Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Kościół odchodzi, sacrum powraca

Życie religijne Niemców. Pod naporem islamu

W całych Niemczech w 2010 r. z Kościoła katolickiego wystąpiło 180 tys. osób, a z Kościołów protestanckich – 150 tys. W całych Niemczech w 2010 r. z Kościoła katolickiego wystąpiło 180 tys. osób, a z Kościołów protestanckich – 150 tys. Roby Ferrari / Flickr CC by SA
Życie kościelne wygląda w Niemczech zupełnie inaczej niż w Polsce. Przede wszystkim dużo ciekawiej.
Kirchentag to zjazd kościelny, na którym uczestnicy rozważają, czy neonaziści mają prawo do konfirmacji. Na fot. Kirchentag w Bremie.CARMEN JASPERSEN/EPA/PAP Kirchentag to zjazd kościelny, na którym uczestnicy rozważają, czy neonaziści mają prawo do konfirmacji. Na fot. Kirchentag w Bremie.
Margot Kassmann, przewodnicząca Niemieckich Kościołów Ewangelickich - na jej odczyty przychodzą tłumy.Peter Steffen/DPA/PAP Margot Kassmann, przewodnicząca Niemieckich Kościołów Ewangelickich - na jej odczyty przychodzą tłumy.
Drezdeński Kościół zapełnia się zwłaszcza podczas ewangelickich zjazdów, gromadzących nie tylko wierzących.alf Hirschberger/DPA/PAP Drezdeński Kościół zapełnia się zwłaszcza podczas ewangelickich zjazdów, gromadzących nie tylko wierzących.

W czasach Lutra Saksonia była matecznikiem protestantyzmu. Dziś jest twierdzą ateizmu. Wprawdzie od 1990 r. nieprzerwanie rządzą tu chadecy, ale chrześcijanie pozostają w żałosnej mniejszości. Według najnowszych badań, tylko co piąty Saksończyk jest ewangelikiem i co 25 – katolikiem. W sumie zaledwie 24 proc. mieszkańców! I podobnie jest w innych wschodnich landach, gdzie w ciągu 40 lat istnienia NRD liczba chrześcijan stopniała z 15 do 5,5 mln ludzi, a 11 proc. nadal wierzy, że komunizm to dobra idea.

W zachodnich Niemczech jest lepiej. Ale i tam ludzie masowo odchodzą od Kościołów. W całych Niemczech w 2010 r. z Kościoła katolickiego wystąpiło 180 tys. osób, a z Kościołów protestanckich – 150 tys. Nie wiadomo, ilu z nich z powodów czysto pekuniarnych, by zachować w kieszeni te 10 proc. podatku kościelnego (w Niemczech nie daje się na tacę, lecz płaci przelewem), a ilu rzeczywiście straciło wiarę...

Równocześnie jednak religia jest jednym z głównych tematów niemieckich debat publicznych. Na niemieckich listach bestsellerów roi się od książek zajmujących się religią. Zadomowienie się muzułmanów w kraju prowokuje do refleksji nad własną tożsamością duchową i świeckim spirytualizmem, wartościami, które scalają niemieckie społeczeństwo. Gwiazdą medialną jest Margot Kässmann. Matka czterech córek, rozwódka. Pomyślnie przeszła operację raka piersi. Do ubiegłorocznej afery z prowadzeniem samochodu po alkoholu – biskupka (w Niemczech świadomie się używa tego feministycznego zwrotu) w Hanowerze i przewodnicząca Niemieckich Kościołów Ewangelickich. Na jej odczyty przychodzą tysiące ludzi. Prostym, ale barwnym językiem opowiada, jak żyć i jak się podnosić po porażkach.

Opatrzność woli protestantów

Kościoły w Niemczech pustoszeją, starzy się wykruszają, młodzi odwracają się plecami. A jednak chrześcijaństwo w Niemczech na swój sposób trzyma się – nie tyle poprzez dochowanie wiary i przestrzeganie rytualnych obrządków. Przenika do coraz bardziej świeckiego społeczeństwa naczyniami włoskowatymi publicznych sporów o zasadnicze sensy w życiu społecznym, gospodarczym. Apogeum tych debat przypada na czas wielkich zlotów organizowanych co dwa lata na przemian przez katolików i protestantów.

