Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Czarne dni na Białej Rusi

Białoruś na skraju załamania

Energochłonny przemysł od lat produkował ponad miarę. W magazynach składowano góry zbędnego towaru. Energochłonny przemysł od lat produkował ponad miarę. W magazynach składowano góry zbędnego towaru. Sergei Grits/AP / EAST NEWS
To koniec państwa, jakie znaliśmy. Kraj Łukaszenki czekają radykalne zmiany.
Białoruś to kraj paradoksów: drożyzna, puste półki, ale też pełne magazyny.Vasily Fedosenko/Reuters/Forum Białoruś to kraj paradoksów: drożyzna, puste półki, ale też pełne magazyny.
Pełne magazyny, tyle, że niepotrzebnych produktów.VICTOR DRACHEV/AFP/EAST NEWS Pełne magazyny, tyle, że niepotrzebnych produktów.
Łukaszenka na spotkaniu z dyrektorami kołchozów. Pracuje w nich jedna czwarta wszystkich zatrudnionych Białorusinów.EPA/PAP Łukaszenka na spotkaniu z dyrektorami kołchozów. Pracuje w nich jedna czwarta wszystkich zatrudnionych Białorusinów.
Kiedy wartość rubla zaczęła spadać, Białorusini szturmem ruszyli na kantory. Musiała ich strzec milicja, bo obcej waluty nie starczało dla wszystkich chętnych.VIKTOR DRACHEV/AFP/EAST NEWS Kiedy wartość rubla zaczęła spadać, Białorusini szturmem ruszyli na kantory. Musiała ich strzec milicja, bo obcej waluty nie starczało dla wszystkich chętnych.

Korek w centrum Mińska. Do jednego z samochodów podchodzi mężczyzna, stuka w szybkę i mówi kierowcy: prezydenta Łukaszenkę porwali terroryści. Jeśli nie dostaną za niego 10 mln dol. okupu, obleją go benzyną i podpalą. Proszę wspomóc, ile pan może. – No… – zamyśla się kierowca – z pięć litrów mogę dać. Takie polityczne dowcipy cieszą się na Białorusi rosnącą popularnością, choć nikomu nie jest do śmiechu. Spokojna do niedawna Białoruś przeżywa poważne turbulencje ekonomiczne. Słynna Łukaszenkowska stabilność rozpada się na oczach coraz bardziej zdezorientowanych obywateli. A to dopiero preludium do kolosalnych zmian, które odmienią oblicze ostatniej dyktatury w Europie.

Fikołki Baćki

A miało być tak pięknie – wzdychają rozczarowani Białorusini. Jeszcze niedawno nawet zagorzali przeciwnicy Łukaszenki nie mogli odmówić mu politycznego instynktu. Umiejętne lawirowanie między Moskwą a Brukselą gwarantowało mieszkańcom Białorusi niebogatą, lecz stabilną egzystencję. Głównym sponsorem białoruskiej gospodarki była Rosja. Po ulgowych cenach dostarczała gaz i ropę naftową, którą białoruskie przedsiębiorstwa petrochemiczne przerabiały na paliwa i sprzedawały z dużym zyskiem na Zachód. Wartość dziesięcioletniego wsparcia, udzielonego przez Moskwę w postaci tanich surowców, ocenia się nawet na 49 mld dol. (dla porównania: planowany budżet Białorusi na 2011 r. wynosi ok. 15 mld dol.). Z kolei towary z Białorusi – traktory, kombajny, lodówki, meble, a także mleko i mięso – znajdowały w Rosji chłonny rynek zbytu.

Od 2008 r. ten złoty strumień z Rosji zaczął się stopniowo zmniejszać. Białoruś, wbrew oczekiwaniom Kremla, nie uznała niepodległości Abchazji i Osetii Południowej, odłączonych od Gruzji w wyniku sierpniowej wojny z Rosją. Mińsk miesiącami zwodził Moskwę obietnicami bez pokrycia.

