Posłowie wyrazili przekonanie, że mechanizm kryzysowy powinien w szczegółach określać udział sektora prywatnego w podziale obciążeń, by „wyjaśnić pozycję inwestorów, oszczędzających i uczestników rynku”. A także, by plany unijne nie prowadziły do odzyskiwania stabilności kosztem najsłabszych, bo nie wolno pogłębiać ubóstwa i nierówności. Nie są to pobożne życzenia. Przywódcy muszą się wysilić, by szczegółowiej opracować środki zaradcze i wytłumaczyć je zwykłym wyborcom, opinii publicznej. Kiedy politycy żądają wyrzeczeń, lepiej, żeby uważali na to co mówią i sami robią.