El Pais: Na konferencji prasowej, po pokazie „Habemus papam” na festiwalu w Cannes, przypomniał pan słynne powiedzenie Luisa Bunuela: „Dzięki Bogu jestem ateistą”. Dużo pan myślał o Bunuelu, kręcąc swój najnowszy obraz?
Nanni Moretti: Jego twórczość posłużyła mi za przykład, jak można zmierzyć się z tematem Kościoła w kinie. Rozpiętość postaw jest tu dość duża: od Pasoliniego po Bunuela właśnie. Pisząc scenariusz do „Habemus papam”, obejrzałem jeszcze raz „Dyskretny urok burżuazji” oraz „Drogę mleczną”.
Jak obecnie wygląda pana relacja z Kościołem?
Nie istnieje. Gdy Kościół interweniuje we włoską politykę, nawet jeśli robi to bardzo delikatnie, nasi politycy robią się bardzo nerwowi. Wpływ ten jest jednak przeceniany. Z geograficznego punktu widzenia jest tak, że udzielamy gościny obcemu państwu, mającemu własne poglądy na różne sprawy.
Włoskie gazety opublikowały listy watykanistów, krytykujących pana film…
Integryści są bardzo zabawni: watykanista Salvatore Izzo wezwał na łamach „Avvenire” do bojkotu filmu, zanim jeszcze go obejrzał. Przekonywał widzów, by zaufali jemu, a nie katolickim krytykom, którzy film już widzieli i nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń.
W Cannes zarzucano panu z kolei zbyt słabą krytykę Kościoła.
„Habemus papam” nie jest społecznym donosem, który miałby ujawniać pewien problem i zwracać nań uwagę publiczności. Chciałem zaskoczyć widzów w inny sposób: pokazać „ludzką twarz” papieża i samego konklawe. Podejrzewam, że właśnie to nie spodobało się Kościołowi.
Co pan czuł, oglądając „Jak zostać królem”? Porównania z pana filmem są liczne i dość oczywiste.
Na szczęście byliśmy już w fazie montażu, było za późno na zmiany.
Naprawdę chciałby pan zacząć wierzyć?
Wydaje mi się, że w pewnych chwilach naszego życia wiara okazuje się pomocna. Ojciec opowiadał mi, że okazywanie innym szacunku oraz życie w zgodzie z własnymi wartościami, gdy po śmierci nie czeka na nas żadna nagroda, jest niezwykle fascynujące i trudne zarazem.
We Włoszech działają stowarzyszenia ateistyczne, które proponują „dechrystianizację”, co jest jakby zabawnym, wykrzywionym w zwierciadle odbiciem tego, co robi Kościół. Oba środowiska są siebie warte.