Londyńska policja działa w innym systemie. Musi się liczyć z konsekwencjami swych działań. Tym bardziej, że nie ma ostatnio dobrej prasy. „Bobbies”, kiedyś synonim policji przyjaznej ludziom, stają się częścią problemu, a nie jego rozwiązaniem.
Niedawno dwaj komendanci Metropolitan Police podali się do dymisji na tle afery hakerskiej w tabloidzie Ruperta Murdocha; do dziś pamięta się policji i służbom bezpieczeństwa, że nie wyłapała młodych terrorystów szykujących się do zamachu na metro w Londynie w 2005 r., za to zginął przypadkowy pasażer wzięty przez agentów za wspólnika zamachowców.
Problem ma wiele źródeł. Niejasna przyszłość brytyjskiego modelu integracji mniejszości etniczno-kulturowych, turbulencje ekonomii i finansów. Nie kto inny, jak premier David Cameron, obwieścił niedawno koniec „multi-kulti”. Obecny rząd brytyjski zapowiedział ostre cięcia wydatków publicznych, co z pewnością nie poprawiło nastrojów uboższej części społeczeństwa.
W takiej sytuacji lada iskra wystarczy do wzniecenia pożaru. Ale łatwość, z jaką pożar się rozszerzył, musi zaskakiwać. I niepokoić. Można spekulować, jaki udział w pożarze ma też technologia, pozwalająca się skrzykiwać wszystkim chętnym do rozrób ulicznych i wandalizmu pod hasłami walki o sprawiedliwość. Obraz jest więc bardzo niejasny. Z pewnością jednak tak gwałtowana fala zamieszek w kilku na raz miejscach dostarczy nowych argumentów zwolennikom głębokiej rewizji polityki rządowej
Przed ponad 80 laty Bruno Jasieński napisał powieść „Palę Paryż”. To wizja chaosu ogarniającego potężne i dumne miasto, jedną ze stolic imperializmu i kapitalizmu. Patrząc na sceny z Londynu AD 2011, można pomyśleć, że dzisiejsi buntownicy i wandale to późne wnuki Jasieńskiego.