Sądząc po znakach na niebie, Opatrzność woli protestantów. W czasie ubiegłorocznego ekumenicznego zjazdu katolików w Monachium lał deszcz. Natomiast na tegorocznym 33 zjeździe kościelnym protestantów w Dreźnie sama natura zadbała o mistyczne widowisko. Gdy w czasie mszy na połabskich błoniach tłumy wzniosły ku niebu dłonie złączone w znak serca – chmury rozstąpiły się i złota poświata spłynęła na zebranych.

Ewangelickie zjazdy kościelne to w Niemczech potężna instytucja społeczna i polityczna. Powstały z inicjatywy oddolnej po 1945 r. na fali rozrachunku protestantów z nazistowską przeszłością. Ich organizacja to prawdziwe pospolite ruszenie. W wynajętych na kilka dni halach targowych, aulach szkolnych, kościołach odbywają się równocześnie setki imprez – dyskusji, koncertów, spotkań biblijnych. Niektóre mają po kilkunastu słuchaczy. Inne – jak spotkanie z aktualnym kanclerzem – gromadzą 6–8 tys. widzów. To właśnie drezdeński zjazd kościelny (Kirchentag) Angela Merkel wybrała na miejsce zapowiedzi, że Niemcy całkowicie odejdą od energii atomowej. To forum się liczy. Do „bezwyznaniowego” Drezna na cztery dni przyjechało ponad 150 tys. zarejestrowanych uczestników, drugie tyle wpadało z ulicy. A za nimi autorytety publiczne i media...

Filozoficzny patchwork

W latach 80. protestanckie zjazdy kościelne były trybunałem przeciwko dozbrojeniu NATO w rakiety atomowe średniego zasięgu. Wtedy były to zjazdy światopoglądowe, teraz jest to mityng stylów życia. Dziś ludzie chcą wiedzieć, jak wychowywać dzieci w świeckim społeczeństwie, jak układać partnerskie stosunki męsko-damskie. Chcą pomagać ubogim. Ale przede wszystkim cieszyć się życiem i raz na jakiś czas pośpiewać sobie pieśni religijne w pełnym, a nie pustym kościele.

W dawnej Republice Federalnej panował nastrój apokalipsy i patos ratowania świata. Teraz – na szczęście – nikt już nie straszy piekłem. Natomiast niemal każdego uwiera jego pokręcone życie. Kruche relacje rodzinne. Niepewne miejsce pracy. Ulotność tradycyjnych maksym. Ludzie szukają szczęścia, ale nie bardzo wiedzą, co to znaczy. Religia nie jest już przepustką do nieba i spotkania ze zmarłymi najbliższymi, lecz instancją nadającą sens najróżniejszym sytuacjom życiowym. To już tylko duchowe wellness, wiara w dobre samopoczucie, apolityczna i banalna.

Problemy stylu życia zawsze są egocentryczne i ograniczone do własnego grona, nieostre i niekonkretne. Brak im historycznego wymiaru i energii. Styl życia to więcej niż moda, ale mniej niż zaangażowanie. O ile szczęśliwe życie można sobie ułożyć także bez religii, o tyle gorzej z nazwaniem jego sensów. Do tego potrzebna jest wrażliwość religijna – twierdzi znany komentator Matthias Drobinski. Nawet jeśli w wielu regionach Niemiec chrześcijanie już są w mniejszości, to właśnie im jest łatwiej nadawać sensy życiu społecznemu.

Wystarczy przypomnieć o wkładzie Kościołów do rewolucji 1989 r. w Europie Środkowo-Wschodniej. To nie tylko tłumy witające polskiego papieża w latach 80., to także protestanckie pieśni, które przypominali sobie enerdowscy opozycjoniści i węgierscy wolonatriusze pomagający, poprzez kościelne organizacje charytatywne koczującym w Budapeszcie uciekinierom z Rumunii czy NRD. Tamto etyczne i polityczne zaangażowanie chrześcijan udokumentował Joachim Jauer w wydanej właśnie także po polsku książce „Urbi et orbi”.

Ów heroiczny wzór „rewolucji sumień” rozmija się jednak z dzisiejszym duchem czasów. To epoka obszernej wiedzy o globalnych sieciach komunikacyjnych, ale też skróconych horyzontów myślowych, teologicznego i filozoficznego patchworku, jaki każdy sobie zszywa według własnego widzimisię.

Targowisko możliwości

Margot Kässmann znakomicie odpowiada na dzisiejsze potrzeby. Jej książki są pisane lekko, łatwo i przyjemnie. Coś w nich z góralskich przypowieści Tischnera, ale na protestancką i feministyczną modłę. Na drezdeńskim Kirchentagu prezentuje swą kolejną książkę: „Biblijne matki” – 20 sylwetek: prostytutka, samotna, spóźniona, macocha, wyrodna i – dodaje – ta z dziewiczym defektem. Sala parska śmiechem. Protestanci nie upierają się przy niepokalanym poczęciu...

Hanowerska teolożka i pastorka przyciąga tłumy – głównie kobiet w wieku 50+, energicznych, ale po przejściach. Po rezygnacji ze stanowisk nie ma już własnej gminy. Pojawia się na rynkach, w księgarniach i halach wystawowych. W Dreźnie na wspólne z nią czytanie Biblii w kościele św. Krzyża ludzie czekali po kilka godzin. Mówiła o Kazaniu na Górze, ale jakoś dziwnie, chwaląc prawo do szczęścia – nie dla potężnych i bogatych celebrytów, ale dla biednych i przygaszonych, ze „społeczeństwa kontrastowego”, to jej nowe słowo. Ma talent do dobitnych, ale w konkretach niekiedy dość zamazanych sformułowań. Półtora roku temu wołała, że „w Afganistanie nie dzieje się nic dobrego”. Wtedy zwrócono jej uwagę, że przynajmniej afgańskie dziewczynki nareszcie mogą chodzić do szkoły.

Na podchwytliwe pytania na Kirchentagu – czy odmawiając militarnego parasola zagrożonym masakrą Libijczykom, nie ściąga się na siebie winy – odpowiada, że jest teologiem, a nie ekspertem. Trochę zgodnie z zasadą: Ja rzucam słuszną myśl, ale to wasza sprawa, jak ją przekuć w czyn... Media wybrzydzają, że „ta szatynka nie zna półtonów, a jedynie czerń i biel”. Ale ludzie słuchają puent w rodzaju: „interwencjom wojskowym najlepiej zapobiega zaangażowanie na rzecz globalnej sprawiedliwości”, i biją brawo.

Kirchentag to kazalnica i parlatorium, na którym uczestnicy rozważają, czy neonaziści mają prawo do konfirmacji i czy dobrze się stało, że pastor słynnego kościoła św. Tomasza w Lipsku pobłogosławił przy ołtarzu związek pary homoseksualistów. W tej sprawie protestanci nie mają wyrobionego poglądu. Zjazd kościelny to targowisko możliwości, mówią organizatorzy. Złośliwi dodają, że także próżności tzw. dobrych ludzi. Gutmensch to neologizm oznaczający świętoszkowatych przemądrzalców, którzy stale pouczają, że trzeba być życzliwym, tolerancyjnym, ofiarnym – tak jak oni...

Tzw. dobrzy ludzie

„Gutmenschen” mają swoich zmiennych guru. W Dreźnie jednym z nich był modny dziś filozof Richard David Precht. Jego poradnik „Sztuka, jak nie być egoistą” także jest na listach bestsellerów. Precht kokietuje cytatami z „Kapitału” Marksa i chwali tradycję mieszczańską, bo to warstwa średnia jest solą ziemi. To sam środek, matecznik dobrych manier i społeczeństwa obywatelskiego. Tymczasem rozpada się ona na tych, którzy się zamykają w swym dobrobycie, i tych, którzy boją się degradacji. Precht, Herfried Münkler czy – nieobecny w Dreźnie – Peter Sloterdijk to dziś intelektualni trendsetterzy postmodernistycznych Niemiec. Precht nawołuje zebranych w nowiutkim kościele do wtrącania się w życie społeczne.

Czyżby zapowiedź jakiegoś nowego roku 1968 czy 1989, tylko przy innej filozofii? Wielu tak uważa. A dowodem może być straszliwy tłok w hali, w której dwaj politycy: chadecki liberał oraz ekolog, dyskutowali na temat rozwiązywania konfliktów poprzez mechanizmy demokracji bezpośredniej, demonstracje i okrągłe stoły. Pretekstem stały się masowe protesty w Grecji, Hiszpanii i w samych Niemczech – gdzie, po wielotygodniowych demonstracjach przeciwko budowie nowego dworca w Stuttgarcie, spór łagodzono nie w Landtagu, lecz przy okrągłym stole, a rządząca tam od zawsze chadecja oddała władzę Zielonym.

Zewrzyjmy szeregi

W zmianie niemieckiej mentalności politycznej katolicy i protestanci są bardzo widoczni. Właśnie trwa szturm chadeckich konserwatystów na twierdze hanzeatyckiej liberalnej lewicy: w tygodnikach „Der Spiegel” i „Die Zeit”. Dowodem jest „Katolicka przygoda” – prowokacyjny bestseller Matthiasa Matusska, jednego z czołowych publicystów „Spiegla”, w obronie konserwatywnego katolicyzmu. Żadne reformy soborowe! Żadne kwestionowanie celibatu. Nie ma mowy o ordynacji kobiet! Wszystko ma wrócić do tego, co było, gdy mały Maciuś – syn chadeckiego burmistrza z Westfalii – chciał być księdzem, ale doszedł tylko do ministrantury, bo w szkole średniej zerwał z Kościołem na rzecz maoizmu, potem dzięki ostremu pióru zasiadł przy jednym z najtłustszych biurek republiki. Na stare lata wraca do korzeni.

„Przygoda” jest świetnie napisana. To nie politfantasy jak w „Chuście” Terlikowskiego, gdzie UE jest orwellowskim państwem totalitarnym, a prawdziwi katolicy w Afryce przygotowują rekonkwistę. To reportaż ze współczesności. Matusskowi wypłaciły się wojaże po Afryce, Indiach, Japonii, obu Amerykach i oczywiście po Niemczech. Jego energia polemiczna kieruje się przeciwko liberalnym hipokrytom – wśród polityków, finansistów, ale i kolegów dziennikarzy – grymaszącym na fundamentalne wartości, których broni skała naszych czasów – Joseph Ratzinger.

Czy da się uratować Kościół?

Te rozczulające nawrócenia na konserwatyzm są wynikiem naporu islamu w Europie. Skoro niewierni napierają, to zewrzyjmy szeregi! Znajduje wsparcie w wywiadach z filozofami, pisarzami, teologami. Dziś ciepłe wspomnienia budzi w Matussku wyszydzany za konserwatyzm biskup Fuldy, Dyba. Natomiast ani słowa o teologicznych bohaterach hamburskiego tygodnika, jak Hans Küng.

Küng sam się broni. W swym najnowszym bestsellerze „Czy Kościół można jeszcze uratować?” prominentny dysydent Kościoła uważa, że katolicyzm jest dziś w swym najgłębszym kryzysie od wybuchu reformacji, kończąc wywód czterema sentencjami:

– Nie da się uratować Kościoła zapatrzonego w minione czasy średniowiecza, reformacji i oświecenia. Przetrwa tylko Kościół, który wróci do źródeł wczesnego chrześcijaństwa, a zarazem skoncentruje się na dzisiejszych zadaniach.

– Nie przetrwa Kościół patriarchalny, sięgający do stereotypowego wizerunku, zamknięty w męskim języku tradycyjnych ról. Przetrwa Kościół partnerski, łączący urząd z charyzmą i akceptujący kobiety na wszystkich stanowiskach kościelnych.

– Nie przetrwa Kościół ideologicznie zamknięty w swej wyznaniowej wyłączności. Przetrwa Kościół otwarty, ekumeniczny.

– Nie przetrwa Kościół eurocentryczny, nawiązujący do rzymskiego imperializmu. Przetrwa Kościół uniwersalny – respektujący narodową i regionalną autonomię.

Na drezdeńskim sejmiku protestantów Hansa Künga nie było, ale jego idee są bliskie myśleniu protestanckiemu. Zapytany, dlaczego nie przejdzie na protestantyzm, odpowiada: Podzielam wiele punktów widzenia protestantyzmu, ale nie czuję się w nim u siebie. Przede wszystkim sam bym się rozbroił. Moi wrogowie powiedzieliby: Teraz możemy go spisać na straty, on już do nas nie należy. A równocześnie ściągnąłbym na siebie wiele nowych problemów.

Wyznaniowa mapa Niemiec jest fascynująca. Kościoły pustoszeją. Za to meczety rosną jak grzyby po deszczu. Eksmaoiści przypominają sobie, że służyli do mszy gregoriańskiej. W jednej z podberlińskich wiosek postenerdowscy ateiści w wolnych chwilach odbudowali protestancki kościółek, bo im w terenie brakowało jakiegoś punktu odniesienia. Teraz cieszą się, że na wieży bije nowy zegar, w nawie głównej ustawili ołtarz i odsłonili resztki katolickich polichromii. Ich kościół jest miejscem skupienia, koncertów kameralnych, spotkań z ciekawymi ludźmi, niedopowiedzianym sacrum...

Polityka 26.2011 (2813) z dnia 20.06.2011; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Kościół odchodzi, sacrum powraca"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną