Ale Nicolas Sarkozy, popierany wyjątkowo przez Europejski Bank Centralny, nie chciał o tym słyszeć. Po piątkowej wizycie prezydenta Francji w Berlinie kanclerz Niemiec musiała przystać na dobrowolny udział prywatnych wierzycieli: banki mogą zobowiązać się, że po wykupie starych greckich obligacji kupią nowe. Ale nie muszą.
Gdy Merkel i Sarkozy kłócili się w Berlinie, na ulicach Aten policja odpierała kolejną falę gwałtownych demonstracji przeciwko cięciom wymaganym przez Unię w zamian za nową pomoc. Grecja ma nie tylko dalej obniżać płace i zwalniać urzędników, ale także sprzedać majątek publiczny o wartości 50 mld euro. By dostać na to zgodę parlamentu, premier Jeorjos Papandreu musiał zwolnić swojego ministra finansów i zastąpić go populistą Evangelosem Venizelosem. W niedzielę nowy minister próbował przekonać unijnych kolegów, że wykona oszczędności obiecane przez poprzednika w zamian za 110 mld euro z poprzedniego pakietu.
Ale w to w Europie mało kto już wierzy, podobnie jak w przełom na szczycie przywódców Unii w przyszły weekend. W ciągu dwuletniego kryzysu strefa euro raz po raz reagowała za późno, a gdy już to robiła, uchylała się od zdecydowanych posunięć. Za każdym razem paraliż decyzyjny i konflikt interesów sprawiał, że wybierała kroki krótkowzroczne, obliczone na przeczekanie bieżących kłopotów, a nie rozwiązanie problemu leżącego u źródeł. Dziś ten problem, czyli faktyczna niewypłacalność Grecji, jest już tak duży, że nie sposób mu zaradzić bez wyproszenia Greków z unii walutowej. Ale na to też nie ma zgody.