W zeszłym roku 180 tys. Niemieckich katolików wypisało się z tego Kościoła, co oznacza, że przestali płacić specjalny podatek na jego utrzymanie pobierany przez państwo. Czemu odchodzą? Generalnie z powodu coraz większej obcości pomiędzy nimi, a machiną Kościoła. Bardzo ważny jest dla nich kryzys pedofilski z udziałem duchownych i jego chowanie pod kościelny dywan. Benedykt zrobił sporo, by kościelni oficjele skończyli z tą polityką, jednak być może uczynił to zbyt późno, by zapanować nad istotą tego kryzysu. Jest nią utrata zaufania do Kościoła wśród samych wiernych. Obecna wizyta tego kryzysu nie złagodzi, choć miała znaczące momenty.
Papież pokazał w Niemczech twarz uśmiechniętą, ale mówił twardo. Kontynuował swą politykę wzmacniania katolicyzmu tradycyjnego. Jest tu wierny linii swego poprzednika. Ale w odróżnieniu od pielgrzymek Jana Pawła, podróż Benedykta ani razu nie odeszła od scenariusza. Jest już rytuałem, że papieże posoborowi wykonują podczas wizyt jazdę obowiązkową: spotkania z innowiercami, z młodymi, z ludźmi nauki i kultury. Nie inaczej było tym razem w Niemczech.
Novum, ale też z góry zaplanowanym, było przemówienie Benedykta w parlamencie federalnym. Apelował tam o kultywowanie chrześcijańskiej tożsamości Europy, powtarzając tezę o jej rzekomym zagrożeniu. A przecież mamy do czynienia z procesem naturalnej laicyzacji, a nie jakimś umyślnym antychrześcijańskim działaniem. Europa się dechrystianizuje, bo chrześcijaństwo przestaje być potrzebne młodszym pokoleniom, a Kościół nie potrafi przekonująco odpowiedzieć na jej potrzeby duchowe.
Wiwaty młodych na cześć Benedykta nie powinny mylić. To drobna część młodzieży, zwykle z bardzo konserwatywnych, katolickich domów i organizacji. Prawdziwe życie Europy toczy się gdzie indziej.