To rok zmian, jednak w stosunkach wzajemnych za mało wykorzystany. Ciągle w Polsce koncentrujemy uwagę na rosyjskich błędach. Bo też ciągle za mało wiemy o Rosji. A ona się przepoczwarza. Prezydent Dmitrij Miedwiediew, który spotkał się z naszym prezydentem w Smoleńsku, od dawna forsuje program modernizacji, a teraz szykuje projekt dokumentu prawnego pod nazwą „O uwiecznieniu pamięci ofiar reżimu totalitarnego i pojednaniu narodowym”. Chodzi o miliony rosyjskich ofiar stalinizmu, które nie doczekały się jeszcze upamiętnienia, i o wiele więcej – o destalinizację Rosji, o nazwanie zbrodniarzy po imieniu, odkrycie archiwów Gułagu, o zmianę nazewnictwa, o budowę pomników pamięci, o zmianę świadomości Rosjan.
Kontynuacja historycznych półprawd – pisze prezydencka Rada przygotowująca dokument – sprawia, że nie zostajemy następcami najlepszej części narodu. To cały wielki program edukacyjny, który ma też wrogów: ludzi zalecających milczenie o strasznych grzechach 70 lat komunizmu i totalitaryzmu, a i hurrapatriotów, którzy nie dają powiedzieć o Rosji, nawet sowieckiej, jednego złego słowa.
Mówiąc w wielkim uproszczeniu – istnieją dziś dwie Rosje. Jedna, która chce destalinizacji i modernizacji, druga, najczęściej aparatczykowska, która się jej opiera. Ile razy można powtarzać starą radę Norwida, który pisał, że Polska, granicząc z Rosją, powinna w niej mieć swoją partię. Taka partia istnieje. To serdeczni ludzie zainteresowani polską kulturą, która kiedyś była dla wielu mieszkańców ZSRR oknem na Zachód. To rzesze Rosjan autentycznie przejętych zbrodnią katyńską, ludzi, którzy, jak powiedział przewodniczący komisji spraw zagranicznych Dumy Konstantin Kosaczow, nie chcą się wstydzić przed swoimi dziećmi i wnukami. Te słowa padły w ubiegłorocznej debacie w Dumie Państwowej Rosji, która przyjęła uchwałę w sprawie zbrodni katyńskiej. Dlaczego ta uchwała nie spotkała się z odpowiedzią Sejmu? Dlaczego nie rozmawiamy z lepszą Rosją, nie wspieramy jej, nie mówimy głośno, że doceniamy jej działania i życzymy powodzenia?