Łukaszenka był w tym czasie zajęty flirtem z Europą. Międzynarodowy Fundusz Walutowy od 2009 r. udzielił Białorusi w sumie 3,5 mld dol. kredytu. Miało pójść na modernizację przestarzałej gospodarki, ale władze w Mińsku przejadły pieniądze. Ostatnia transza pożyczki – przelana w połowie ubiegłego roku – posłużyła na podwyżkę wynagrodzeń (średnia płaca podskoczyła z 370 do 500 dol.), przygotowywaną z okazji grudniowych wyborów prezydenckich. W listopadzie ministrowie spraw zagranicznych Polski i Niemiec obiecali kolejne 3 mld euro kredytu. Postawili jednak warunek: Łukaszenka musi szanować zasady demokracji. Białoruski prezydent zapewnił, że zależy mu na międzynarodowym uznaniu. „Te wybory będą o wiele lepsze, bo tak sobie życzycie” – obiecał ministrowi Sikorskiemu.

Czas pokazał, jak bardzo ironiczne były to słowa. Po 19 grudnia aresztowano setki osób, które przyszły na powyborczy wiec opozycji w Mińsku. Procesy „organizatorów masowych zamieszek” trwały przez ostatnie pół roku. Najwyższe wyroki – od 5 do 6 lat więzienia – dostali konkurenci Łukaszenki w ostatnich wyborach: Andrej Sannikau, Mykoła Statkiewicz, Dzmitryj Wus.

Brutalna i politycznie nieuzasadniona reakcja białoruskich władz (podzielona opozycja nie stanowiła realnego zagrożenia dla reżimu) ściągnęła na Łukaszenkę falę krytyki ze strony Zachodu. O próbach europeizowania Baćki w zamian za pomoc finansową nie mogło być już mowy.

Kosztowna białoruska gospodarka nakazowo-rozdzielcza potrzebuje regularnych zastrzyków pieniędzy. Tę sytuację umiejętnie wykorzystała Rosja. Kreml zwlekał z przyznaniem obiecanych Mińskowi pożyczek, pogłębiając tym samym destabilizację rynku finansowego sąsiada. Pokłócony z Europą Łukaszenka nie miał do kogo zwrócić się o pomoc, a trzeba było spłacać odsetki od już zaciągniętych kredytów.

Tymczasem na świecie spadło zapotrzebowanie na białoruskie produkty, co boleśnie odczuła uzależniona od eksportu gospodarka tego kraju. Mimo że w 2010 r. deficyt handlowy osiągnął rekordowy poziom, nie zmieniono założonych planów produkcyjnych. Energochłonny przemysł od lat produkował ponad miarę. W magazynach składowano góry zbędnego towaru. Traktory nie mogły zmieścić się na fabrycznych parkingach, a zegarków na rękę marki Łucz starczyłoby dla wszystkich dorosłych mieszkańców Mińska (którzy i tak woleli chińską produkcję). Na przekór logice władze topiły w bankrutujących przedsiębiorstwach miliardy rubli. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Na początku tego roku poziom rezerw walutowych znacznie się obniżył.

 

Zapłacili za podwyżki

W 2011 r. niebo zawaliło się Białorusinom na głowy. Kryzys był nieunikniony. Łukaszenka zapracował na niego, ignorując niepokojące sygnały. Ekonomiści ostrzegali: państwowy budżet nie wytrzyma hojnie rozdawanej kiełbasy wyborczej. Mieszkańcom przyszło drogo zapłacić za podwyżki pensji.

Nadszedł głęboki kryzys walutowy. W marcu wartość rubla zaczęła spadać i Białorusini szturmem ruszyli na kantory, których musiała strzec milicja, bo obcej waluty nie starczało dla wszystkich chętnych. Podobnie było w Polsce we wczesnych latach 90. Gdy wartość złotego słabła z dnia na dzień, dolar wydawał się jedyną pewną lokatą. Białorusini, tak jak Polacy dwie dekady temu, wszelkie oszczędności starają się zamienić na twardą walutę.

Gdy w kantorach zabrakło dolarów i euro, ludzie starali się wydać słabnącego rubla, przede wszystkim na sprzęt AGD. Wyczyścili z półek cukier, olej, kasze, sól i cukier, czyli wszystko, z czego da się zrobić zapasy. Pod stacjami benzynowymi ustawiły się długie kolejki samochodów.

Ta nerwowa reakcja wywołała jeszcze większą destabilizację rynku. Białorusini nie uwierzyli Łukaszence, który zapewniał, że nie ma powodów do niepokoju.

Mimo że realny kurs białoruskiego rubla był prawie dwukrotnie niższy od oficjalnego, władze zwlekały z dewaluacją, obawiając się społecznych skutków decyzji: spadku realnych dochodów ludności i wzrostu inflacji. Gdy bank centralny obniżył wreszcie wartość rubla o 56 proc. w stosunku do zagranicznych walut, decyzja nie przyniosła oczekiwanej poprawy – kurs dolara na czarnym rynku wciąż jest wyższy od oficjalnego. W wyniku dewaluacji średnie wynagrodzenie spadło do ok. 300 dol.

Zdrożało praktycznie wszystko: benzyna o 20 proc., żywność dwukrotnie. – Za pierś z kurczaka zapłaciłem 23 tys. białoruskich rubli, to jest prawie 5 dol. – skarży się mieszkaniec Homla. Tania jest tylko wódka.

Dewaluacja ma zwykle pozytywne skutki dla państwa, bo pomaga stabilizować walutę i ułatwia eliminowanie deficytu handlowego. Eksperci twierdzą jednak zgodnie, że bez gruntownych reform gospodarczych obniżanie wartości rubla jest jak leczenie raka środkiem przeciwbólowym.

Rosyjskie reguły

Ekonomiści szacują, że dla ustabilizowania finansów Białoruś będzie potrzebowała od 6,5 do 10 mld dol. wsparcia. Nikt się jednak z nim nie spieszy.

19 maja premier Putin, podczas wizyty w Mińsku, nie pozostawił Łukaszence wyboru. Rosja zgodzi się na udzielenie 3 mld dol. kredytu z funduszu stabilizacyjnego Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej, ale na własnych warunkach. Rosyjski minister finansów Aleksiej Kudrin powiedział, że w zamian za pożyczkę Białoruś musi zatwierdzić trzyletni plan prywatyzacji. W Mińsku spekuluje się, które z perełek rodzimej gospodarki trafią w ręce rosyjskich biznesmenów.

Stanowisko Kudrina wywołało w Mińsku nerwową reakcję. Reżimowy dziennik „SB. Biełaruś Siegodnia” porównał zachowanie ministra do działań głównego bohatera filmu „Piraci z Karaibów”, który „ceni najbardziej abordaże i szable”. Łukaszenka zdaje sobie sprawę, że prywatyzacja, a co za tym idzie również restrukturyzacja przedsiębiorstw, będzie miała dla niego ogromne polityczne konsekwencje. Niewysokie, za to stabilne płace i nienaturalnie niskie (poniżej 1 proc.) bezrobocie były filarami białoruskiego państwa opiekuńczego.

W kwietniu 600 tys. osób (prawie 13 proc. ogółu zatrudnionych) zostało „tymczasowo pozbawionych pracy”. Niezależne związki zawodowe zapowiadają w odwecie ogólnokrajowe akcje protestu. Nawet wierna władzy Federacja Związków Zawodowych Białorusi wezwała rząd do natychmiastowego podjęcia kroków zaradczych, przywracających zatrudnienie i dochody. Tylko jak to zrobić?

Balastem dla gospodarki są nierentowne gospodarstwa państwowe. Białoruski rząd przyznał, że łączna wartość zadłużenia kołchozów wynosi 13 mld dol. Oficjalne koszty są tam sztucznie podbijane (specjaliści żartują, że cena m  kw. kołchozowej obory zbliża się do ceny m kw. mieszkania w Mińsku). Dyrektorzy kupują luksusowe samochody służbowe, a połowa zbiorów trafia na przemiał, bo nie ma ich gdzie przechowywać. W kołchozach pracuje dziś prawie jedna czwarta ogółu zatrudnionych. To armia w większości niezdatnych do podjęcia innej formy zarobkowania ludzi, którzy żyją na koszt państwa.

Czas przyśpieszył

„Czarny poniedziałek” – jak Białorusini określają 11 kwietnia 2011 r. – czyli wybuch w mińskim metrze zadał kłam wygodnej pewności, że zagrożenie terrorystyczne nie dotyczy Białorusi. Choć władze ujęły młodocianych sprawców w podziwu godnym tempie, Białorusini z niepokojem pytają: „A co, jeśli władza chciała przez zamach odwrócić uwagę od kryzysu ekonomicznego?”. Spada zaufanie do państwa.

Dzień, w którym białoruski rubel radykalnie stracił na wartości, zyskał z kolei miano „czarnego wtorku”. Białorusini zaczynają liczyć, ile stracili w tym roku. Chcą wiedzieć, kto jest winny zaistniałej sytuacji i co będzie dalej. Tymczasem państwowa telewizja zdawkowo informuje o kryzysie: w dniu dewaluacji rubla w serwisach informacyjnych mówiono o wizycie Łukaszenki w Kazachstanie, sukcesach sportowych, pożarach w Rosji, tornadzie w USA. I między tym zalewem doniesień medialnych krótko wspomniano o decyzji banku centralnego.

Reżim, chcąc zachować kontrolę nad rozwojem wypadków, przykręca śrubę. Opozycja została zdziesiątkowana, jej liderzy siedzą w więzieniach, wyemigrowali albo skompromitowali się samokrytyką. Łukaszenka butnie oświadczył, że wszystko zostanie po staremu, jednak zmiany widać gołym okiem. W stosunkowo krótkim czasie runęły filary, na których opierała się niepisana zgoda społeczna na Łukaszenkowską politykę twardej ręki: stabilność gospodarcza i poczucie bezpieczeństwa.

– Reżim szuka jakiegoś wyjścia z tej patowej sytuacji – mówi politolog Paweł Usau. – Jednak próbując ocalić przestarzały system gospodarczy, sam zmierza do upadku. W ocenie białoruskich ekspertów władze mają w tej sytuacji dwa wyjścia. Oba w konsekwencji prowadzące do zmian.

Pierwsze to reformy pod dyktando Kremla. Zgoda na kredytowe warunki Rosji oznacza rezygnację z gospodarki nakazowo-rozdzielczej, co doprowadzi do głębokich zmian politycznych. – Decyzje będą podejmowane w Moskwie, a Łukaszenka bez sterowanej gospodarki jest jak wilk bez zębów – twierdzi Usau. – Odejdzie czy zostanie – nie będzie to miało większego znaczenia. Realną władzę i tak będzie sprawowała Rosja. W takim przypadku nie ma co liczyć na demokratyzację, może większą swobodę uzyskają media, przynajmniej te drukowane, nastąpią też ułatwienia w rozwoju małego i średniego biznesu, który dziś jest hamowany przez wysokie podatki.

Drugie wyjście: próba utrzymywania status quo za wszelką cenę. Uparte trwanie w starym porządku gospodarczym doprowadzi do finansowego krachu. Coraz bardziej zubożali Białorusini mogą wtedy stracić swą słynną cierpliwość i wziąć sprawy w swoje ręce. Dziś nie ma na Białorusi takiej siły politycznej, zdolnej konstruktywnie wykorzystać społeczne niezadowolenie, jednak przy pogarszającej się sytuacji gospodarczej jej pojawienie się jest tylko kwestią czasu. To jednak mniej prawdopodobny scenariusz. Rewolucja nie jest bowiem na rękę Rosji, która woli wprowadzać kontrolowane zmiany.

Jedno jest pewne – stabilna Białoruś, w której czas płynął wolniej niż gdziekolwiek w Europie, właśnie odchodzi do historii.

Polityka 24.2011 (2811) z dnia 05.06.2011; Świat; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Czarne dni na Białej Rusi"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną