Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Jest interes do zrobienia

Libijski reżim upada i co dalej?

Trypolis, pocięty pociskami portret Muammara Kadafiego. Trypolis, pocięty pociskami portret Muammara Kadafiego. Fotolink
Choć to początek jesieni, arabska wiosna trwa. Żaden kraj regionu nie zmieni się bardziej niż Libia, gdzie po upadku reżimu Kadafiego wyłania się... No właśnie, co?
W wojnie domowej zginąć mogło nawet 50 tys. ludzi. Rebelianci pilnują uwolnionego więźnia na ulicach Trypolisu.Anis Mili/Reuters/Forum W wojnie domowej zginąć mogło nawet 50 tys. ludzi. Rebelianci pilnują uwolnionego więźnia na ulicach Trypolisu.

Rok w rok była wielka feta, tym razem gospodarz zniknął. Nie tak Muammar Kadafi wyobrażał sobie 42 rocznicę przejęcia władzy: zamiast tradycyjnych parad wojskowych i jeszcze bardziej tradycyjnego wiecu poparcia na placu Zielonym w centrum Trypolisu, trwała regularna obława na przywódcę rewolucji 1 września. Wojska rebeliantów, wspierane przez natowską koalicję, szukały go w nadmorskiej Syrcie i na pustynnym południu kraju. Nazwę trypolitańskiego placu zmieniono, teraz upamiętnia męczenników poległych w walce z siłami pułkownika. I jakby tego było mało, w przeddzień największego święta poprzedniego reżimu, samolot RAF przywiózł pierwsze miliony dinarów, świeżo wydrukowane w brytyjskiej drukarni dla powstańczej administracji.

Gdy maszyna kołowała na stołecznym lotnisku, w Paryżu kończono przygotowania do szczytu, na którym przedstawiciele 60 państw – przyjaciół Libii, jak o sobie mówią – zapewniało o gorącym poparciu dla nowych libijskich władz, które za chwilę uruchomią wielkie programy odbudowy zniszczonego kraju. Sfinansują je dochodami z wydobycia największych w Afryce złóż ropy naftowej.

W Paryżu uznano – nieco na wyrost i wbrew kasandrycznym przepowiedniom pułkownika Kadafiego – że w Libii nie powtórzy się iracki chaos. Odetchnąć może ekipa prezydenta Baracka Obamy. Gdy pod koniec zimy ważyły się losy interwencji zbrojnej w Afryce Północnej, nie brakło wątpliwości, czy otwarcie trzeciego już frontu w państwie muzułmańskim nie przekreśli szans Obamy na zwycięstwo w przyszłorocznych wyborach i nie będzie wstępem do przewlekłego konfliktu. I wreszcie czy nie okaże się podobnym błędem jak atak na Irak w 2003 r., gdzie natowscy zarządcy podjęli całą masę fatalnych decyzji. Wtedy po ekspresowym zwycięstwie nad Saddamem Husajnem zwolnili wszystkich urzędników, od policjantów, po nauczycieli i pracowników odpowiedzialnych za utrzymywanie ulic w czystości. Pozamykali państwowe przedsiębiorstwa i tak w ciągu kilku miesięcy doprowadzili Irak do upadku.

Wnioski z irackich błędów wyciąga teraz powstańczy rząd, czyli Przejściowa Rada Narodowa i jej zachodni doradcy.Ma już sukcesy. Pierwszy: nie rozpędziła policji – mówi Shashank Joshi, ekspert od spraw libijskich z uniwersytetu Harvarda i londyńskiego Royal United Services Institute. Grabieże w Trypolisie wydawały się nieuniknione, ale miasta nie rozgrabiono na bagdadzką skalę, rozszabrowano przede wszystkim domy należące do rodziny Kadafich, na czele z Bab Al-Aziziją, kwaterą główną pułkownika. Zwycięzcy wynosili stamtąd broń, biżuterię, sprzęt elektroniczny, osobiste rzeczy przywódcy, popularnością cieszyły się elementy szytych specjalnie dla niego mundurów, w tym charakterystyczne czapki. Wyjechali także tuk-tukiem, elektryczną rikszą, w której lubił pokazywać się pułkownik – z jej kabiny wygłosił jedno z ostatnich, dość rozpaczliwych i bełkotliwych, przemówień telewizyjnych. Rebelianci nie omieszkali także zwiedzić pokładu luksusowego Boeinga wożącego byłego przywódcę. Powstańczej administracji dość szybko udało się także przywrócić m.in. prąd i łączność telefoniczną, gorzej będzie z wodą i sprawnie działającą służbą zdrowia, gdzie sytuacja jest katastrofalna.

Dotąd nikt nie zapowiedział, jak zostaną rozbrojone domowe arsenały Libijczyków, ani co stanie się z ludźmi byłego reżimu, na przykład żołnierzami osławionej brygady Chamisa (jednego z synów Kadafiego) i innych jednostek, które z pełną brutalnością pacyfikowały powstanie. W zdobytym Trypolisie odkryto ślady po masowych egzekucjach, m.in. w szpitalach i więzieniach.

Rada powstańcza dość szybko zapowiedziała za to przeprowadzkę do odbitego Trypolisu, by nie powstało wrażenie, że powstańcze władze zbyt długo urzędowały w Bengazi. Rada składa się z przedstawicieli poszczególnych regionów, ale prawdziwe poparcie czerpie z gnębionego przez Kadafiego wschodu, gdzie wybuchło powstanie. Dokończył je – i zdobył stolicę – mniej religijny i mniej przywiązany do plemiennych wartości zachód Libii, który przez trzy ostatnie miesiące jako jedyny prowadził walki. By Rada była reprezentatywna, musi tych z zachodu dokooptować.

Rada powinna sobie poradzić z rządzeniem, nie ma żadnej konkurencji – twierdzi Shashank Joshi. Choć z drugiej strony nie podjęła jeszcze żadnej naprawdę trudnej decyzji. Jednym z zarzutów kierowanych często pod adresem nowych władz libijskich jest ich skład: islamiści, sekularyści, zwolennicy wolnego rynku, socjaliści, słowem libijskie społeczeństwo w pigułce (a to składa się z około 140 plemion). Członków Rady połączyła nienawiść do Kadafiego, więc po jego obaleniu każdy zacznie ciągnąć w swoją stronę.

 

 

Znaczną rolę odegrają islamiści. Przedstawiony już wiosną projekt konstytucji nie odbiega od bliskowschodniego standardu, przewiduje, że islam będzie religią państwową, a prawo oparte na szarijacie. Taka kompozycja obecnych władz sprawi, że zmiany w Libii będą wolniejsze, niż zapowiadają zwycięzcy, np. wybory w maju to termin hurraoptymistyczny.

Libijczycy przez ostatnie 42 lata nie prowadzili żadnych debat politycznych, nikt ich nie pytał o zdanie, czy chcą federacji, systemu prezydenckiego czy może silnej roli parlamentu? W czasach Kadafiego nie wydawano wolnej prasy, nie było również żadnego społeczeństwa obywatelskiego, dość silnie obecnego w Egipcie i Tunezji. Teraz go brakuje. Zwłaszcza że Libijczycy są konserwatywni, większość regularnie modli się w meczetach, a sądy wydają wyroki zgodnie z nakazami wiary. W trakcie oblężenia Trypolisu tuż za pierwszą linią natarcia posuwali się duchowni w mikrobusach, którzy modlitwą zagrzewali powstańców do walki, modły transmitowano przez głośniki zamontowane na autach.

Libijczycy muszą się także uporać z rasizmem w stosunku do czarnoskórych rodaków, których brano za najemników z Nigru i Czadu, powszechne są uprzedzenia do niearabskich Berberów, dotąd niezintegrowanych z resztą społeczeństwa. Skuteczność polityki Kadafiego brała się i stąd, że podsycał rywalizację między plemionami, jednym dawał przywileje, inne karał. Libijczyków czeka więc wybór, czy wolą, by ich problemy rozwiązywała starszyzna plemienna, czy urzędnicy państwowi.

A jeżeli Libia pęknie wzdłuż plemiennych szwów i Irak się powtórzy? Porównywanie Libii po Kadafim do Iraku po Saddamie jest kuszące, ale sytuacja w obu państwach sporo się różni. Libia nie graniczy z krajem takim jak Syria, skąd napływali bojownicy walczący z USA, mniejsze są także napięcia między szyitami i sunnitami, które wykorzystywała iracka Al-Kaida (w Libii prawie wszyscy są sunnitami). – Szczerze mówiąc, jest jeszcze zbyt wcześnie, by móc przewidzieć rozwój wypadków, jednak jeśli libijska wojna domowa się przedłuży i zaogni, to nie nabierze ponadregionalnego charakteru jak ta iracka – uważa Shashank Joshi. Bo Libia nie odgrywa znaczącej roli nawet w regionie, inaczej niż Syria, nie jest częścią każdego bliskowschodniego supła. Jest za to wystarczająco duża, by w trakcie kryzysów destabilizować całą Afrykę Północną.

Ban Ki Mun, sekretarz generalny ONZ, nie wierzy, by kraj podniósł się o własnych siłach, trafi więc tam oenzetowska misja humanitarna. Późniejszą odbudowę Libijczycy poprowadzą samodzielnie – no może nie swoimi rękami, ale sami wyłożą na to pieniądze.

Libia to nie jest biedny kraj, stwierdziła szefowa dyplomacji Unii Europejskiej Catherine Ashton. To rzadki paradoks, by państwo, które wychodzi z wojny domowej i kilku dekad dyktatury, nie wyciągało ręki po kredyty. Najpoważniejszym zadaniem powstańczej dyplomacji nie było błaganie o zapomogi, ale o odmrożenie kont – libijskie rezerwy w bankach na całym świecie, w akcjach, obligacjach i złocie wyceniane są na 168 mld dol., jak na niespełna 7-milionowe społeczeństwo to potężny majątek. Dostęp do niego blokowały międzynarodowe sankcje nałożone na Libię Kadafiego i dopiero uznanie powstańczej Rady pozwoliło otworzyć sejfy.

Afrykańskie rządy, chyba z tęsknoty za pułkownikiem, odnoszą się do jego następców z nieufnością, ale te zachodnie – francuski, brytyjski, włoski, amerykański – ogłaszały, że oddają powstańcom zdeponowane przez Kadafiego pieniądze z taką pompą, jakby wydawały swoją własność. W nowym libijskim rozdaniu w zamian za życzliwość i zbrojne wsparcie oczekuje się dowodów wdzięczności przy kontraktach na odbudowę i wydobyciu ropy.

W wojnie domowej zginąć mogło nawet 50 tys. ludzi. Dyrektor libijskiego banku centralnego koszty walki i zniszczeń szacuje na 15 mld dol., w tym roku libijska gospodarka zanotuje poważną recesję. Ale z punktu widzenia Francji, Wielkiej Brytanii, USA i ich zachodnioeuropejskich sojuszników rozprawa z Kadafim kończy się militarnym i politycznym sukcesem. Szczególnie dla Nicolasa Sarkozy’ego i Davida Camerona. Amerykę – wyjątkowo nie wzięła na siebie ciężaru uderzenia – kosztowała ona niecały miliard dolarów, ledwie dwudniowy budżet całej armii albo jedną tysięczną tego, co wydała w Iraku. Tam zginęło 5 tys. amerykańskich żołnierzy, tu ani jeden, małe straty wynikały rzecz jasna z charakteru misji, która sprowadzała się do wspierania rebeliantów z powietrza przy użyciu samolotów i rakiet.

Koalicja wywalczyła pierwsze obietnice. Francuski dziennik „Libération” donosi, że już w kwietniu bezsilni powstańcy przyrzekli francuskiemu Totalowi prawa do eksploatacji aż jednej trzeciej libijskich złóż. Lewicowy „Libération” chętnie krytykuje Sarkozy’ego, ale tym razem chwali za dalekowzroczność. Tyle tylko, że nieprzejrzysty sposób prowadzenia naftowych interesów i rozdziału koncesji nie zapewni najwyższych zysków z wydobycia, na dodatek powstańcy narażają się także na oskarżenie o bycie marionetkami Zachodu. Co nie do końca jest prawdą, bo także Rosja i Chiny, które nie poparły interwencji, ale pokazały się na paryskim szczycie, powinny być obecne w nowej Libii.

Do listy libijskich niewiadomych dopisać trzeba jeszcze zagraniczną siłę roboczą, 860 tys. osób, które wyjechały z kraju. Dramat w szpitalach oblężonego Trypolisu, kiedy nie miał kto opatrywać rannych, nie brał się z przebiegu działań wojennych, ale z braku pielęgniarek i lekarzy, w większości cudzoziemców, którzy po prostu wrócili do domu. Całe branże zdominowali przybysze z Afryki, głównie Egiptu, Azji, Europy. Pewnie wrócą. Tak jak powróci do Libii koniunktura, co nie będzie trudne. 95 proc. przychodów eksportu stanowią zyski z ropy, a Libia już za kilka-kilkanaście miesięcy znów ma dostarczać 2 proc. światowej produkcji. Przyjaciół pewnie przybędzie.

Polityka 37.2011 (2824) z dnia 07.09.2011; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Jest interes do zrobienia"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną