Niby nie ma się o co pieklić. Danii, jak każdemu innemu państwu UE, wolno mieć swoją politykę kontroli granic. Duński parlament właśnie zaakceptował rządowy plan zwiększenia liczby celników. Wszystko jest lege artis. Kontrole mają być wyrywkowe. Mają dotyczyć przede wszystkim tirów.
A jednak decyzje duńskie nie wszyscy w Europie przyjmują jako oczywistość. Działacze praw człowieka alarmują, że Duńczycy są skłonni hurtowo łączyć przestępczość z imigracją. Duński minister finansów oświadczył, że władze znają liczne przykłady brutalnych czynów kryminalnych, których sprawcami są przybysze z zewnątrz.
Pewno i prawda, ale takie stawianie sprawy jest nie do pogodzenia z wartościami europejskimi. Nawet jeśli za decyzjami stoi specyfika lokalna. Rząd duński od dawna zaostrza politykę imigracyjną. Tego domaga się silna i populistyczna Partia Ludowa, a bez głosów jej deputowanych obecnemu rządowi nie uda się przeprowadzić reform systemu emerytalnego.
Duńczycy powinni popatrzeć szerzej. Ich decyzje to kolejny przypadek odejścia od ducha europejskiego. Strefa Schengen to jego wspaniała konkretyzacja. Dania mogła odejść nie tylko od ducha, ale i litery prawa europejskiego w tej kwestii. Bo kontrole graniczne prawo to dopuszcza, ale na czas oznaczony i niedługi. Tymczasem Dania zapowiada wzmożone kontrole bezterminowo. Bruksela może to zakwestionować.
Mało jest tak przyjemnych rzeczy, jak wolność podróżowania bez kontroli granicznych. Od kryminalistów Europa ma liczne policje tajne, jawne i obupłciowe. Bez imigrantów nie da rady. Europa ma dość kłopotów, by dokładać jeszcze sypanie się Schengen. Wstyd, Syrenko.