Po pierwsze, słynne przecieki są materiałem wykradzionym, z ciężkim naruszeniem procedur służbowych, a złodziej oczekuje na wyrok sądu w USA. Trudno przedstawiać go jako ofiarę prześladowań politycznych, obrońcę praw człowieka czy wolności słowa, choć zapewne taka będzie linia broniących go adwokatów.
Po drugie, podobny kłopot mamy z Assangem. Wprawdzie on sam i jego zwolennicy widzą w nim właśnie rycerza prawdy i wolności, to jednak trudno przejść do porządku nad przestępczą genezą światowego sukcesu rewelacji ujawnionych przez jego portal. A także nad wyraźnym antyamerykańskim wychyleniem publikowanych tu materiałów. Widoczne jest polityczne zabarwienie kampanii Wikileaks.
Budzi ono entuzjazm ludzi nastawionych antyamerykańsko (w sensie politycznym i ideologicznym, niekoniecznie kulturowym) i antyelitarnie czy też antyestablishmentowo. Warto pamiętać, że wśród chwalców Assange’a znalazł się premier Putin, który jak dotąd nie ma wielkich osiągnięć w budowie we własnym kraju tego, za co chwali Australijczyka: przejrzystości władzy czy niezależnych struktur społeczeństwa obywatelskiego.
Poparcie Putina zawdzięcza Assange zapewne właśnie temu, że dostarczył politykom o skłonnościach autorytarnych amunicji przeciwko "hipokryzji" elit USA i Zachodu. Ale w oczach komitetu noblowskiego w Oslo to raczej rekomendacja na nie.
Jednak to sprawy oczywiście nie przesądza. Dopiero kumulacja tych wszystkich wątpliwości każe odnieść się do noblowskiej kandydatury Assange’a skrajnie sceptycznie. Do tego dochodzi niewyjaśniona w pełni sprawa zarzutów przeciwko niemu o gwałt w Szwecji.
Po trzecie - i może najważniejsze – istnieje kwestia ideowego profilu pokojowego Nobla. Zasada jest taka: to nagroda mająca służyć pokojowi i braterstwu narodów. Tylko w radykalnej interpretacji można by pod nią podciągnąć działalność Juliana Assange’ a i jego portalu.