Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Witamy, wracajcie

Uchodźcy z Afryki Północnej zalewają Włochy

Port w Lampedusie. Wokół miasta rozrasta się namiotowe miasteczko uchodzców. Port w Lampedusie. Wokół miasta rozrasta się namiotowe miasteczko uchodzców. Vincenzo Tersigni/MAXPPP / Forum
Co najmniej 300 mln euro zapłaciły Włochy rządowi Tunezji, by ten powstrzymał dalszą emigrację na Lampedusę. Ale to nie koniec problemów. Jeśli wojna w Libii szybko się nie zakończy, fala uchodźców z Afryki Północnej może sięgnąć nawet miliona.
Kolejny transport z Afryki przybija do brzegu. Europa ma kłopot: kto ma przyjąć uciekinierów?Vincenzo Tersigni/MAXPPP/Forum Kolejny transport z Afryki przybija do brzegu. Europa ma kłopot: kto ma przyjąć uciekinierów?
Silvio Berlusconi witany na Lampedusie 9 kwietnia 2011 r.Reuters/Forum Silvio Berlusconi witany na Lampedusie 9 kwietnia 2011 r.

Dla miłośników literatury pięknej nazwa wyspy brzmi znajomo. W 1630 r. król Hiszpanii Filip IV nadał Giuseppe Tomasiemu tytuł księcia Lampedusy i pobliskiej Linosy – to był praszczur autora słynnego „Lamparta”. Sama wyspa, 20 km kw. lądu pośród kryształowo czystej wody, zaledwie 60 mil morskich od wybrzeży Tunezji, jest turystycznym rajem. Pełna pięknych zatoczek pośród skał, wspaniałych piaszczystych plaż, od lat wabi letników, płetwonurków i entuzjastów przyrody, a także delfiny i żółwie morskie, które składają tam jaja. Słońce i 36 st. C w cieniu gwarantowane, nie mówiąc o urokach kuchni: ryby, owoce morza, homary, krewetki. 5,5 tys. mieszkańców żyje głównie z turystów. Świat usłyszał o Lampedusie po raz pierwszy 25 lat temu, gdy płk Muammar Kadafi odpalił w kierunku wyspy dwie rakiety Scud. Wylądowały dwa kilometry od brzegu.

Teraz wyspa liże rany po najeździe uchodźców z Afryki. Od połowy lutego przez Lampedusę przewinęło się już 22 tys. przybyszy, przy czym ciągle pojawiają się nowi. W apogeum na przełomie marca i kwietnia było ich blisko 7 tys., a więc sporo więcej niż mieszkańców. Włoski rząd nie nadążał z przewozem przybyszy na stały ląd, brakowało planu, politycznej zgody i środków. Z drugiej strony bywały dni, w których na kilkunastu łodziach i chybotliwych stateczkach przybywało po półtora tysiąca osób, akurat tyle, ile mógł pomieścić zbudowany w 1998 r. ośrodek dla uchodźców. Reszta koczowała pod gołym niebem na ulicach, placach, w porcie, a nawet w przydomowych ogródkach mieszkańców wyspy. Zaczynało brakować jedzenia, pojawiła się groźba epidemii. Wreszcie zdesperowani mieszkańcy wywiesili transparent: „Wszystkie miejsca zajęte”, zablokowali port i drogi.

Wśród przybyszy też rosło napięcie. Liczyli na Niceę, Paryż, w najgorszym razie Mediolan, a ugrzęźli 113 km od domu. Puścili z dymem portową kasę, a też ośrodek parafialny, były samookaleczenia. Wreszcie 29 marca na Lampedusie triumfalnie wylądował premier Silvio Berlusconi z odsieczą w postaci pięciu luksusowych statków pasażerskich i okrętu wojennego „San Marco”. Obiecał mieszkańcom odszkodowania, zwolnienie z podatków na rok, tor golfowy, reklamę wyspy w swoich telewizjach, kupił tam nawet luksusową willę. Ba! Obiecał zgłosić kandydaturę Lampedusy i jej mieszkańców komitetowi pokojowej Nagrody Nobla. W końcu udało się rozładować tłok. 6 kwietnia na wyspie było tylko 1,5 tys. uchodźców, w tym blisko tysiąc tych, którzy przypłynęli poprzedniego dnia.

Grazie Lampedusani

Gdy przybysze wsiadali na statki rozwożące ich do ośrodków we Włoszech, żegnali wyspę transparentami „Grazie Lampedusani”. Bo to, co się stało na Lampedusie, brzmi jak opowieść wyjęta z moralitetu. Doszło do jednego tylko przypadku kradzieży, przy czym przybysze wydali sprawców. Utworzyli brygady sprzątające ulice miasteczka. Gdy jednej nocy przybyło aż 1,7 tys. imigrantów, piekarz rozdawał głodnym bułki, a właściciele hoteli stanęli przy kuchniach. Paola La Rosa, właścicielka pensjonatu, tłumaczyła włoskiej telewizji: „Przecież nie może być tak, żeby ludzie chodzili głodni”. Giusy Nicolini ze sklepu z odzieżą uznała, że ludzie nie mogą marznąć i rozdała kilkaset ciepłych kurtek. Kiedy okazało się, że Etiopka na pokładzie jednej z łodzi po drodze urodziła dziecko, na wyspie czekały już na nią mamy z wyprawką. Tak budujących odruchów solidarności były setki. Stąd gremialne grazie przybyszy.

Ciągnący się tygodniami dramat imigrantów i Lampedusan wynikł jednak nie tylko z rozmiarów exodusu i przysłowiowej indolencji organizacyjnej Włochów. Problem niemal wszystkich uchodźców na Lampedusie polegał na tym, że w świetle włoskiego i unijnego prawa stanowią imigrację zarobkową – ludzi drugiej kategorii, pozbawionych praw pariasów, których można i trzeba jak najszybciej odesłać z powrotem do domu. Reporterom światowych mediów, którzy przyjechali na Lampedusę sfotografować nieszczęście, przybysze tłumaczą w kółko jedno i to samo: „Wydałem na tę podróż wszystkie oszczędności, zapożyczyłem się, ryzykowałem życie i przeszedłem tygodniową gehennę na morzu”. Sądzą, że to wystarczy za przepustkę do Europy. Mylą się głęboko.

Ponad 90 proc. przybyszy to młodzi Tunezyjczycy. Część z nich została wypchnięta z kraju przez tunezyjską rewoltę: gospodarka stanęła i stracili pracę. Część, wykorzystując polityczny zamęt, ruszyła na podbój Europy w poszukiwaniu lepszego życia. Paradoksalnie ich pech polega na tym, że reżim Ben Alego upadł. W ojczyźnie ich życiu nic nie zagraża, nie grożą im też prześladowania, więc nie przysługuje im azyl. Dotarli na Lampedusę tylko dlatego, że pomoc na morzu przysługuje każdemu, podobnie jak prawo złożenia wniosku o status uchodźcy, którego zresztą żaden Tunezyjczyk nie złożył. Tylko dlatego włoska straż przybrzeżna bierze desperatów na pokład lub eskortuje na Lampedusę. Obowiązek goszczenia przybyszy według unijnych przepisów w takiej sytuacji spada wyłącznie na Włochy.

We włoskich mediach, nie tylko prawicowych, portretowano przybyszy jako „uchodźczą arystokrację”, czyli tych, których stać było na opłacenie przemytników (1–1,5 tys. euro za przeprawę), w odróżnieniu od „prawdziwych uchodźców”, którzy głodują w afrykańskich obozach i pieniędzy nie mają. Przy okazji minister spraw wewnętrznych Roberto Maroni sugerował, że mogą być wśród nich terroryści z Al-Kaidy. Premier Berlusconi mówił raz, że to zbiegli więźniowie, innym razem, że kwiat młodzieży i nadzieja kraju. W efekcie 65 proc. Włochów uważa, że trzeba tym ludziom pomóc, ale jak się okazuje, nie chcą ich mieć we własnym ogródku. Budowanym dla nich naprędce obozom i miasteczkom namiotowym towarzyszą protesty lokalnych władz i mieszkańców. Północ kłóci się z Południem, kto ma imigrantów przyjąć.

 

Nie ma miejsca

O Lampedusę wybuchł też konflikt między Włochami a Unią. Rzym bezskutecznie apelował do Brukseli o pomoc i solidarne rozparcelowanie przybyszy po różnych krajach członkowskich. Te oświadczyły, że nie mają miejsca. Pani komisarz spraw wewnętrznych Unii, Szwedka Cecilia Malmström, też umyła ręce, oświadczając, że Włochy otrzymały już pieniądze na walkę z nielegalną imigracją (9 mln euro wobec 500 mln wydawanych rocznie na ten cel przez Italię), a strzegąca granic Unii agencja Frontex (88 mln euro rocznego budżetu, z czego 36 na pensje, a 13 na ekspertyzy) przysłała na Morze Śródziemne rumuński statek i 20 fachowców. Włoskie dzienniki pytały wówczas z pierwszych stron: „Na co nam ta Unia?”. Jednak najwięcej dostało się Francji i jej prezydentowi Nicolasowi Sarkozy’emu. Włochy wypowiedziały Paryżowi dyplomatyczno-propagandową wojnę pod hasłem: „Dla was ropa, dla nas imigranci”.

Włosi są gremialnie przekonani, że Francja rozpoczęła interwencję w Libii nie tyle w obronie ludności cywilnej, ile w nadziei na przejęcie eksploatacji libijskiej ropy i gazu oraz miliardowych kontraktów włoskich firm podpisanych za Kadafiego. Zaś Sarkozy’emu zarzucają, że pozując na czempiona walki o prawa uciśnionych, chciał poprawić sobie dramatycznie spadające notowania popularności. Dlatego o francuskim prezydencie we Włoszech nie mówi się teraz inaczej jak „kieszonkowy Napoleon” i „mąż pani Bruni”. Stąd pretensje, że Francja wmanewrowała Zachód w libijską awanturę, ale jej konsekwencji, czyli masowej imigracji, ponosić już nie chce. Faktycznie Paryż oświadczył, że Tunezyjczyków z Włoch nie przyjmie. A to jeszcze bardziej rozsierdziło Włochów, bo Tunezja to była francuska kolonia, niemal wszyscy imigranci mówią po francusku i jak jeden mąż chcą dostać się do Francji, bo mają tam krewnych albo znajomych.

Wobec tego Włosi postanowili rozwiązać problem po swojemu. Rozwiezionych po całych Włoszech Tunezyjczyków nikt nie pilnował, więc zaczęli masowo uciekać i próbują przedostać się do Francji. Ale Francja ustawiła kontrole graniczne i zgodnie z układem z Schengen zawraca Tunezyjczyków z powrotem do Włoch, dorzucając przy okazji trochę własnych nielegalnych imigrantów.

Francuzów może jednak spotkać przykra niespodzianka, bo 5 kwietnia Parlament Europejski, wobec skandalu, jaki wywołała całkowita obojętność Europy na dramat Tunezyjczyków, zobowiązał komisarz Malmström do wdrożenia procedury solidarności, czyli mechanizmu, który zmusi państwa członkowskie do udzielenia pomocy oblężonym Włochom. Ci już ogłosili, że wydadzą 20 tys. Tunezyjczyków półroczne zezwolenia na pobyt. Są przekonani, że na ich podstawie przybysze będą mogli swobodnie podróżować po Unii. Malström jest innego zdania.

Wracajcie do domu

Berlusconi ruszył tymczasem do Tunezji pertraktować z tymczasowym rządem, by ten przyjął swoich obywateli z powrotem. Oczywiście nie za darmo. Tunezyjczycy tłumaczyli, że mają w tej chwili na głowie 150 tys. uchodźców z Libii. Byliby nawet chętni, ale powoli, po kilkadziesiąt osób tygodniowo. Z nieoficjalnych doniesień wynikało, że strona tunezyjska wyśmiała cenę wywoławczą 4 tys. euro od głowy. Może dlatego, że Kadafi, wysyłając do Włoch łódki z uchodźcami, wymusił na Berlusconim 5 mld euro i autostradę wzdłuż całego wybrzeża. Co prawda miał asa w rękawie: ropę i gaz. Niemniej jednak 6 kwietnia po żmudnych negocjacjach minister spraw wewnętrznych Roberto Maroni ogłosił podpisanie porozumienia z rządem Tunezji. Szczegóły nie są znane, ale z niedyskrecji wynika, że chodzi co najmniej o 300 mln euro, system radarowy, łodzie patrolowe, helikoptery i dżipy.

W zamian Tunezja przyjmie z powrotem tysiąc swoich obywateli i zobowiązuje się do powstrzymania nielegalnej imigracji. Wszystkich przybyłych z Tunezji po 5 kwietnia Włosi będą mogli odwieźć do domu. Liczą, że w ten sposób rozwiążą problem, ale krytycy już podnoszą, że porozumienie może mieć podobny tymczasowy charakter jak tunezyjski rząd. Wskazują, że jedyny biznes, jaki kwitnie u wybrzeży Tunezji, to przemyt żywego towaru, a przemytnicy nawiązali owocną współpracę z cosa nostrą. Z tego powodu za kratkami wylądowało już 14 mafiosów. Poza tym na terenie Tunezji i Libii może znajdować się nawet 400 tys. chętnych na podróż do Europy. Większości z nich, jako że pochodzą z Erytrei, Czadu, Somalii czy Sudanu, a więc krajów, gdzie toczy się wojna, bezwarunkowo przysługuje w Europie status uchodźców, zrobią więc wszystko, by się przedostać do Włoch. To samo dotyczy teraz Libijczyków.

Co więcej, zawracanie ich siłą do Afryki jest sprzeczne z literą międzynarodowych konwencji. Nie widać końca wojny domowej w Libii, Kadafi już kilkakrotnie groził, że zaleje Europę uchodźcami. Na Lampedusę i Sycylię zaczynają przypływać stamtąd stateczki (5 kwietnia blisko tysiąc osób). Zdaniem pesymistów to dopiero preludium prawdziwego, masowego biblijnego exodusu z Afryki Północnej do Europy. Padają porażające liczby, Liga Państw Arabskich mówi nawet o milionie potencjalnych uchodźców. Trudno sobie wyobrazić skutki i los tych ludzi, skoro Europa w żenującym popisie egoizmu kłóci się o marne 20 tys. Tunezyjczyków. Dramatyczne pytanie Włochów: A co zrobimy, jak przyjadą „prawdziwi uchodźcy”, to nie tylko demagogia.

 

Autor jest korespondentem „Rzeczpospolitej”.

Polityka 16.2011 (2803) z dnia 16.04.2011; Świat; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Witamy, wracajcie"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną