Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Noga w chmurach

Najwybitniejsi ekonomiści świata są bezradni

Racjonalne rachunki nie starczą, by się uporać z kryzysem. Potrzebny jest mechanizm negocjowania między rynkami a polityką. W tę stronę powinny iść prace ekonomistów. Racjonalne rachunki nie starczą, by się uporać z kryzysem. Potrzebny jest mechanizm negocjowania między rynkami a polityką. W tę stronę powinny iść prace ekonomistów. Gian Berto Vanni / Corbis
17 ekonomicznych noblistów i 359 najzdolniejszych młodych ekonomistów świata, debatujących od świtu do nocy, powinno stworzyć mieszankę wybuchową zdolną zmienić trajektorię rozdygotanego świata. Tak się nie stało. I chyba wiem dlaczego.
Bawarskie Lindau słynie z dorocznych spotkań laureatów nagrody Nobla we wszystkich naukach.Andrew Hayward/Flickr CC by SA Bawarskie Lindau słynie z dorocznych spotkań laureatów nagrody Nobla we wszystkich naukach.

Zaczęło się brawurowo. Uroczyste powitanie gości przez prezydenta Niemiec Christiana Wulffa na polskie ucho brzmiało raczej jak przemówienie lidera lewicowego związku zawodowego albo działacza alterglobalistycznego ATTAC niż jak uroczysta mowa solidnego niemieckiego chadeka, wieloletniego premiera Dolnej Saksonii. „Najpierw banki ratowały banki, potem państwa ratowały banki, teraz wspólnota państw ratuje pojedyncze państwa. Kto na końcu będzie ratował ratowników?” – pytał Wulff ekonomiczną elitę, której obrady miały dać odpowiedź na dylematy ostatnich miesięcy nazwanych przez niego „wiosną straconych złudzeń”.

Po nieprzyjemnym pytaniu przyszła równie nieprzyjemna diagnoza. „Przez wiele lat zbyt wielu z nas przymykało oczy na coraz większe lekceważenie finansów i zasad ekonomii”. A teraz „zamiast tworzyć system regulacyjny, rządy godzą się, by w coraz większym stopniu kierowały nimi globalne rynki finansowe”. Tak dalej być oczywiście nie może.

Jak zatem być powinno? „Politycy muszą odzyskać zdolność działania (...), nie mogą czuć się uzależnieni ani pozwolić sobie, by banki, agencje ratingowe, niemądre media wodziły ich za nos (...), muszą wykazać odwagę i siłę w obliczu konfliktu z prywatnymi grupami interesów. (...) zasadą gospodarki rynkowej jest, że ryzyko i odpowiedzialność idą ręka w rękę. Kto ryzykuje, może upaść. Sektor finansowy musi powrócić do swojej służebnej roli (...), sam wzrost PKB nie daje [ludziom] szczęścia (...) potrzebują raczej możliwości aktywnego udziału w życiu społeczeństwa (...), dobre życie to przede wszystkim możliwość życia spełnionego, sensownego, twórczego. (...) a my często żyjemy nie tylko na koszt przyszłych pokoleń, ale też na koszt najsłabszych w naszych społeczeństwach”. Na koniec Wulff zacytował słynne zdanie Thomasa Jeffersona: „Musimy wybierać między wolnością a gospodarką”. Uff!

Groźna nierównowaga

Potem na podium zasiadło trzech sławnych ekonomicznych noblistów – Roger Myerson, jeden z geniuszy od teorii gier, charyzmatyczny Daniel McFadden, twórca teorii „dyskretnego wyboru”, czyli mechanizmów podejmowania decyzji o małżeństwie, studiach czy pracy, i sam wielki Joseph Stiglitz – oraz dwoje młodych doktorów: Stefanie Stantcheva z bostońskiego MIT i Theodore Koutmeridis z brytyjskiego uniwersytetu Warwick.

Temat zadany: „Równowaga gospodarki światowej”. Czyli jakby samo jądro trwającego kryzysu, którego paliwem jest przecież narosła przez lata wielka nierównowaga – między dochodami a wydatkami państw i rodzin, między dochodami biednych i bogatych państw oraz grup społecznych, między siłą nabywczą a kursami walut, między rolami i znaczeniem różnych instytucji i krajów a ich odpowiedzialnością i możliwością kontrolowania przez tych, na których los wpływają, między współzależnością i współdecydowaniem.

Zaczął Myerson. Naukowym językiem i pewnym siebie głosem mówił to, co wszyscy od dawna wiemy, że mianowicie bankier (jako ekspert) ma nad klientem przewagę, co tworzy ryzyko nadużycia, które powinno być poddane kontroli oraz regulacji, bo ich brak prowadzi do nierównowagi procesów gospodarczych i marnowania zasobów. Powiało lekką nudą.

Dla młodziutkiej Stantchevej – mówiącej zaraz po nim – banalność Myersona była nieoczekiwanym prezentem. Mówiła o kosztach i stratach związanych z niezrównoważonym dostępem do ochrony zdrowia. Teza Stantchevej jest prosta. Chorzy nie pracują albo gorzej pracują. Im gorszy stan zdrowia społeczeństwa, tym mniejsza efektywność. Tworzące groźną nierównowagę różnice między biednymi i bogatymi ludźmi, grupami społecznymi, krajami rosną w dużym stopniu dlatego, że biedni nie są odpowiednio leczeni. Coraz większą część wydatków na ochronę zdrowia pochłania poprawa jakości życia zamożnych społeczeństw i osób. Brakuje pieniędzy na zdrowie biedniejszych. W Ameryce epidemia otyłości wyrzuca wiele osób poza rynek pracy. Biedne kraje niosą ogromne ciężary wielkich grup osób niezdolnych do pracy. To jedno ze źródeł kryzysu.

Mówiący po Stantchevej charyzmatyczny McFadden wrócił do wytartego zestawu utyskiwań, który dwa lata temu zajął w wielkiej ekonomicznej debacie miejsce świętego wcześniej konsensu waszyngtońskiego. Globalizacja finansów bez globalizacji kultury finansowej musiała jego zdaniem wytworzyć niszczące napięcia. Trzeba więc wzmocnić wymuszające przestrzeganie standardów instytucje kontrolne, takie jak MFW i Europejski Bank Centralny.

Nudę próbował przełamać młodziutki Koutmeridis przestrzegający, że stare recepty przestały być wydajne. Że racjonalne rachunki nie starczą, by się uporać z kryzysem, widać w Grecji. Potrzebny jest mechanizm negocjowania między rynkami a polityką. W tę stronę powinny iść prace ekonomistów.

Jego tropem próbował iść Stiglitz. Kolejny raz powtórzył, że za kryzys odpowiedzialne są błędne modele makroekonomiczne, które nie uwzględniają różnic kulturowych, historycznych, społecznych, cywilizacyjnych i że same cięcia nie uleczą światowej gospodarki, tak jak upuszczanie krwi przez średniowiecznych lekarzy nie leczyło, ale zabijało pacjentów. Problem w tym, że nie wiadomo, skąd teraz wziąć pieniądze na ratowanie kolejnych chwiejących się krajów.

Główne linie debaty zostały już w zasadzie zarysowane w ciągu dwóch pierwszych godzin konferencji, ale trudno jeszcze było zgadnąć, ku czemu całe to intelektualne – jak mówią ekonomiści – ekwilibrium zmierza. Kolejne trzy wykłady w zasadzie dały odpowiedź.

Peter Diamond, jedna z czterech – obok Stiglitza, Krugmana i Roubiniego – zdecydowanie najjaśniejszych gwiazd współczesnej ekonomii, ciętym językiem rozprawił się z wiarą makroekonomistów w uniwersalne modele. Każda sytuacja wymaga innego modelu, a makroekonomiści uwierzyli, że raz odkryty mechanizm albo raz ustalona prawda daje się użyć zawsze. Powszechnie wierzą na przykład, że optymalna jest dwuprocentowa inflacja. Władze się tym kierują. A nie wiadomo, skąd te 2 proc. właściwie się wzięło. Wiadomo, że 7 to za dużo, a zero to za mało. Ale może w jakiejś sytuacji lepsze by było 3 proc. albo 3,5 proc.? Próbujemy tworzyć uniwersalne prawdy, a to nie zawsze ma sens.

Urynkowić życie

Christopcher Pissarides, Cypryjczyk z londyńskiej LSE, może największa dziś gwiazda ekonomii europejskiej, który dostał Nobla za model rynku pracy, zawrócił ze skali makro do mikro. Statystyka fałszuje obraz świata, jeśli nie umie się jej inteligentnie czytać. A ludzie czytają ją pobieżnie. Ekonomiści i politycy także.

Zastanawiamy się na przykład, jakie ekonomiczne fundamenty sprawiają, że w jednych krajach bezrobocie jest wyższe niż w innych. Żeby to zrozumieć, trzeba zejść do poziomu mikro. Grecja ma na przykład dużo więcej bezrobotnych niż Holandia. Wśród ekonomistów Grecy mają opinię leni, a Holendrzy pracusiów. Ale przeciętny Grek pracuje dużo więcej godzin tygodniowo. Bezrobocie jednych jest w Grecji skutkiem przepracowania innych. Gdyby więcej Greków pracowało tylko na jednym etacie albo – jak duża część Holendrów – w niepełnym wymiarze, bezrobocie by zdecydowanie spadło.

Amerykanom z kolei Europejczycy przez lata zazdrościli niskiego bezrobocia. Tłumaczono je innym modelem gospodarczym. Ale kiedy zejdzie się do poziomu mikro, można się na przykład dowiedzieć, że przynajmniej jedna trzecia różnicy wynikała nie tyle z większej sprawności gospodarki, ile z urynkowienia życia prywatnego. Amerykański rynek w dużym stopniu przejął to, co większość Europejczyków ciągle robi w domu – na przykład żywienie czy pranie. To jest kwestia kultury, ale w jakimś stopniu także produkt systemu podatkowego. Wysokie opodatkowanie usług w Europie hamuje ich ekspansję. Można ją przyspieszyć obniżając opodatkowanie usług, w ten sposób dość szybko i tanio zmniejszając bezrobocie. Tylko trzeba sobie odpowiedzieć, jak rozległej marketyzacji naszego życia chcemy.

Zderzenie dominującego przez poprzednie dekady myślenia w stylu makro z walczącą dziś o podium ekonomią mikro było nieuchronne. I miało miejsce jeszcze pierwszego popołudnia. Na scenie zasiedli dwaj Europejczycy (Pissarides oraz sir James Miralles, brytyjski znawca motywacyjnej roli systemów podatkowych) i dwaj Amerykanie (Diamond oraz Edward Prescott – badacz cyklów gospodarczych, wśród wielkich ostatni Mohikanin tradycyjnych neoklasycznych modeli makroekonomicznych). Zadany temat „Zmiana demograficzna, ekonomia i polityka” wymusił ujawnienie konfliktu. Zwłaszcza że poza intelektualnym sporem w tle była właśnie polityka. Prescott to republikanin bliski poglądom Tea Party. Diamond to klasyczny demokrata. Jego nominację do FED zablokował radykalnie prawicowy senator, który uznał Diamonda za komunistę.

Diamond zażartował, że modele makroekonomiczne są dobre, ale problem w tym, że do każdej sytuacji pasuje inny model, a sytuacja zmienia się błyskawicznie, więc trzeba je wciąż zmieniać. Dodał, że wynikające ze starych modeli łatanie dziur budżetowych, polegające na przesuwaniu kosztów z rządu na stany, ze stanów na samorządy, z samorządów na budżety rodzin, nic dobrego na dłuższą metę nie da, więc trzeba budować nową ekonomię, która uwzględni dokonującą się zmianę i inaczej rozłoży ciężary oraz odpowiedzialność.

Prescot zareagował na te słowa z furią. Jego zdaniem istniejącym modelom praktycznie nic nie brakuje, a państwo psuje gospodarkę, bo rządzi polityka, a nie ekonomiczna wiedza. Pragmatyczni Europejczycy przyglądali się walce Amerykanów.

Nazajutrz walka znów przybrała ukrytą formę. Myron Scholes, autor powszechnie stosowanego modelu wyceny niektórych papierów i założyciel słynnego funduszu inwestycyjnego LTCM, który spektakularnie zbankrutował w czasie Kryzysu Azjatyckiego, oraz szef nie mniej słynnego funduszu Platinium, który w ostatnim kryzysie stracił 5 mld dol., przekonywał, że ekonomiści nie doceniają eksperckiej roli banków i znaczenia kompetencji bankierów dla efektywności inwestycji. Wiliam Sharp, teoretyk rynków finansowych, namawiał do swojego modelu inwestowania po przejściu na emeryturę, ale od razu powiedział, że przyjął założenia, które odstają od rzeczywistości, więc każdy musi dostosować model do swoich potrzeb.

A potem oprócz niepewności makro i przyczynkarskiej wiedzy mikro pojawiło się coś nieskończenie pięknego, ale nie do pojęcia i pewnie nie do użycia. Wielki John Nash, może najbardziej skomplikowany umysł współczesnej nauki, zaczął wyświetlać slajdy, na których pokazywał, jak za pomocą rachunków opartych na teorii gier można stworzyć idealny pieniądz i najlepiej skłonić ludzi do oszczędności. Po 10 minutach znany jako fan matematyki profesor z Nowego Jorku nachylił się do mnie i szepnął „jeżeli to rozumiesz, jesteś najmądrzejszy na sali”.

Z grubsza godzinę później inny geniusz od teorii gier, Robert Aumann, po kwadransie przerwał wykład, pogłaskał się po rabinackiej brodzie i z rozbrajającym uśmiechem powiedział: „Widzę, że już nikt mnie nie rozumie. Nie martwcie się. Za chwilę sam przestanę się rozumieć”. I parę minut później faktycznie kompletnie się pogubił.

Obraz domknął się z grubsza nazajutrz, kiedy na scenie pojawił się Stiglitz z wykładem, któremu dał tytuł: „Wyobrażanie sobie ekonomii, która działa”. Cokolwiek byśmy powiedzieli – stwierdził – to nie jest dobry czas dla makroekonomii, skoro żadne modele nie przewidziały kryzysu i skoro nie mamy żadnego modelu pokazującego, jak z niego wyjść.

Modelowa porażka modeli

Makroekonomia nie działa, bo opiera się na wiedzy z przeszłości, gdy świat przechodzi zasadniczą strukturalną transformację. A tego rodzaju przełom zawsze ma formę kryzysu.

O Wielkim Kryzysie dużo powiedziano, ale mało uwagi zwracano na to, że jego fundamentalną przyczyną było przeniesienie głównego ciężaru gospodarki z rolnictwa na przemysł. Przeżywamy podobnie zasadniczą zmianę – mówił Stiglitz. Od gospodarki opartej na produkcji do gospodarki opartej na usługach. Od gospodarki lokalnej do gospodarki globalnej. To się nie stało z dnia na dzień. Ale makroekonomiści tak długo ignorowali zachodzące zmiany, że stracili kontakt z rzeczywistością. I skutek jest taki, że dziś nie mają nic do powiedzenia 40 proc. młodych Hiszpanów, niemogących znaleźć sobie pracy. Musimy zbudować dla nich nową ekonomię.

Żaden inny noblista nie dostał takiej owacji. Bo z wiedzą ekonomiczną stało się coś bardzo dziwnego, co nawet ekonomicznym geniuszom trudno jest jeszcze ogarnąć, a co w Lindau objawiło się z niezwykłą wyrazistością. I wreszcie zaczęło być wprost nazywane.

Teoria ekonomii, z Nashem, Aumanem i wieloma innymi, jest może jedną z najpiękniej wyrafinowanych dyscyplin akademickich, tyle że niekoniecznie okazuje się przydatna w praktyce. Trudno ją obwiniać. Mikroekonomia zgromadziła niezwykły zasób wiedzy o ludziach, społeczeństwach, sposobach podejmowania decyzji, naszych motywacjach i możliwościach robienia najlepszego użytku z tego, na co nas stać. To, czego od mikroekonomistów można się dowiedzieć o świecie, społeczeństwie, człowieku, jest fascynujące i zwykle bardzo przydatne. Też nie widać, żeby specjalnie zawiedli.

Te dwie nogi nauk ekonomicznych są imponujące. Sęk w tym, że trzecia noga – makroekonomia – która dla społeczeństw, państw i dla świata ma pewnie największe praktyczne znaczenie, bo kształtuje decyzje podejmowane przez rządy i wielkich inwestorów oraz oczekiwania rynków, więc pośrednio dotyka każdego, utknęła gdzieś w chmurach. Jak ujął to George Akerlof, będący dziś kimś w rodzaju capo di tutti capi psychoekonomii, w modelach makroekonomicznych literę „e” symbolizującą realne zachowania ludzi zastąpiło „e*” symbolizujące to, jak zdaniem autora ludzie idealnie powinni się zachować. Trzeba tę gwiazdkę wyrzucić i wpisać w to miejsce wiedzę wynikającą z badań prawdziwych zachowań ludzi. A te badania na ogół trzeba dopiero zacząć.

Jest więc jakiś trop. Ale to nie jest jeszcze specjalnie dobra wiadomość dla prezydenta Wulffa ani dla żadnego innego polityka, który by chciał w sprawach gospodarki podejmować decyzje oparte na naukowych przesłankach. Bo dość zgodnie mówiono, że coś w rodzaju nowego ekonomicznego konsensu ma szansę się wyłonić może jeszcze w tej dekadzie. Być może dlatego niewiele było na tej konferencji słów tak często używanych jak słowo „intuicja”. Jedni radzili weryfikować modele intuicją i zdrowym rozsądkiem. Inni sugerowali młodym, by intuicyjnie wybierali tematy badawcze. Najdalej poszedł bodaj Stiglitz: decyzje podejmuje się w oparciu o najlepszą wiedzę, ale na samym końcu i tak decydować trzeba intuicyjnie. Żadna nauka żadnego polityka od tego nie zwolni.


***

Czwarte spotkanie Laureatów Nagrody Nobla z Dziedziny Nauk Ekonomicznych w Lindau odbyło się w dniach 24-27 sierpnia. Szczegółowe relacje ze spotkania można znaleźć na stronie www.lindau-nobel.org

Polityka 36.2011 (2823) z dnia 31.08.2011; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Noga w chmurach"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną