Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Europa się chwieje

Grecja wpędza w kłopoty całą Europę

Gdyby nie pomoc Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Grecja ogłosiłaby bankructwo w maju ubiegłego roku. Gdyby nie pomoc Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Grecja ogłosiłaby bankructwo w maju ubiegłego roku. A. Vertgani/ DEA / Forum
Kryzys w strefie euro podmywa polityczny fundament Unii Europejskiej. Ustrój wspólnoty nie zdaje egzaminu, wyłaniają się nowe linie podziału, największe państwa zmieniają sojusze. Takiej wspólnocie będzie przewodniczyć Polska od 1 lipca.
Grecy nie czują się winni. Protestują przeciw oszczędnościom wymuszanym przez UE i MFW.Demotix/Reporter/Forum Grecy nie czują się winni. Protestują przeciw oszczędnościom wymuszanym przez UE i MFW.
Grecja stoi  przed trudnym wyborem: może opuścić strefę euro i przywrócić zdewaluowaną drachmę albo pozostać w strefie i kontynuować dewaluację wewnętrzną, czyli ciąć dalej płace w sektorze publicznym.travelinknu/Flickr CC by SA Grecja stoi przed trudnym wyborem: może opuścić strefę euro i przywrócić zdewaluowaną drachmę albo pozostać w strefie i kontynuować dewaluację wewnętrzną, czyli ciąć dalej płace w sektorze publicznym.
Uśmiechy kryją wzajemne pretensje: Angela Merkel, Nicolas Sarkozy i Donald Tusk. Polska obejmuje prezydencję w coraz bardziej podzielonej Europie.CHRISTOPHE KARABA/EPA/PAP Uśmiechy kryją wzajemne pretensje: Angela Merkel, Nicolas Sarkozy i Donald Tusk. Polska obejmuje prezydencję w coraz bardziej podzielonej Europie.

Na pozór wszystko dobrze się skończyło. Po dwóch tygodniach fochów i awantur unijni przywódcy ogłosili w ubiegły czwartek, że znowu uratują Grecję od bankructwa. Dwa dni przed szczytem grecki premier Jeorjos Papandreu otrzymał wotum zaufania w parlamencie, co otwiera drogę do przyjęcia kolejnego planu oszczędnościowego: tym razem ma wyciąć z budżetu 28 mld euro i sprzedać majątek państwa za 50 mld. Jeśli spełni warunki, otrzyma 12 mld doraźnej pomocy i promesę kolejnego pakietu ratunkowego. Papandreu nie ma wyjścia, bez tych pieniędzy jego kraj będzie niewypłacalny w połowie lipca.

Oficjalnie „problem grecki” nie figurował nawet w planie obrad, bo przecież kryzys strefy euro nie istnieje, dopóki pół kontynentu nie stanie znowu na krawędzi. Scenariusz jest zawsze ten sam: rynki finansowe uznają, że któreś ze słabszych państw strefy jednak zbankrutuje, te silniejsze zaczynają się kłócić o pomoc, uchwalają ją w ostatniej chwili, po czym udają, że rozwiązały problem raz na zawsze. W rzeczywistości kupują tylko czas w nadziei, że światowa gospodarka ruszy z miejsca i wyciągnie z bagna długów wszystkie wozy, w tym także grecki, irlandzki i portugalski. Na to się jednak nie zanosi.

Kryzys walutowy w strefie euro nie tylko się zaostrza, ale zaczyna podmywać fundamenty całej Unii Europejskiej. Największe państwa członkowskie podważają już nie tylko gospodarcze, ale także polityczne i społeczne filary zjednoczonej Europy. Polska, jeśli chce odegrać w nadchodzącym półroczu istotną rolę, musi reagować na wydarzenia w Grecji, Irlandii i Portugalii, bo tam ważą się dziś losy nie tylko strefy euro, ale całej Unii Europejskiej.

Dlaczego niewielka Grecja wpędza w kłopoty całą Europę i niepokoi Amerykę? Bo jest częścią największego bloku gospodarczego na świecie, a powiązania między nią a pozostałymi krajami strefy euro są na tyle ścisłe, że niekontrolowane bankructwo może pociągnąć za sobą lawinę następstw: krach wspólnej waluty, spadek zaufania do obligacji innych państw strefy, upadłości banków i recesję w całej Europie. Bank Lehman Brothers też nie należał do największych, a mimo to jego bankructwo wywołało światowy kryzys finansowy. Europa nie chce powtórzyć błędu Ameryki, która w 2008 r. pozwoliła mu upaść.

Gdyby nie pomoc Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Grecja ogłosiłaby bankructwo w maju ubiegłego roku. Już wówczas rząd w Atenach nie miał pieniędzy na wykup starych obligacji, nie mógł też sprzedać nowych, bo inwestorzy domagali się wysokich odsetek za ryzyko. By nie dopuścić do defaultu, czyli przerwy w obsłudze długu, UE i MFW przyznały Grecji 110 mld euro pomocy. W zamian zażądały cięć i reform – pierwsze miały odchudzić państwo, drugie reanimować gospodarkę. Jak się łatwo domyślić, pieniądze zostały wydane, a cięcia i reformy nie przyniosły oczekiwanego efektu.

Rok po przyznaniu pakietu ratunkowego Unia musi szykować kolejny, tym razem na 120 mld euro. Od maja 2010 r. dała podobną pomoc Irlandii i Portugalii, tymczasem przypadek Grecji pokazuje, że taktyka zasypywania bankruta pieniędzmi nie rozwiązuje problemu. Grecki dług sięgnie w tym roku 160 proc. PKB, a wiarygodność kredytowa kraju spadła z najniższej w Europie do najgorszej na świecie. Jakby tego było mało, grecka gospodarka kurczy się trzeci rok z rzędu, a gwałtowne protesty w Atenach grożą polityczną destabilizacją kraju.

Cięcia zdławiły konsumpcję publiczną, główne źródło wzrostu gospodarczego przed kryzysem, a reformy, nawet gdyby zostały przyjęte, wydadzą plon dopiero za kilka lat. Żeby szybko stanąć na nogi, Grecja musi stać się tańsza, czyli dokonać dewaluacji. Kłopot w tym, że należy do strefy euro, a rząd w Atenach nie ma kontroli nad wspólną walutą. Grecja stoi więc przed trudnym wyborem: może opuścić strefę euro i przywrócić zdewaluowaną drachmę albo pozostać w strefie i kontynuować dewaluację wewnętrzną, czyli ciąć dalej płace w sektorze publicznym. Pierwsze zabije greckie banki, drugie może zabić grecki rząd.

Tarapaty Grecji to owoc dwóch błędów popełnionych przy tworzeniu wspólnej waluty. Po pierwsze, kraje strefy euro nigdy nie były tzw. optymalnym obszarem walutowym. W imię politycznego projektu połączono w jedno gospodarki o różnej strukturze, wydajności i stopniu rozwoju. Po drugie, powołano unię monetarną bez równoległej unii fiskalnej (budżetowej). Podczas gdy prawo ustalania stóp procentowych przekazano Europejskiemu Bankowi Centralnemu, prowadzenie finansów publicznych, w tym emitowanie długu, pozostawiono rządom państw członkowskich. Inaczej mówiąc, za jedną walutą stoi dziś 17 suwerennych budżetów.

Eksperyment z różnorodnością miał się udać, gdyż przyjęto, że z czasem dojdzie do konwergencji, czyli zejścia się różnych gospodarek wokół jednego modelu. Dyscyplinę budżetową miał wymusić Pakt Stabilności i Wzrostu, zgodnie z którym długi publiczne członków strefy euro nie mogą przekraczać 60 proc. PKB, a deficyty budżetowe 3 proc. PKB. Ale zasady stworzono po to, by je łamać: Portugalia nie spełnia kryterium deficytu od 2004 r., Francja i Niemcy łamią kryterium długu dziewiąty rok z rzędu. Grecja, by wejść do euro, posunęła się tylko krok dalej: sfałszowała dane o deficycie.

Zamiast upodobnienia się gospodarek nastąpiło pogłębienie wcześniejszych różnic. By wziąć dwie skrajności: Niemcy jeszcze bardziej uzależnili się od eksportu, a Grecy od importu, podczas gdy pierwsi powinni byli zacząć konsumować, a drudzy oszczędzać. Jednocześnie euro ujednoliciło aspiracje materialne i ułatwiło powstanie powiązań kapitałowych, a przede wszystkim zerwało zależność między gospodarnością budżetową a wiarygodnością kredytową: Grecja mogła pożyczać na podobny procent co Niemcy, bo inwestorzy traktowali obligacje wszystkich państw strefy euro na równi. Więc pożyczała bez opamiętania.

Trzeba było kryzysu finansowego, by inwestorzy zobaczyli góry długów i zaczęli żądać premii za ryzyko. Po 10 latach szczęśliwego żywota unii walutowej połowa jej członków jest w kryzysie finansów publicznych, a druga połowa musi łożyć na ratowanie bankrutów. Upadek jednego spowoduje rozpad unii walutowej, a na to nikogo nie stać: Niemców, bo jeśli mieliby wrócić do marki, ich eksport przestanie być konkurencyjny; Francuzów, bo ich banki utopiły miliardy w greckich obligacjach. Każdy chciałby dziś wystąpić z tego związku, ale nikt nie może, więc wszyscy zachowują się jak partnerzy w nieszczęśliwym małżeństwie.

 

 

Francja i Niemcy oddalały się od siebie już wcześniej, ale spór o euro krystalizuje różnice interesów między dwoma najważniejszymi krajami Unii. Było je widać na tydzień przed szczytem w Brukseli, gdy Nicolas Sarkozy przyjechał do Berlina przekonywać Angelę Merkel do bezwarunkowego poparcia drugiego pakietu dla Grecji. Kanclerz Niemiec żądała, by część kosztów przerzucić na prywatnych wierzycieli, zmuszając ich do przedłużenia zapadalności obligacji. Ale prezydent Francji nie chciał niczego, co stwarzałoby nawet pozór bankructwa Grecji. Merkel musiała przystać na dobrowolny udział banków i ubezpieczycieli.

Zwycięstwo Sarkozy’ego jest podwójnie wymowne: nie tylko narzucił swoją wolę głównemu płatnikowi pomocy dla Grecji, ale zrobił to z pomocą EBC, który utożsamiał się dotychczas z rygoryzmem finansowym Niemiec. Różnice zdań wykraczają daleko poza osobiste animozje między obojgiem przywódców: Francja, mimo sprzeciwu Niemiec, poszła na wojnę w Libii, z kolei Niemcy na przekór Francji rezygnują z energetyki jądrowej. W kwietniu Sarkozy zbratał się z Silvio Berlusconim, żądając ograniczenia swobodnego przepływu ludności w Europie (strefie Schengen), jednego z filarów Unii. Następny w kolejce może być wspólny rynek.

Rozłam francusko-niemiecki to wynik zmian ustrojowych we wspólnocie. Traktat lizboński ustanowił Europę międzyrządową, w której Komisja Europejska, tradycyjny oponent rządów, jest cieniem dawnej potęgi, a przywódcy walczą między sobą. W tej polizbońskiej Unii Francja rozpycha się sprawniej niż Niemcy: Merkel umie dopinać wielkie kompromisy, jak w dawnej Europie wspólnotowej, ale dziś polityka rozstrzyga się w wielkich konfrontacjach, a tu Sarkozy ma większą siłę przebicia, bo nie waha się działać w pojedynkę i narzucać własnego zdania. Swoją drogą, ten właśnie tryb podejmowania decyzji paraliżuje strefę euro.

Na tle kryzysu strefy euro wyłania się nowy podział Unii: już nie na nowe i stare kraje członkowskie, ale na rozrzutne i gospodarne. Francja ujmuje się za bankrutami, zapewniając sobie poparcie państw zagrożonych kryzysem wypłacalności, jak Hiszpania, Włochy i Belgia. Niemcom bliżej do krajów nadbałtyckich, które w kryzysie zdobyły się na brutalne cięcia, szukają też poparcia oszczędnych Skandynawów i jedynego kraju Europy, który przeszedł kryzys suchą stopą, czyli Polski. To w Warszawie, nie w Paryżu, Merkel czuje się dziś swobodnie, co było widać podczas konsultacji międzyrządowych przed tygodniem.

Polska przejmuje prezydencję Unii w krytycznym momencie. Do 3 lipca parlament w Atenach ma uchwalić pakiet oszczędności, który jest warunkiem uruchomienia kolejnej transzy z pierwszego pakietu pomocowego, a do połowy miesiąca Unia ma przygotować drugi pakiet. Większość uzgodnień zapadnie w łonie strefy euro, ale to Polska będzie przewodniczyć posiedzeniu ministrów finansów całej Unii w połowie lipca, gdy Grecji mogą skończyć się pieniądze na obsługę długu. Jeśli rząd w Atenach nie wykona swoich obietnic, na Polskę może spaść część zarządzania kryzysowego w razie nagłego bankructwa Grecji.

Inaczej niż przed rokiem, nowy pakiet dzieli już nie tylko polityków, ale całe narody. Greccy demonstranci nie chcą dalej oszczędzać pod dyktando UE i MFW, a niemieccy podatnicy mają dość ratowania krajów, które przez lata żyły ponad stan. 80 proc. Greków jest przeciwnych kolejnym cięciom, a 60 proc. Niemców opowiada się przeciwko dalszej pomocy dla Grecji. Gdyby demokratycznie wybrane rządy wykonały dziś wolę swoich ludów, strefa euro rozpadłaby się w jeden wieczór, pogrążając całą Unię w egzystencjalnym kryzysie. A gniew obywateli narasta i prędzej czy później znajdzie ujście w wyborach.

Politycy potrzebują drugiego pakietu, by zyskać czas na zaplanowanie kontrolowanego bankructwa Grecji. Wszyscy już wiedzą, że rząd w Atenach nie spłaci swoich długów, teraz trzeba je zrestrukturyzować, czyli uzgodnić z wierzycielami, jaka część zobowiązań zostanie Grecji darowana. Pierwszym krokiem w tę stronę jest dobrowolny udział banków i ubezpieczycieli w drugim pakiecie pomocowym. Ale prywatni wierzyciele nie zrezygnują z części swoich pieniędzy, jeśli nie otrzymają gwarancji, że reszta zostanie im zwrócona. Co najważniejsze, samo oddłużenie nie przywróci konkurencyjności greckiej gospodarce.

Dla Aten bilans korzyści i strat z euro zmienia się z każdym kolejnym miesiącem kryzysu. Poparcie dla drachmy wynosi już 30 proc., a im więcej strefa euro żąda od Greków w zamian za pomoc, tym mniej podoba im się wspólna waluta. Niewykluczone, że grecki dramat skończy się więc typowym unijnym kompromisem: strefa euro weźmie na siebie dużą część długów Grecji, a ta dobrowolnie opuści unię walutową. Grecy uniknęliby bankructwa i odzyskali konkurencyjność gospodarczą, a Niemcy nie musieliby dokładać bez końca. Po wielu próbach ugody być może nadszedł czas, by rozwieść to nieszczęśliwe małżeństwo.

Kontrolowane wyjście Grecji z unii walutowej może mieć zbawienny wpływ na strefę euro. Pozostali bankruci zmobilizowaliby się do wyrzeczeń, przed którymi dziś się wzbraniają, a kraje z rozdętymi finansami publicznymi zaczęłyby je reformować. Byłby to pierwszy krok w kierunku skutecznej koordynacji polityk fiskalnych, której tak brakuje strefie euro. Z rynków finansowych znikłoby też domniemanie, że strefa euro jest gotowa ratować każdego ze swoich członków za wszelką cenę, a wraz z nim gra pod kolejne pakiety ratunkowe, które podkopują wiarę w sens wspólnej waluty.

Na dłuższą metę jedyną alternatywą jest unia transferowa, gdzie oszczędni utrzymują rozrzutnych. Niektórzy ubierają to w retorykę jednoczenia Europy, sugerując Niemcom, że do ratowania Grecji powinni podejść tak jak do odbudowy NRD po zjednoczeniu własnego kraju. Grecy nie mieliby pewnie nic przeciwko, ale Niemcy nie mają ani historycznego obowiązku, ani finansowej ochoty, by naprawiać kraj, który sam doprowadził się do ruiny. Prędzej sami porzucą wspólną walutę, niż zjednoczą się na własny koszt z Grecją. A wyjście Niemców to byłby prawdziwy koniec nie tylko strefy euro, ale także Unii Europejskiej.

Polityka 27.2011 (2814) z dnia 28.06.2011; Temat tygodnia; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "Europa się chwieje"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną