Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Dlaczego tak?

Dlaczego raport MAK-u jest właśnie taki?

Szefowa MAK Tatiana Anodina nie zdobyła zaufania Polaków. Szefowa MAK Tatiana Anodina nie zdobyła zaufania Polaków. Denis Sinyakov/Reuters / Forum
W sprawie raportu MAK Moskwa twierdzi, że chciała dobrze. Ale wyszło jak zwykle.

Gdy 11 stycznia Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) zapowiedział ogłoszenie raportu, bardziej niż Polacy zdziwieni byli sami Rosjanie. Był to pierwszy dzień pracy po trwających od Nowego Roku wakacjach zimowych w Rosji. Musiało się wydarzyć coś naprawdę ważnego, by fundować obywatelom taką dawkę emocji tuż po świątecznym wypoczynku.

Spieszyliśmy się z kilku powodów. Po pierwsze, od otrzymania polskich uwag 17 grudnia mieliśmy miesiąc na ich uwzględnienie i opublikowanie raportu końcowego – mówił zorientowany w sprawie dyplomata rosyjski. – Po drugie, mieliśmy świadomość, jakie emocje katastrofa smoleńska wywołuje w Polsce. Uznaliśmy, że nie ma sensu zwlekać.

Rosjanie spieszyli się tak bardzo, że nie uwzględnili większości polskich uwag. Z kolei Donald Tusk najwyraźniej zakładał, że MAK wykorzysta na poprawki cały dostępny czas. Nie wybrałby się na urlop, gdyby sądził, że raport może zostać ogłoszony wcześniej. Rosjanie postanowili jednak inaczej – opublikowali raport w kształcie, który Tusk określił w grudniu jako „nie do przyjęcia”, na dodatek pod jego nieobecność w Warszawie. Obie decyzje musiały zapaść na szczytach władzy – dochodzenie w sprawie katastrofy smoleńskiej było zbyt wrażliwe, by szefowa MAK Tatiana Anodina mogła działać na własną rękę. Powstało zatem pytanie: dlaczego Władimir Putin zafundował Tuskowi taką przykrą niespodziankę?

Duża część polskich mediów zna już odpowiedź: to atak Rosjan na polskiego premiera. Putin zagrał mu na nosie i dostarczył Jarosławowi Kaczyńskiemu amunicji przeciwko Tuskowi. Po co? By zdestabilizować sytuację polityczną w Polsce i osłabić jej pozycję za granicą przed prezydencją w Unii.

Ale jest też drugie, prostsze wyjaśnienie: Rosjanie nie byli gotowi wziąć na siebie nawet części odpowiedzialności za katastrofę, a widząc, że do tego zmierzają polskie uwagi, postanowili jak najszybciej zamknąć raport. Wiedzieli, że wpędzają Tuska w kłopoty polityczne, ale uznali, że obarczając winą pilota, generała, a pośrednio prezydenta, i tak oddają Tuskowi przysługę. Tak jak w Smoleńsku – może chcieli dobrze, ale wyszła katastrofa.

Prezent dla Kaczyńskiego

Od kwietnia ubiegłego roku rosyjskie media nie przestawały zapewniać o rosyjskiej otwartości i „bezprecedensowej” współpracy z Polską przy odsłanianiu przyczyn katastrofy. Polscy eksperci i prokuratorzy, jak mógł się dowiedzieć przeciętny telewidz w Rosji, byli dopuszczeni do dochodzenia MAK oraz śledztwa prokuratury praktycznie na każdym kroku. O ewentualnych zastrzeżeniach Polaków rosyjskie media raczej milczały, co najwyżej wrzucając je do jednego worka z teoriami o sztucznej mgle i rosyjskim zamachu na polską elitę, płynącymi z rejonów „Gazety Polskiej” i kierownictwa PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Tym trudniej zrozumieć, dlaczego władze rosyjskie miałyby nagle stawać po jego stronie.

Kontrola nad mediami pozwoliła wyciszać ewentualne antypolskie reakcje, ale też marginalizować wszelkie polskie wątpliwości dotyczące dochodzenia MAK, nawet te w pełni racjonalne i uzasadnione. W rezultacie podejrzliwość Polaków wobec rosyjskiego dochodzenia była dla zwykłych Rosjan sporym zaskoczeniem. Pierwszym zimnym prysznicem była grudniowa wypowiedź Donalda Tuska, że raport MAK we wstępnej wersji jest dla Polski „nie do przyjęcia”. Dmitrij Miedwiediew tłumaczył wtedy polskiego premiera, mówiąc Rosjanom, że to „emocje i reakcja na komplikacje w polskiej polityce wewnętrznej”. To był jasny sygnał, że Kreml nie zamierza uwzględniać polskich uwag.

Już po publikacji raportu państwowe media pospieszyły w sukurs polskiemu premierowi. „Komentarze Tuska nie są w swym głównym przekazie skierowane do Rosjan” – oceniła „Rossijskaja Gazieta”. Przypominając o jesiennych wyborach w Polsce, stwierdza, że „w kampanii wyborczej Kaczyński nie ma czego przeciwstawić Tuskowi. Jedyna sprawa, dzięki której jeszcze utrzymuje się na powierzchni, to tragedia smoleńska. W tym sensie raport MAK to dla niego prezent od losu” – pisze autorka tekstu Ariadna Rokossowska. A ponieważ „polska publiczność szybko zmienia swoje sympatie”, Tusk musi uwzględnić możliwe wahania nastroju wyborców.

 

 

Stalowy głos Anodiny

„W przedziwny sposób jedna konferencja prasowa surowej damy o stalowym głosie może zmienić rozkład sił politycznych w kraju, który jest dla Rosji najważniejszym partnerem w Europie Wschodniej. Przy czym nie na korzyść Rosji” – alarmował z kolei publicysta Andriej Kolesnikow na łamach opozycyjnej „Nowej Gaziety”, która najrzetelniej zrelacjonowała polskie zastrzeżenia. Raport, pisze Kolesnikow, nie sprawia wrażenia prawdy ostatecznej, a wywody dotyczące nacisków na załogę „mają rację bytu”, jednak wyglądają na „wartościujące i hipotetyczne”. „Piloci nie powinni byli lądować – z tym zgadza się wiele osób w Polsce. Ale to nie oznacza, że zastrzeżenia do strony rosyjskiej są nie na miejscu” – stwierdza autor.

Kolesnikow analizuje konkretny przykład. Organizując wizytę, Polacy zwrócili się do Moskwy z prośbą o przydzielenie lidera, czyli rosyjskiego nawigatora. W związku z brakiem odpowiedzi prośbę anulowali. „I kto jest tutaj winny? Ci, którzy anulowali prośbę? Czy ci, którzy na nią nie zareagowali? Ale nie oznacza to, że – jak twierdziła Anodina – Polacy zrezygnowali z rosyjskiego nawigatora”. I choć Kolesnikow mówi o sprawach merytorycznych, sprowadza je do politycznego mianownika: raport w wersji opracowanej przez MAK jest na rękę Kaczyńskiemu i szkodzi życzliwemu Moskwie rządowi Tuska. Kreml musiał mieć tego świadomość, ale najwyraźniej uznał, że to już problem polskiego premiera.

– Wiemy, że PiS i tak będzie niezadowolone. Kluczowa i wymierna będzie dla nas reakcja premiera – mówił niedługo po ogłoszeniu raportu przedstawiciel rosyjskiego MSZ.

Tusk oczywiście raport skrytykował, ale oświadczył, że z głównymi wywodami się zgadza. Dla Kremla był to czytelny sygnał, że Polska nie zamierza iść na wojnę z Rosją – zauważa publicysta Iwan Preobrażeński. Z reakcją na słowa polskiego premiera jeszcze tego samego dnia pospieszyli rosyjscy oficjele. Szef dyplomacji Siergiej Ławrow zapewniał, że w pełni solidaryzuje się z Tuskiem w jednej sprawie: „nie dopuścimy do pogorszenia naszych stosunków, które teraz się normalizują”. Machina ograniczania szkód ruszyła pełną parą.

Z jednej wypowiedzi Tuska każdy wyciągnął dla siebie to, czego potrzebował. Polska publiczność, że wciąż są zastrzeżenia do detali. Rosyjska – że ogólnie do raportu nie ma zastrzeżeń – ocenia Matwiej Ganapolski z radia „Echo Moskwy”. Ale w sobotę „Echo Moskwy” otwarcie mówiło już o brakach, a nawet kłamstwach w raporcie MAK.

Czy Kreml chce wojny na tle katastrofy smoleńskiej? – Zdecydowanie nie. Przeciwnie, Rosji zależy na uniknięciu konfliktu. Łagodzące wypowiedzi Ławrowa świadczą o tym, że Moskwie zależy na kontynuowaniu dialogu – uważa politolog Aleksiej Makarkin z bliskiego Kremlowi Centrum Technologii Politycznych.

Rosjanie podkreślają, że dokument jest zamknięty, ale mają świadomość, że muszą zaoferować coś w zamian za powściągliwą reakcję polskiego rządu, zwłaszcza że ten szykuje już własne niespodzianki. Dlatego wysyłają sygnały, że pewne kwestie sporne mogą być doprecyzowane w trakcie śledztwa prokuratury. Sugerował to minister transportu Igor Lewitin (który, podobno, na początku stycznia po cichu odwiedził Warszawę), prokuratorzy, zapowiadając dodatkowe przesłuchania kontrolerów w obecności Polaków w lutym, a w końcu anonimowi rozmówcy państwowych agencji informacyjnych.

Specjaliści zwracają też uwagę na rozmowę telefoniczną Bronisława Komorowskiego i Dmitrija Miedwiediewa, przeprowadzoną już po tym, jak przebrzmiała pierwsza polityczna wymiana zdań na temat raportu. – Potwierdzenie wspólnych obchodów rocznicowych w Smoleńsku oznacza, że obie strony są zdeterminowane, by konfliktu uniknąć – twierdzą. Nowej wojny polsko-rosyjskiej z powodu raportu MAK nie będzie, ale pełnej harmonii także nie uda się osiągnąć. Rosyjskie konkluzje na temat przyczyn katastrofy już się nie zmienią, ale Polska może otrzymać dane, na podstawie których dojdzie do odmiennych wniosków. Chodzi o to, by sama Rosja nie musiała przyznawać się do winy – nie tylko przed Polakami, ale również przed Rosjanami – mówią dziś rosyjscy komentatorzy.

Teoria histerii

Dla władz w Moskwie dochodzenie w sprawie katastrofy smoleńskiej stanowi bowiem groźny precedens. Polski ustalenia MAK nie mają prawa zadowolić, ale jak na standardy rosyjskie to dochodzenie było nad wyraz fachowe i przejrzyste. Nie kto inny tylko opozycyjny portal gazeta.ru stawia raport MAK za wzór, jak politycy w Rosji powinni wyjaśniać własnemu społeczeństwu wszelkie katastrofy. „Należy odnotować, że wysiłki naszych urzędników, skierowane na publiczne uzasadnienie rosyjskiej wersji, są bezprecedensowe. Zaawansowany charakter prezentacji i poziom osób odpowiadających na pytania dziennikarzy w podobnych przypadkach nie miały wcześniej miejsca”. Kreml wolałby zapewne, aby było tak jak dotąd.

O kompetencję i zrozumiałość warto też zadbać przy stawianiu zarzutów stronie rosyjskiej. Przykładem może być podnoszona w kółko kwestia kwalifikacji lotu Tu-154M jako wojskowego – prezydencki Tupolew powinien mieć taki status, a wówczas kontrolerzy w Smoleńsku winni byli wydać mu zakaz lądowania, skoro zaś pozwolili na podejście, ponoszą część odpowiedzialności za katastrofę. Problem w tym, że w świetle prawa rosyjskiego na terytorium Rosji wojskowe mogą być jedynie loty maszyn rosyjskich. Podobnie absurdalnie brzmią tu pretensje, że „Polska oddała śledztwo Rosjanom”, przyjmując konwencję chicagowską. Bo niby jak miałoby być inaczej? Wskutek takich nieporozumień część polskich zastrzeżeń jest dla Rosjan zwyczajnie niezrozumiała, a gdy okazują się bezpodstawne, są uznawane za przejaw pieniactwa lub histerii.

Raport MAK nie wstrząsnął światem – owszem, jak każda gorąca wiadomość znalazł się w serwisach internetowych czołowych mediów, ale nie trafił bynajmniej na pierwsze strony opiniotwórczych gazet. Tam gdzie rosyjski raport był relacjonowany, odnoszono się do niego z rezerwą i prezentowano również polskie zastrzeżenia. Większe wrażenie niż wyniki badania krwi gen. Andrzeja Błasika zrobiły na zachodnich mediach wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego po publikacji raportu. Jeśli Moskwa naprawdę chciała zdestabilizować Polskę, to znalazła w Warszawie godnych wykonawców.

 

Polityka 04.2011 (2791) z dnia 21.01.2011; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Dlaczego tak?"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną