Polin to po hebrajsku Polska. To słowo kojarzy się w Izraelu coraz lepiej. Po 1989 r. odbudowano kontakty dyplomatyczne i ludzkie między obu krajami. Każdy rząd i każdy prezydent działali w tym samym duchu. W sprawie Izraela zbudowano w polskiej polityce życzliwy konsens, co zdarza się rzadko. W ten nurt wpisuje się – i słusznie – obecna wizyta premiera Tuska.
Izraelski wizerunek Polski poprawia się z wielu powodów, ale jednym z ważniejszych jest nasze członkostwo w Unii Europejskiej. Odkąd jesteśmy w Unii, obywatelstwo polskie nabrało dodatkowej atrakcyjności dla tych Izraelczyków, którzy mogą o nie występować.
Polska za niecałe pół roku obejmie przewodnictwo UE, co szczególnie interesuje rząd izraelski. Nie tylko dlatego, że oba kraje mają dobre stosunki gospodarcze i wojskowe. Także dlatego, że zmienia się sytuacja w świecie arabskim, prawdopodobnie na niekorzyść państwa izraelskiego. Polska jako przewodnicząca Unii będzie miała przez pół roku realny wpływ na politykę UE w kwestiach bliskowschodnich. Prawie na pewno nie poprze w tej roli posunięć o ostrzu antyizraelskim.
Obecna wizyta Tuska, Sikorskiego i Bartoszewskiego zbiegła się z rewoltami arabskimi. I z zaostrzeniem, wbrew oczekiwaniom USA i Europy, polityki izraelskiej na terytoriach okupowanych. Państwo izraelskie ma duże problemy wizerunkowe ze swoją polityką w sprawie palestyńskiej.
Wspólne obrady premierów Netanjahu i Tuska w Jerozolimie, nieuznawanej przez zdecydowaną większość państw, także zachodnich, za stolicę Państwa Izrael nabierają w takim kontekście wymowy symbolicznej. Społeczność międzynarodowa odbierze to jako gest w obronie nie tylko państwa izraelskiego – co dobrze - ale także jego obecnej twardej polityki – co dyskusyjne.