Wśród gadżetów (dziś już bardziej wyrafinowanych) królują podstawki pod kubki do herbaty z napisami (do wyboru): „Spokojnie, to tylko ślub”, „Nie panikuj, jeden książę jeszcze został” albo „Bez nerwów, ciągle możesz poślubić Harry’ego”. Można zresztą odegrać ślub we własnym domu, dostępne są maski Kate i Williama oraz dokładna replika pierścionka zaręczynowego, też z 18-karatowym szafirem, tyle że wyprodukowana w Chinach. Jako podręcznik dałoby się wykorzystać książkę „Królewski ślub dla opornych” ze znanej także i w Polsce poradnikowej serii. Można wreszcie odegrać ścieżkę dźwiękową ze ślubu – zarejestrowaną na miejscu, firma Decca wydała w postaci plików elektronicznych jeszcze tego samego dnia. Dzieci w tym czasie pobawią się specjalnym zestawem Early Learning Centre z plastikowymi figurkami całej rodziny królewskiej. A jeśli komuś się robi niedobrze, dostanie okolicznościową torbę chorobową.
Jedni mówią, że ceremonia napędziła brytyjską gospodarkę – samą tylko wartość sprzedaży pamiątek oszacowano na 44 mln funtów. Ci bardziej cyniczni obliczają, że całość (włącznie ze stratami wynikającymi z kumulacji wolnych dni w kalendarzu) może kraj kosztować nawet tysiąc razy więcej. W XXI w. takie budżety mają tylko wojny i bajki. To jest ten drugi przypadek. Opowieść o księciu i księżniczce. Pięknych, wykształconych i bogatych. Z emocjonalnym tłem, które dyskretnie przypomniał pierścionek zaręczynowy – ten sam, który książę Karol podarował Dianie, matce Williama (co nie dość, że tradycyjne i romantyczne, to jeszcze oszczędne). Jest na to publiczność – nie tylko miliardy telewidzów, miliony poddanych i tysiące gapiów, ale i spora grupa naprawdę oddanych fanów rodziny królewskiej, którzy, ubrani w barwy narodowe, koczowali na długo przed ceremonią w namiotach w centrum Londynu. Wśród gości, obok koronowanych głów, współczesna arystokracja z uznania: Beckhamowie, Kanye West, podobno nawet Beyonce i Jay-Z. Nurkująca spod sklepienia Opactwa Westminsterskiego kamera niezawodnie wypatrzyła Eltona Johna, śpiewającego z mężem psalmy. Czemu się dziwić, dziś nawet królowa Elżbieta – jako bohaterka piosenek i filmów – jest dziś przede wszystkim gwiazdą popkultury. Pojawienie się na horyzoncie przyszłej pary królewskiej to jak wydanie długo oczekiwanej debiutanckiej płyty przez młodą, obiecującą gwiazdę.
To śliczna opowieść o awansie społecznym, który w Wielkiej Brytanii nie jest wcale łatwiejszy niż u nas czy w biednych krajach postkolonialnych. Jeden z angielskich komentatorów uznał zresztą Kate Middleton za drugą Susan Boyle, nawiązując – przy wszystkich proporcjach – do zwyciężczyni brytyjskiej edycji „Mam talent!”, samotnej, zaniedbanej gospodyni domowej z prowincjonalnej mieściny w Szkocji, którą program uczynił nagle megagwiazdą.
Można oczywiście narzekać, że taka ceremonia ma przestarzały scenariusz i zbyt wolne tempo jak na dzisiejsze standardy. Ale biorąc pod uwagę to, że już w epoce przedmedialnej ludzi pasjonowały królewskie śluby, mogliśmy przynajmniej zobaczyć prawzorzec świata celebry.