Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Białe śmieci

Londyńska młodzież się buntuje. Dlaczego?

Bycie na aucie: łamanie norm młodzi uważają za frajdę, rodzaj wyzwolenia i samoekspresji w społeczeństwie konsumpcji. Bycie na aucie: łamanie norm młodzi uważają za frajdę, rodzaj wyzwolenia i samoekspresji w społeczeństwie konsumpcji. Ian Marlow/Caters / Forum
W niedawnych zamieszkach ujrzeliśmy Anglię rozebraną do naga, Anglię, która nie wie, co począć ze znaczną częścią swej nieprzydatnej nikomu młodzieży.
Brixton - jedno z lichych osiedli Londynu.J@ck!/Flickr CC by 2.0 Brixton - jedno z lichych osiedli Londynu.
Nauczyciele ostrzegają, że dzieci z biedniejszych rodzin zaczynają naukę będąc dwa lata za rówieśnikami pod względem umiejętności czytania, pisania i wysławiania się.Hermés/Flickr CC by 2.0 Nauczyciele ostrzegają, że dzieci z biedniejszych rodzin zaczynają naukę będąc dwa lata za rówieśnikami pod względem umiejętności czytania, pisania i wysławiania się.

Pytani o sens niedawnych zamieszek londyńscy nauczyciele i pracownicy socjalni odpowiadają podobnie jak nauczycielka ze szkoły publicznej w Lambeth (Londyn południowy) Kate H.: – Ciekawe nie jest to, że coś takiego się zdarzyło, ale to, czemu nie zdarza się codziennie. U mnie w szkole nie ma dnia bez zadymy – dodaje Kate (która woli zachować anonimowość). Szkoła mieści się w rejonie bardzo mieszanym etnicznie i społecznie. Wielu uczniów pochodzi z rodzin z klasy średniej, inni są w trzecim czy czwartym pokoleniu potomkami rodzin pochodzących z Indii Zachodnich, głównie z Jamajki, mieszkających w lichych osiedlach w Stockwell i Brixton.

Jasne, że ludzie dostawali szału na widok znajomych ulic w płomieniach i biegających po nich nastoletnich terrorystów, ale zniszczenia można odbudować. Przeraża mnie to, że nie mamy pojęcia, czym wypełnić pustkę w ich głowach i życiu – ciągnie Kate. – Przeraża mnie, że szkołą rządzą gangi, które zastraszają upatrzonych nauczycieli.

Większość uczestników zamieszek to jeszcze dzieci, zwraca uwagę emerytowana pracowniczka socjalna Pat Ledly z Camberwell na południu Londynu: – Nie kieruje nimi nawet gniew, tylko oportunizm i materializm, są produktem ubóstwa emocjonalnego i totalnego braku zbiorowej wyobraźni. Najwięcej kłopotów narobiła najpierw znudzona młodzież korzystająca z okazji do rozróby, potem przyłączyły się gangi i zorganizowane grupy przestępcze. Przygnębienie i ambiwalencja to dominujące uczucia wśród pracowników sektora publicznego. Jeśli nie liczyć policji, to jedynie ta część klasy średniej ma kontakty z ludźmi z samego dołu bardzo hierarchicznego społeczeństwa brytyjskiego. – To czyni z nas jakby misjonarzy – nerwowo uśmiecha się Kate – przybywających z innego kraju w strefę wojny, by pomóc sierotom wojennym. Ale one nie chcą naszej pomocy. Śmieją się z nas, z naszego sposobu mówienia, z naszych typowych dla klasy średniej obsesji, że na kołacze trzeba zapracować. Chcą, czego chcą, a dobrze wiedzą czego – i to od razu.

Sytuacja po zamieszkach jest pogmatwana – wszyscy oskarżają wszystkich. Jaki czynnik jest najważniejszy: indywidualny, statystyczny, historyczny? Temat nie pojawia się u nas po raz pierwszy; tyle że to, co jedni nazwą „wynikiem społeczno-ekonomicznej deprywacji”, dla innych będzie „zdziczeniem smarkaczy”.

Ta młodzież mówi po angielsku, lecz trudno się z nią porozumieć. Sprawia wrażenie anarchistycznej, materialistycznej i apolitycznej. Pozbawionej szerszego spojrzenia. No tak, ale skąd my to właściwie wiemy? Ci młodzi rzadko rozmawiają z mediami, mają szkołę w nosie, a wielu po prostu nie potrafi uzasadnić słowami swych działań. Wskutek braku elementarnych umiejętności językowych już na wczesnym etapie życia zostają pozbawieni możliwości wyboru: wchodzić czy nie wchodzić w społeczeństwo.

Zdaniem wielu nauczycieli dzieci z biedniejszych rodzin zaczynają naukę będąc dwa lata za rówieśnikami pod względem umiejętności czytania, pisania i wysławiania się. Rodzice i sąsiedzi bombardują ich bardzo ograniczonym zasobem słów, podobnie jak gazety i programy telewizyjne goszczące w ich domach. Wskutek tego nadrabianie zaległości edukacyjnych jest dla tych sześcio- i siedmiolatków szalenie trudne; potrzeba do tego ciężkiej pracy, wsparcia i łutu szczęścia. Najsmutniejsze, że sześciolatki nie zdają sobie sprawy z tego, co jest im niezbędne, aż do momentu, kiedy jest już za późno. Od początku więc są społecznie upośledzone.

Wiele dzieciaków nie ma prawdziwego życia rodzinnego; rodzice są nieobecni wieczorami, bo albo pracują do późnych godzin za marne wynagrodzenie (np. w miejskich służbach oczyszczania), albo po prostu wychodzą „na miasto”. Co im zostaje? Grzechy ulicy. Wielu młodych już w szkołach podstawowych (do 11 roku życia) sprzedaje lub rozprowadza narkotyki.

W kulturze tabloidowej łatwo rozpętać panikę moralną. W jej atmosferze trudno postawić nawet proste pytanie: Dlaczego? Ktoś, kto by choć na chwilę popatrzył na rzeczywistość oczami jednego z owych „zdziczałych smarkaczy”, mógłby zostać od razu oskarżony, że próbuje tłumaczyć lub wręcz usprawiedliwiać ich udział w sierpniowych zamieszkach. A w dodatku we wszystko wmieszała się polityka.

Dla prawicy ci młodzi są kryminalistami, których trzeba zamknąć, dla lewicy produktem społeczeństwa kapitalistycznego. Na jakiejś patologicznej zasadzie stają się niezbędni i prawicy, i lewicy, choć oba te obozy nie słuchają i nie rozumieją, co młodzi ludzie mają do powiedzenia. Jak dwoje kłócących się rodziców obwiniają się wzajemnie o chorobę dziecka, ale nie przyjmują za nią odpowiedzialności.

Postawienie pytania o przyczynę stanu rzeczy może też podważyć nasz zbiorowy sposób życia, dla większości wygodny. I dlatego brak jakiegoś wyraźnego przesłania z ich strony, sformułowanego przez nich samych, może być tym obozom politycznym na rękę. Większość z nich nie jest zbyt elokwentna, bo cóż ma powiedzieć dzieciak bez żadnego wykształcenia? „Zdobyliśmy Londyn”. Naciągam kaptur, rzucam cegłą w wystawę. To jest ich język, ich komunikat, słabo trafiający do właściciela sklepu z wystawą przez nich rozbitą.

Wielu pracowników sektora publicznego było oburzonych tym, co się działo w sierpniu, ale wielu uważa także, że to była po prostu odsłona rzeczywistości od dawna powszechnie znanej. Otóż okazuje się, że nie wiadomo, co począć ze znaczną częścią społeczeństwa brytyjskiego. W społeczeństwie postprzemysłowym znaczna część klasy robotniczej stała się zbędna. Przestawienie gospodarki na usługi stworzyło oazy zamożności na przedmieściach Londynu, ale oznaczało także, że najubożsi i najmniej elastyczni życiowo ugrzęźli w wielkomiejskich dzielnicach nędzy. Tam największym biznesem, a zarazem pracodawcą, jest handel narkotykami. Czy mamy tych ludzi wyrzucić ze szkół, z domów, odebrać im zasiłki? Może zamknąć w więzieniu? Owa najniższa klasa społeczna właśnie tego się spodziewa: bo przecież „oni” zawsze „nas” atakują.

Jak w przypadku budzącego zakłopotanie chorego dziecka zamykanego w XIX w. na strychu, o które dziś troszczy się znikające państwo opiekuńcze, Wielka Brytania usilnie stara się nie słyszeć krzyków. Tabloidy i niektórzy deputowani Partii Konserwatywnej pastwią się nad „zdziczałymi smarkaczami” ogłupianymi przez popkulturę, ale rzadko próbują się zastanowić, skąd ci smarkacze się biorą. „Chore dziecko” należy do odłamu brytyjskiego społeczeństwa nazwanego w prasie prawicowej, a także przez część polityków i opinii publicznej Chavs (coś w rodzaju naszych „dresiarzy” czy „blokersów” – red.), a jest to określenie bardzo negatywne, wyrażające pogardę i odrazę obejmującą ich ubranie, język i zachowanie. To „białe śmieci”. Tabloidy „The Daily Mail”, „The Sun”, szczęśliwie już nieistniejący „The News of the World” upajają się nienawiścią do Chavsów, wyśmiewa się ich nawet w popularnym serialu „Little Britain”.

Ponieważ jawny rasizm jest nieobecny, społeczeństwo poszukuje jakiegoś innego „obcego”, który zastąpiłby miejsce ciemnoskórych. Nawet najwięksi rasiści w policji nie użyją dziś słowa nigger (czarnuch), bo boją się stracić pracę. Jednak społeczeństwo głęboko przesiąknięte rasizmem i bardzo hierarchiczne, oparte na rywalizacji jednostek, a nie na ich współpracy, wciąż potrzebuje obcego.

Kiedyś „białymi czarnuchami” nazywano Irlandczyków. Działo się to oczywiście przed epoką tak obecnie przez niektórych wyszydzanej politycznej poprawności, kiedy to u wejścia do noclegowni wisiały ostrzeżenia: „Czarnym, Irlandczykom i psom wstęp wzbroniony”. Wydaje się, że jeśli chodzi o doły społeczne, pozbawione głosu i niezdolne do samoorganizacji (chyba że w formie wandalizmu), do dziś zmieniło się niewiele.

Element rasowy występuje zawsze wśród wykluczonych – mówi Pat – ale w przypadku rozruchów sierpniowych mieliśmy do czynienia ze zbiorowością bardzo przemieszaną etnicznie. Obserwuję przekształcanie się dawnej nienawiści do białych w język przejmujący żargon jamajski: to jakby unia tych, którzy nic nie mają i mogliby powiedzieć: wszyscy jesteśmy niewolnikami.

Pat przyznaje, że z czarnoskórymi uczniami był zawsze kłopot. Ta młodzież przychodziła bez jakichś większych oczekiwań i aspiracji, bo nie wpojono jej, że wykształcenie jest warunkiem uczestnictwa w społeczeństwie, a nie tylko uzyskania lepszej pracy. W społeczności czarnoskórych nienawiść do policji i białych utrzymuje się od wielu lat. To na tym tle doszło do zamieszek w Brixton w latach 80. – Ale dziś to biała młodzież naśladuje styl życia czarnej. Teraz fajnie jest być wiecznym outsiderem, wyrzutkiem żyjącym poza prawem i społeczeństwem. Te dzieciaki mówią mieszanką żargonu jamajskiego i cockneya (dialektu londyńskiego proletariatu – red.). I czasem ciężko ich w szkole w ogóle zrozumieć, a to dla nauczyciela wielki problem. Tak jedna alienacja nakłada się na drugą – tłumaczy Pat i dodaje: – Młodzież uczy się żyć amoralnie. Widzi, jak nieuczciwość uchodzi na sucho. Nie oczekuje sprawiedliwości. Widzieliśmy wszyscy, jak upiekło się bankierom, politykom, dziennikarzom, więc młodzi myślą, że im też się upiecze. Po co im nauka, opieka socjalna? Oni odrzucają nasz system wartości.

Bycie na aucie, łamanie norm uważają za frajdę, rodzaj wyzwolenia i samoekspresji w społeczeństwie konsumpcji, w którym ideę stworzenia lepszego świata zastępuje zdobycie lepszego telewizora. Jedyną formą kontaktu z tym chciwym społeczeństwem wydaje im się rozbijanie szyb w sklepach handlujących intensywnie reklamowanym markowym obuwiem sportowym po zawyżonych cenach. Logika jest tu jasna: gromadzenie zdobyczy w świecie opartym niemal wyłącznie na posiadaniu rzeczy.

Młodzi rabusie i podpalacze zrozumieli reguły gry, których większość z nas nie dopuszcza do siebie. Dzięki relacjom w TV na naszych oczach dokonała się demaskacja brutalnej siły konsumpcjonizmu. Kto sądzi, że w życiu wystarczy lepsza para adidasów lub bardziej wypasiony model komórki, ten za główną przeszkodę w ich uzyskaniu będzie uważał szyby wystawowe, drzwi wejściowe, właścicieli i policję. Nie trzeba negocjować z policjantem w nas ukrytym, bo on już nie istnieje.

Ujrzeliśmy Anglię rozebraną do naga, gdzie ludzie nie wymieniają uścisków ręki i uprzejmych pozdrowień. Wszyscy wiemy i w pewnym stopniu akceptujemy, że we współczesnym świecie konkurencji bankierzy, politycy i magnaci mediów będą nas okłamywać, grać nie fair, łamać zasady i walczyć do upadłego w obronie swych pozycji. Ale czynią to za zamkniętymi drzwiami, a nie na ulicach. Zamieszki demonstrowały podobną postawę moralną, ale odartą z pozorów ucywilizowania.

Etosem wpajanym uczniom lepszych szkół prywatnych jest zdobycie „kapitału społecznego” niezbędnego przyszłym lekarzom, prawnikom, politykom, dziennikarzom, bankowcom. Ale w uboższych częściach Londynu tego kapitału jest jak na lekarstwo. Uczniom brakuje najbardziej elementarnych umiejętności. Analfabetyzm i otyłość są ściśle skorelowane z ubóstwem i wykluczeniem społecznym.

Kiedy pół wieku temu Pat zaczynała pracę, prawie nie było bezrobocia. 15-, 16-latki otrzymywały zatrudnienie w firmach, w których pokonywały kolejne szczeble zawodowe. Miały mniej czasu wolnego niż młodzież obecna. Więzi rodzinne są coraz luźniejsze, od szukających pracy oczekuje się mobilności i akceptacji niskiego wynagrodzenia. To nie służy poczuciu bezpieczeństwa ani planowaniu na dłuższą metę. Poziom nadziei jest niski. A skoro można ukraść to, czego się pragnie, to po co pracować?

Dorosłych można ukarać za złamanie prawa – premier Cameron nazwał ich kryminalistami – ale dzieci obwiniać nie można. Społeczeństwo je zawiodło. Wybuchy społeczne podobne do wypadków sierpniowych będą się powtarzały, o ile nie stworzy się innych metod działania niż tylko wsadzanie do więzienia. Optymizm lat 60. wyparował niemal całkowicie. – Dzieci tych dzieci zrobią to samo za 10 lat – przewiduje Kate. I trudno się z tym nie zgodzić, choć to straszna przepowiednia.

Autor jest dziennikarzem brytyjskim mieszkającym w Polsce. Publikował m.in. w „Guardianie” i „Gazecie Wyborczej”. Jego rodzice byli zatrudnieni jako pracownicy socjalni w londyńskiej gminie Lambeth. To uboga część stolicy położona na południu i obejmująca Brixton, jedno z miejsc ogarniętych w sierpniu rozruchami.

Tłumaczył Adam Szostkiewicz

Polityka 38.2011 (2825) z dnia 14.09.2011; Świat; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Białe śmieci"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną