Kiedy na początku września Ibrahim wracał z nocnej zmiany, na Heinrich-Schlusnus-Strasse w berlińskiej dzielnicy Neukoelln pełno było karetek i wozów policyjnych. Przed blokiem kręciło się mnóstwo policjantów i zamaskowanych antyterrorystów z karabinami, przypomina sobie Ibrahim. Na dole stało kilku sąsiadów. Ktoś puścił plotkę, że policja szuka terrorysty. Ibrahim nie uwierzył. Niby kto? Potem policjanci wyprowadzili panią N., żonę Haniego. Ibrahim rozpoznał ją z daleka, bo jedyna w klatce nosiła nikab, tak, że było jej widać tylko oczy. Pani N. przed sobą pchała wózek z bliźniakami. Haniego nie było widać. Kiedy już Ibrahim dostał się do mieszkania, z telewizji dowiedział się, że policja w Berlinie ujęła dwóch islamskich zamachowców.
Cztery dni przed dziesiątą rocznicą ataku na WTC, Niemcy znowu poczuli, że we własnym kraju nie są bezpieczni. Pod zarzutem przygotowania zamachu bombowego, policja zatrzymała w stolicy 28-letniego Haniego N., mieszkającego tu od lat Palestyńczyka i 24-letniego Samira M., Niemca z libańskimi korzeniami. Od miesięcy gromadzili duże ilości substancji chemicznych, które miały posłużyć do budowy bomby. Podobnie jak zrobił to skandynawski zamachowiec, prawicowy ekstremista Anders Breivik. Policja obserwowała ich od dawna. Aresztowanie przyspieszyła zbliżająca się wizyta papieża Benedykta w Niemczech i wybory w Berlinie. Do ich ochrony trzeba było oddelegować dodatkowych policjanów, też część tych, którzy do tej pory przez całą dobę śledzili Haniego i Samira. 7 września 230 funkcjonariuszy wkroczyło do mieszkań obu mężczyzn, meczetu, który często odwiedzali oraz pobliskiego towarzystwa islamskiego. Znaleziono kilkanaście kilogramów chemikaliów. - Służby bezpieczeństwa potrafiły w odpowiednim momencie dostrzec zagrożenie dla obywateli i je unieszkodliwić - pochwaliła policję Angela Merkel.