Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Lech Wałęsa w sari

Reportaż: Koniec komunizmu w Bengalu Zachodnim

Z czół ścieka zielony proszek. Niektórzy osłaniają głowy chustkami i partyjnymi sztandarami przed żarem lejącym się z nieba. Zielony znak na czole to symbol poparcia dla partii nowej premier. Z czół ścieka zielony proszek. Niektórzy osłaniają głowy chustkami i partyjnymi sztandarami przed żarem lejącym się z nieba. Zielony znak na czole to symbol poparcia dla partii nowej premier. Joanna Irzabek / Polityka
W Bengalu Zachodnim upadł najdłużej utrzymujący się legalny – bo demokratycznie niegdyś wybrany - komunistyczny rząd świata.
Kalkuta niegdyś była stolicą imperium brytyjskiego - i na pewno już nią nie jest.  Na zapleczu jadłodajni na bazarze New Market, kiedyś miejscu ekskluzywnych zakupów Brytyjczyków.Joanna Irzabek/Polityka Kalkuta niegdyś była stolicą imperium brytyjskiego - i na pewno już nią nie jest. Na zapleczu jadłodajni na bazarze New Market, kiedyś miejscu ekskluzywnych zakupów Brytyjczyków.
Mamata Banerjee, czyli Didi, „starsza siostra”, pogromca komunistów i nowa premier Bengalu Zachodniego, nie jeździ opancerzoną limuzyną: chodzi piechotą i nosi białe sari.Joanna Irzabek/Polityka Mamata Banerjee, czyli Didi, „starsza siostra”, pogromca komunistów i nowa premier Bengalu Zachodniego, nie jeździ opancerzoną limuzyną: chodzi piechotą i nosi białe sari.

Lech Wałęsa będzie ubrany w sari. Żar leje się z nieba. Niektórzy osłaniają głowy chustkami i partyjnymi sztandarami. Z czół spływa zielony proszek. Zazwyczaj hindusi malują w tym miejscu czerwony znak przynależności wyznaniowej, ale dzisiaj kolor czerwony nie jest w dobrym tonie. Zielony znak na czole to polityczny manifest. Pan z teczką, w białej koszuli, lekarz z zawodu, opowiada z bladym uśmiechem: - Możemy mieć tylko nadzieję. Nikt poza komunistami nie miał okazji rządzić tu od dekad. Chcemy zmiany. Uśmiecha się blado. – Największym błędem komunistów była sprawa ziemi – dodaje, wspominając zamieszki sprzed czterech lat, w których siły porządkowe ostrzelały protestujących, zabijając kobiety i dzieci.

To już druga godzina czekania. W tłumie rozchodzi się wiadomość: „Didi już idzie”. Po chwili przychodzi druga: „Didi jeszcze pije herbatę z ministrami”. W końcu jest, ledwie widoczna w tłumie. Jedyną barierę między nią a wyborcami stanowią ochroniarze, pracowicie torujący drogę w masie napierających ciał. Ludzie czekali na jej 34-minutowy przemarsz przez 34 lata i jakieś cztery godziny. Mamata Banerjee, czyli Didi, „starsza siostra”, pogromca komunistów i nowa premier Bengalu Zachodniego, nie jeździ opancerzoną limuzyną. Chodzi piechotą i nosi białe sari.

 „Padł Czerwony Fort”, ogłosiły gazety 14 maja, nazajutrz po ostatniej turze wyborów parlamentarnych w Bengalu Zachodnim, stanie we wschodnich Indiach. Trinamul Congress (TMC), partia „zielonych” pod wodzą Mamaty Banerjee, zdobył 84 proc. głosów w 90-milionowej populacji Bengalczyków. Dało to Didi 73 proc. foteli w 294-osobowym zgromadzeniu - mocny mandat do rządzenia. I dosłownie zmiotło marksistowską Komunistyczną Partię Indii z politycznej sceny. W uznaniu tej historycznej zasługi lokalna prasa okrzyknęła ją indyjskim Lechem Wałęsą.

