Dwa lata Amerykanie polowali na swojego rodaka, imama, który stał za większością ostatnich prób zamachów terrorystycznych sygnowanych przez Al-Kaidę. Aulaki, obywatel amerykański i Jemeńczyk z pochodzenia, ukrywał się w Jemenie, skąd publikował w Internecie żarliwe kazania wzywające do walki z niewiernymi.
Internetowy kaznodzieja znalazł wielu zwolenników, zainspirował kilka spisków, m.in. próbę zdetonowania samochodu pułapki na Times Square w Nowym Jorku i dwóch wysadzenia samolotów. Aulaki wymieniał też e-maile z majorem US Army, który w Forcie Hood w Teksasie otworzył ogień do swoich kolegów. Po tamtej strzelaninie Barack Obama wpisał Aulakiego na listę osób, które wywiad powinien aresztować lub zabić. Aulaki był pierwszym Amerykaninem na liście. Razem z nim zginął prawdopodobnie (to jeszcze informacja niepotwierdzona) Ibrahim Hassan Asiri, konstruktor bomb użytych w spiskach Aulakiego. W tym ładunków, które miały być użyte do zniszczenia samolotu lecącego do Detroit w grudniu 2009 r. oraz ukrytych w drukarkach komputerowych przewożonych na pokładzie samolotu cargo, który w zeszłym roku miał polecieć z Anglii do USA.
Ten rok jest decydujący w rozprawie z Al-Kaidą. Zgładzenie Aulakiego to cios w jej medialną ofensywę. Imam był gwiazdą serwisów społecznościowych, na które postawiła Al-Kaida. Czasy się zmieniły, ibn Laden od maja leży gdzieś na dnie Oceanu Indyjskiego, przez państwa arabskie przetoczyły się rewolucje, w których Al-Kaida nie odegrała żadnej roli. Jej obecny szef, mroczny egipski lekarz, Ajman Zawahiri jest terrorystą starej daty i jego agresywny styl nie trafia już do najmłodszego pokolenia ultrakonserwatywnych muzułmanów. Co innego bardziej wyważony Aulaki, wirtuoz pogadanek, które znajdowały odbiorców w całym muzułmańskim świecie.
Choć Al-Kaida pogrążona jest w największym kryzysie od momentu swojego powstania, z którego prawdopodobnie się już nie podniesie, idee, które popychają radykalnych muzułmanów do walki, nadal żyją. Choćby w Afganistanie okupowanym przez Zachód, gdzie natowska koalicja codziennie zabija braci w wierze. Zabijają ich między innymi drony, samoloty bezzałogowe, z powodzeniem używane do nalotów na kryjówki terrorystów w Afganistanie, Pakistanie i na Bliskim Wschodzie. Ale ich nieudane ataki (zbyt często zawodzi rozpoznanie), których ofiarami padają cywile, tylko wzmacniają muzułmański radykalizm. Już od dawna wiadomo, że tej wojny militarnie wgrać nie można.