Mściwa dyktatura
Didi pięła się po szczeblach politycznej kariery w stylu nietuzinkowym, który może nam nawet przypominać rodzimego Andrzej Leppera. W jej politycznym repertuarze znalazły się skoki na masce samochodu, chwyt oponenta za kołnierz, pikiety w parlamencie, rzut szalem i groźby strajków głodowych. Karierę zaczynała w latach 70. w Partii Kongresowej Sonii Gandhi, z ramienia której w 1984 r. weszła do federalnego parlamentu Indii,. Przetrwała ataki wrogów (w 1991 r. bojówkarz komunistów o mało nie zabił jej ciosem w głowę), zyskując poparcie mas. Oraz pogardliwe miano „pokojówki” w wyższych sferach. W 1997 r. założyła własną partię, Trinamool Congress, która w 2006 r. zdobyła 30 miejsc w parlamencie stanowym w koalicji z Partią Kongresową. To był pierwszy znak dla lokalnych komunistów, że wyrasta im pod bokiem groźny przeciwnik.

Komentatorzy nie mogą wyjść z podziwu, że jedna kobieta zdołała rozmontować dobrze zorganizowany aparat partyjny komunistów. – To był efekt skrajnego zmęczenia rządami komunistów. Po pierwszej fazie reform rolnych, która trwała siedem lat, komuniści niewiele zrobili dla rozwoju kraju i dla ludzi. Obserwowałem ich rządy z bliska przez 17 lat. Mogę potwierdzić, że to była sprzedajna, mściwa stalinowska dyktatura, która nie pozostawiała miejsca na głos sprzeciwu - uważa Ravindra Kumar, redaktor naczelny „The Statesman”, najstarszej anglojęzycznej gazety w Kalkucie..

Gorzej się nie da
W mieście, na ulicy, pod arkadami bazaru ludzie śpią poukładani jak tobołki. Rano chodnik służy im za kuchnię, za dnia za sklep, w nocy za sypialnię. Pracę ma niewielu. Tylko kilku chudych robotników tłucze kamienie, siedząc w kucki pod Queens Mansion, jedną z imponujących rezydencji pozostałych po Brytyjczykach. Te rozsypujące się dziś perły wiktoriańskiej architektury przypominają, że Kalkuta była niegdyś stolicą imperium.

Około 1,5 miliona mieszkańców Kalkuty - według oficjalnego spisu z 2001 r. - żyje w slumsach, a 40 proc. gospodarki miasta stanowi nieformalny sektor: rykszarze, domokrążcy, odzyskiwacze szmat i plastiku. Jak inne megamiasta Indii, Kalkuta jest magnesem dla wiejskiej biedoty z całego regionu, zwłaszcza z sąsiedniego Bangladeszu i Biharu. Różnica jest jednak taka, że Miasto Pałaców - jak nazywano Kalkutę za panowania Brytyjczyków - jednocześnie odstrasza kapitał finansowy i przedsiębiorczych ludzi.

Dla federalnego rządu w Delhi prowincja Bengal Zachodni to najgorzej zarządzany stan w całych Indiach. Kluczowe wskaźniki: dochód na głowę, zatrudnienie, inwestycje, pozostają w tyle za resztą kraju. Podczas gdy w ostatnim roku Maharasztra (ze stolicą w Mumbaju) przyciągnęła inwestycje warte 5 miliardów dolarów, Bengal Zachodni musiał zadowolić się kwotą niemal sześćdziesiąt razy niższą. Nowa premier odziedziczyła więc po komunistach zadłużenie prowincji w wysokości około 45 mld dolarów i prawdziwą stajnię Augiasza do sprzątania.

Prezesa nie wypuścimy
Kiedy w latach 70. zwycięski Front Lewicy (na czele którego stali komuniści) przejął władzę, Bengal znajdował się w stanie feudalnej nędzy. Tą samą trasą, którą 20 maja przeszła zwycięska Didi, pół wieku temu szły „protesty głodnych” pod wodzą komunistycznego ideologa Jyoti Basu, przyszłego premiera. Po przejęciu władzy komuniści zaaplikowali w Bengalu radykalne zmiany, m.in. reformy agrarne, które zniosły system dzierżawy ziemi. - Trzeba lewicy przyznać, że odegrała ważną rolę w likwidacji ubóstwa, rozruszała gospodarkę rolną i dała wiejskiej biedocie środki do życia. – mówi Kenneth B. Nielsen z Ośrodka Rozwoju i Środowiska Uniwersytetu w Oslo.

Komunistów wini się więc raczej za to, czego nie zrobili, przede wszystkim dla przemysłu. Wojownicze związki zawodowe, ciągłe strajki i nagminne gherao – pracownicze protesty polegające na niewypuszczaniu pracodawców z budynku - skutecznie odstraszyły kapitał. W latach 80. reformy straciły impet, a w latach 90. wzrost produkcji rolnej stanął w miejscu.

Dziś, kiedy całe Indie mkną gospodarczo do przodu, w tempie średnio 8 proc. rocznie, Bengal Zachodni nie ma się czym chwalić. W ostatniej chwili przed zmianą władzy rząd komunistów wyrwał się jakoś z letargu i próbował w pośpiechu nadrobić stracone lata. Zaczęto pośpiesznie industrializować kraj i tworzyć klimat sprzyjający inwestycjom. Niestety – na siłę.

Bengalska pierestrojka
W 2006 r. podpisano umowę z indyjskim gigantem przemysłowym Tata Motors na sprzedaż ziemi w mieście Singur, niedaleko Kalkuty. Nano z Singur miało być najtańszym samochodem świata i wizytówką probiznesowej polityki bengalskiego rządu. Ale projekt warty ponad 224 mln dolarów nie doszedł do skutku, bo rolnicy, na których ziemi miała stanąć fabryka, zaczęli protestować. W październiku 2008 r. Tata wycofał się z inwestycji i wybudował fabrykę w Gudźracie w północno-zachodnich Indiach.

Ale prawdziwą katastrofą była dopiero sprawa wioski Nandigram, którą rząd komunistów próbował wysiedlić w 2007 r. Miała tam powstać specjalna strefa ekonomiczna dla przemysłu petrochemicznego, która miała przyciągać inwestorów zwolnieniem z podatków i gotową infrastrukturą. Lokalni rolnicy, dotychczas lojalni wobec komunistycznych władz, rozkopali drogi dojazdu i postanowili nie dać się ruszyć. Wysłano uzbrojoną policję, która otworzyła ogień do tłumu. Zginęło 14 osób, w tym kobiet i dzieci.

Nandigram i Singur stały się symbolami „wojny o ziemię”, jaką państwo indyjskie prowadzi przeciwko własnej ludności w imię rozwoju przemysłowego. Chodzi zwłaszcza o specjalne strefy ekonomiczne. W całych Indiach jest ich w tej chwili planowanych blisko 600. W samym Bengalu działa specjalna strefa w Falta, a 49 jest na różnych stopniach zatwierdzania.

Podstawą tworzenia specjalnych stref jest kolonialna ustawa z 1894 r., która pozwala rządom na przejmowanie prywatnej ziemi pod projekty użyteczności publicznej. Definicja „użyteczności publicznej” jest nagminnie nadużywana. – Rządzący mogą robić, co chcą, jeśli chodzi o nabywanie ziemi, tak jak w Singur. Najbardziej niepokoi sposób, w jaki konfiskuje się tereny plemienne i lasy pod budowę fabryk i kopalń. Odbywa się to bez poszanowania praw ludności tubylczej – mówi Kenneth B. Nielsen.

Mamata Banerjee ruszając w wyborczy bój, który wyniósł ją do fotela premiera, nie mogła się odciąć od konfliktów o ziemię między przedsiębiorcami i biednymi rolnikami. Jej mistrzostwo polegało jednak na tym, że wiedziała, po której stronie opowiedzieć się w tym historycznym konflikcie. Mianowicie po obu.

Rolnicy bez uśmiechu
Gdy w Nandigram i Singur komunistyczny rząd stracił – zdaniem bengalskiej ulicy – moralne prawo sprawowania władzy, Didi pojawiła się na miejscu masakry, obok znanych działaczy społecznych i partii opozycyjnych. Przemawiała, pisała odezwy. - Ciężko pracowała nad tym, żeby zjednać sobie rolników. Jej retoryka stawała się coraz bardziej „lewicowa” - mówi Nielsen. I bengalska wieś dała się przekonać.

Didi miała dwa slogany wyborcze. Pierwszy, Ma, mati, manush, „Matka, ziemia, ludzie”, skierowany do rolników. Drugi, „Pozwólmy i przemysłowi i rolnictwu na uśmiech”, miał uśmierzyć obawy przemysłowców, że Mamata u władzy weźmie tylko stronę rolników. Pierwszymi decyzjami Mamaty jako premiera było przerwanie stosowania rozwiązań siłowych oraz zwrot części ziemi rolnikom z Singur. Ale koncern Tata zaproszono z powrotem z inną inwestycją, na 600 akrów pozostałe w gestii rządu prowincji.

Czy nie ma w tym sprzeczności? Trochę tak, ale w warunkach indyjskiego konkurencyjnego federalizmu, gdzie inwestorzy mogą z łatwością przenosić się ze stanu do stanu, politycy nie mają wielkiego wyboru. Także bengalscy rolnicy nie mają wyboru, bo ich rozdrobnione działki nie dają możliwości prowadzenia biznesu większego niż skromny ogródek warzywny. Jeśli kolejne pokolenia rolników będą dzielić między siebie dziedziczone spłachetki ziemi, bieda będzie się tylko zwiększać. Ostatecznie więc jeśli Mamata chce przyciągnąć inwestorów, to musi prowadzić taką samą politykę przemysłową, jak komuniści. Nowemu rządowi pozostaje lawirowanie, tak aby wilk był syty i owca cała. Nowelizacja ustawy o ziemi jest znowu dyskutowana w parlamencie, ale definicja „użyteczności publicznej” pozostaje tak samo mglista jak w starej wersji kolonialnej. Podpada pod nią fabryka, luksusowe osiedle, centrum handlowe i specjalna strefa ekonomiczna.

Komuniści wrócą?
Samym komunistom też nie należy jeszcze pisać epitafium. Szczególnie ekstremalne frakcje, które znajdują poklask w dżungli, gdzie nie sięgają władze federalne. Na terenie pięciu wschodnich stanów, w tym w Bengalu Zachodnim, rząd Indii od lat walczy z naksalitami - maoistowskimi powstańcami, nazwanymi tak od bengalskiej wioski, gdzie w 1967 r. zaczęła się rebelia. Naksalici twierdzą, że walczą w obronie wysiedlanej przez państwo rdzennej ludności tych terenów. Państwo twierdzi, że to terroryści. Premier Indii Manmohan Singh nazwał ich największym zagrożeniem bezpieczeństwa wewnętrznego kraju i w 2009 r. wzmocnił siły specjalne stacjonujące w prowincjach opanowanych przez rebeliantów do 100 tysięcy. Wciąż dochodzi do starć i potyczek. Ta „cicha wojna” odbywająca się poza radarem międzynarodowych mediów, pochłonęła według niektórych szacunków 6 tysięcy ofiar.

Naksalici to druga, mniej oficjalna twarz komunistów, a maoistowska Komunistyczna Partia Indii jest z nimi ideologicznie powiązana. Spodziewam się, że w ciągu najbliższych 12-18 miesięcy cała lewica, wraz z naksalitami, przegrupuje się i uderzy w zorganizowany sposób - mówi redaktor Kumar. Również analityk Dwaipayan Bhattacharyya z Ośrodka Badań Społecznych w Kalkucie jest pełen niepokoju: Naksalici będą walczyć do ostatniej kropli krwi. To tylko kwestia czasu, kiedy wymierzą karabiny w panią premier i jej partię TMC – mówi.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną