Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Diabelskie święto w nawiedzonym mieście

Halloween w Salem

Wizyta na XVII-wiecznych grobach – obowiązkowy punkt parady. Wizyta na XVII-wiecznych grobach – obowiązkowy punkt parady. Marzena Hmielewicz/ AdventurePictures.eu / Polityka
Duchy mieszczan skazanych na śmierć za czary unoszą się nad Salem w czasie Halloween – mówią mieszkańcy i na grobach puszczają się w radosne tany.
Związki Salem z czarami zaczęły się prawie 320 lat temu.Marzena Hmielewicz/ AdventurePictures.eu/Polityka Związki Salem z czarami zaczęły się prawie 320 lat temu.
To amerykański sposób na oswojenie śmierci, ale i spełnienie potrzeby wspólnego przeżywania.Marzena Hmielewicz/ AdventurePictures.eu/Polityka To amerykański sposób na oswojenie śmierci, ale i spełnienie potrzeby wspólnego przeżywania.
Zabawa w Salem, najsłynniejszym amerykańskim mieście czarownic z najsłynniejszą na świecie paradą zaduszkową.Marzena Hmielewicz/ AdventurePictures.eu/Polityka Zabawa w Salem, najsłynniejszym amerykańskim mieście czarownic z najsłynniejszą na świecie paradą zaduszkową.
Huczne obchodzenie Halloween w Salem zaczęło się w latach 70. XX w. Samo święto ma jednak genezę dużo starszą i głębszą, choć nie całkiem jasną.Marzena Hmielewicz/ AdventurePictures.eu/Polityka Huczne obchodzenie Halloween w Salem zaczęło się w latach 70. XX w. Samo święto ma jednak genezę dużo starszą i głębszą, choć nie całkiem jasną.
Przeciętny kostium można nabyć w sklepie wysyłkowym lub na miejscu w Salem za 30 do 100 dol.Marzena Hmielewicz/ AdventurePictures.eu/Polityka Przeciętny kostium można nabyć w sklepie wysyłkowym lub na miejscu w Salem za 30 do 100 dol.
Dla niektórych parada jest okazją do największego podrywu w roku i chwilą niczym nieskrępowanej ekspresji.Marzena Hmielewicz/ AdventurePictures.eu/Polityka Dla niektórych parada jest okazją do największego podrywu w roku i chwilą niczym nieskrępowanej ekspresji.

Michael Jackson wyłania się nagle spomiędzy knajpianych parasoli. Krokiem jak z „Thrillera” wchodzi w sam środek rzeki ludzi świętujących Halloween. Tłum rozstępuje się i najbardziej egzotyczni przebierańcy Ameryki robią miejsce dla króla popu na krótki show. – Michael! Kochamy cię – wrzeszczy na oko 40-letnia czarownica z miotłą na sznurku przerzuconą przez plecy. On – w ciemnych okularach, muszce, białej koszuli i marynarce, jak z okładek ostatnich albumów – posyła jej buziaka. – Królu! A co po śmierci zrobisz z rezydencją Wonderland? – pyta towarzysząca czarownicy brunetka z lśniącymi rogami.

Nim Michael Jackson zakończy swoje popisy głębokimi ukłonami, w cień spycha go grupa zakrwawionych ketchupem irackich pielgrzymów, zabitych w drodze do Karbali, biczujących się plastikowymi łańcuchami i wykrzykujących na całe gardło łaaaaa! do każdego mijanego wampira, wróżki, policjanta, diabła, czarnoksiężnika, clowna i setek żywych trupów z całego świata, które na tę noc wypełzły ze swoich apartamentowców. Tak się w Halloween bawi Salem, najsłynniejsze amerykańskie miasto czarownic z najsłynniejszą na świecie paradą zaduszkową.

Opętani purytanie

Związki Salem z czarami zaczęły się prawie 320 lat temu. Początkowo nic nie zapowiadało, by liczące dziś nieco ponad 40 tys. mieszkańców senne miasteczko północno-wschodniego Massachusetts mogło wpaść w ręce zła. Osadę założyli w 1626 r. angielscy rybacy – stawiając kilka domów i budując nabrzeże u ujścia rzeki Naumkeag, w miejscu wykorzystywanym przez wieki przez rdzennych mieszkańców Ameryki. Pierwsi przybysze pochodzili z prostych, tradycyjnych, bogobojnych rodzin Brytyjczyków i od kilkudziesięciu już lat zasiedlali wybrzeża bajecznie bogatych łowisk dorsza (dziś przełowiony do cna akwen świeci pustkami). Swoje miasto brytyjscy purytanie nazwali od hebrajskiego słowa szalom, oznaczającego pokój. Jednak spokój ducha rybaków w Salem zmąciły wydarzenia z 1692 r.

W lutym tamtego roku dwie młode dziewczynki: dziewięcioletnia córka miejscowego pastora i jego jedenastoletnia siostrzenica, zaczęły się przedziwnie zachowywać – Donna Matkevicius, jedna z mieszkanek Salem, opowiada historię miasta poznaną jeszcze w szkole. Więcej szczegółów znaleźć można w relacji z epoki, zachowanej w Muzeum Czarownic w Salem: „Dziewczęta rzucały się w szale, w napadach podobnych do epilepsji, lecz o wiele silniejszych niż epileptyczne. Przerywały nabożeństwa. Wykrzykiwały słowa w nieznanych językach, opowiadały o wizjach, które mają przed oczami, i miały uczucie wbijania igieł w ciało. Ciskały przedmiotami i chowały się pod meble. Sprowadzony lekarz nie znalazł żadnego uszczerbku na zdrowiu fizycznym dziewcząt, uznano je więc za opętane przez diabła”.

Samo Muzeum Czarownic wygląda niczym scenografia z pierwszej ekranizacji „Nosferatu”: wysokie gotyckie okna, ściany z krwistoczerwonych piaskowców, świece, z głośników dochodzi wycie wilków i pohukiwanie sów.

Huczne obchodzenie Halloween w Salem zaczęło się w latach 70. XX w. Samo święto ma jednak genezę dużo starszą i głębszą, choć nie całkiem jasną. Tradycja przebierania się w przerażające kostiumy w nocy z 31 października na 1 listopada z pewnością pochodzi z Wysp Brytyjskich. Najprawdopodobniej jej prekursorami byli Celtowie, którzy tej nocy witali zimę podczas święta zwanego w języku staroirlandzkim Samuin, a później Samhain (nazwa oznacza dosłownie koniec lata). Wiadomo, że przy tej okazji przywoływali jakieś siły nadprzyrodzone, ale jakie? – tu stuprocentowej pewności też nie ma. Według tradycji, rodziny przyzywały wówczas dobre duchy przodków, od których oczekiwały życiowych rad. Budzące grozę kostiumy miały zaś odstraszać duchy złe, które swoim pojawieniem mogły zakłócić rodzinne spotkanie żywych i zmarłych. Niestety, najstarsze relacje dotyczące tych mitów zostały spisane przez mnichów dopiero w X w., a więc cztery stulecia po przyjęciu chrztu przez Irlandię. Niewykluczone więc, że mnisi pisali o takich zwyczajach niejako dla promocji wprowadzonego w VIII w. przez Kościół Święta Zmarłych.

Samo słynne dzisiaj słowo Halloween pojawiło się późno, dopiero w XVI w., i pochodziło od szkockiego All-Hallows-Even – oznaczającego wigilię Wszystkich Świętych. Do Ameryki zawieźli je w XIX w. irlandzcy emigranci i święto za oceanem zaczęło wkrótce żyć własnym życiem. Nie tylko zmieniono rzeźbioną w Irlandii rzepę (która była pamiątką dusz cierpiących w czyśćcu) na dynię, która dziś urosła do symbolu Halloween, ale i obrzęd wtopił się szybko w kulturę popularną i wchłonął z niej symbole wszystkiego, co związane ze śmiercią, duchami, strachami; także napisanego w Szwajcarii Frankensteina, transylwańskiego Drakulę, lęk przed ptasią grypą, a w tym roku będzie to nawet gniew na bankierów z Wall Street. („Najmodniejszy kostium na tegoroczne Halloween – przebrać się za oburzonego okupującego okolicę giełdy i obwiesić transparentami” – podpowiada portal z Brooklynu. Widać tu sprzężenie zwrotne, bo wielu tańczących na grobie kapitalizmu przybrało maski rodem z popkulturowej, cmentarnej rekwizytorni).

Nic dziwnego, że zamorskie Halloween dodało do swojej puli rekwizytów również i czarownice z Salem. 20 lat temu włodarze miasta podchwycili to i postawili na strachy w strategii promocji Salem. Poza Muzeum Czarownic jest więc Muzeum Lochów i Wiedźm, pokój strachów i diabelski młyn. A przede wszystkim gigantyczny karnawał. – Halloween nabrało w Ameryce charakteru ludycznego, steatralizowanego i komercyjnego. Najlepiej w dzisiejszych czasach sprzedają się emocje i Halloween nimi handluje – mówi prof. Roch Sulima, antropolog kultury.

Wszystko to przyrządzone także w typowo amerykańskim sosie – lekko, z dystansem graniczącym z kiczem i z obowiązkowym w Ameryce optymizmem. „Święto Wszystkich Świętych i Zaduszki są nostalgiczne, poważne. I to tak samo jak na pogrzebie, kiedy w pewnym momencie, dla rozluźnienia, mamy ochotę pożartować” – tłumaczy wesołość Halloween na swojej stronie internetowej Jan Witold Suliga, także antropolog kultury.

 

 

Polowanie na czarownice

Purytanie w XVII w. uznawali wydarzenia nadprzyrodzone za normalną część życia, a fizyczna obecność na ziemi czyniącego zło szatana nie była przez nikogo kwestionowana. Czarownice miały być jego wysłanniczkami. Jedyne, co pozostało mieszkańcom Salem w 1692 r., to ustalić, kto w spokojnej społeczności uległ pokusom czarnej magii i rzucania czarów na dwie opętane dziewczynki. Wyjaśnienia tej kwestii podjęli się miejscowi sędziowie John Hathorne, Jonathan Corwin i Bartholomew Gedney, którzy rozpoczęli prawdziwe polowanie na czarownice. Przed ich obliczem stanęły wkrótce trzy kobiety – wśród nich bezdomna żebraczka i niewolnica – a oskarżenie dowodziło ich uwiedzenia przez szatana tym, że zaniedbywały się w cnotach skromności, dyscypliny, samokontroli lub miały nieszczere intencje wychodząc za mąż (czytaj: wydały się dla pieniędzy). Wszystkie wylądowały w areszcie.

W ciągu kolejnych dni w mieście i okolicach dopatrzono się więcej opętanych, do aresztantek dołączyły więc następne cztery – jak orzeczono – wiedźmy. Do końca maja 1692 r. uwięziono ponad 60 osób podejrzanych o czary. Niektóre pod pretekstem noszenia niezbyt skromnego ubioru, inne – niedostatecznej dbałości o dzieci. Zdaniem historyków, prawdziwym źródłem wielu oskarżeń o czary były zatargi sąsiedzkie, próba zagarnięcia majątku za miedzą albo chęć zemsty.

Procesy ruszyły w połowie lipca, a sądy traktowały je priorytetowo – wyroki zapadały na ogół po jednodniowej rozprawie. Na podmiejskich drzewach wkrótce zawisło 14 kobiet i pięciu mężczyzn. Jednemu 80-letniemu skazańcowi oszczędzono stryczka, zamiast tego kładziono mu kamienie polne na klatce piersiowej, aż stracił dech. Sędziowie liczyli bowiem, że umierając przyzna się do konszachtów z diabłem, a jego doczesne dobra będzie można wówczas legalnie skonfiskować. Jak wynika z zachowanych dokumentów, spadkobiercy odetchnęli z ulgą, gdy ojciec rozstał się z życiem bez tego wyznania... Co najmniej kolejnych pięć czarownic nie doczekało egzekucji – zmarło w więzieniu. Histeria trwała ponad rok – do maja 1693 r.

Wszystkie te oskarżenia i procesy o czary skończyły się, kiedy podejrzenie padło na żonę jednego z sędziów – mówi Lori Tremblay, nauczycielka z Salem, hobbystycznie zbierająca informacje o XVII-wiecznej historii swojego miasta.

Dziś naukowcy badający akta śledztwa uważają, że halucynacje dziewcząt powodował zapewne sporysz, przetrwalnik grzyba pasożytującego na zbożu, zawierający alkaloidy podobne do LSD. Zatrucie nim wywoływało malownicze objawy, określane czasem jako ogień św. Antoniego. Inne hipotezy mówią o panującym w okolicy wirusowym zapaleniu mózgu, tzw. paraliżu sennym, lub objawach ubocznych zwykłego napięcia i panicznego strachu przed atakiem na miasto plemion indiańskich.

Tutenchamon w hamburgerach

Ciała powieszonych czarownic wrzucono do wspólnego grobu. Podobno rodziny wykupywały je i grzebały osobno, jednak w żadnej księdze parafialnej Salem ani okolicznych wsi i miasteczek nie zachowała się wzmianka o takim pogrzebie. – Nie ma co się dziwić! Który proboszcz chciałby się wtedy chwalić pochowaniem czarownicy na swoim cmentarzu! – mówi przebrany za Czarnoksiężnika z Krainy Oz mężczyzna z kalifornijskim akcentem.

Stoi na cmentarzu w centrum Salem, wśród kilkudziesięciu kościotrupów, duchów, zjaw, postaci z amerykańskich komiksów, dam w powłóczystych sukniach, a nawet Tutenchamona. Spacer wśród XVII-wiecznych nagrobków jest obowiązkowym elementem corocznej parady. Dzieciaki z diabelskimi widłami udają, że chcą uchylić wieko jednego z sarkofagów, nastolatki obsypują się liśćmi, dorośli próbują odszyfrowywać nazwiska na nagrobnych płytach. Ktoś zapala świeczki, ktoś składa kwiaty na symbolicznym pomniku czarownic z Salem – są tam kamienne nagrobki z nazwiskami wszystkich ofiar histerii. W powietrzu czuć zapach parówek i hamburgerów. Atmosfera pikniku. – To jest amerykański sposób na oswojenie śmierci – wyśmianie jej, sparodiowanie, pozłocenie. Ta neutralizacja niepokoju przed umieraniem daje trochę światła w tym ponurym okresie roku – tłumaczy prof. Roch Sulima. Wspomina także o innych źródłach takich zachowań: potrzebie bycia razem, przeżywania czegoś wspólnie w przestrzeni publicznej.

Amerykanie nie mają żadnych wielowiekowych tradycji. Mają za to dar kreowania wydarzeń. Tworzą sobie nowe rytuały wokół nawet czegoś tak błahego jak sfabrykowany trzy wieki temu proces czarownic – mówi Daniela, studentka z MIT w Cambridge koło Bostonu.

Wzdłuż głównej ulicy miasta powoli przesuwa się tłum: kobieta z przyklejonymi do twarzy pająkami, Czerwony Kapturek z oberżniętą głową wilka w koszyczku, Indianka, Frankenstein, Wikingowie, słynni mordercy, piraci, 50-letnie króliczki Playboya, Statua Wolności, krasnoludki, księża, zakonnice, clowni, łowcy duchów, a nawet czwórka studentów w koszulkach z literami „H”, „1”, „N”, „1” – co oznacza skrót nazwy szczepu wirusa grypy, który miał spowodować – jak prorokowano – śmiertelną pandemię. Za nimi drobniutka kobieta przebrana za pielęgniarkę ciągnie na bardzo grubym łańcuchu potulnego potwora-wilkołaka. Obok zzieleniałe na twarzy monstrum, wyglądające jakby właśnie zjadło pół miasta, podryguje grzecznie i pogwizduje dla dodania sobie animuszu.

Zaskakujące jest, jak spokojne i łagodne jest to całe towarzystwo – mówi Yolanda Douglas z Salem, jedna z uczestniczek parady. – Trudno się tu przestraszyć, za to można wspaniale zabawić – dodaje jej koleżanka. Nie wszyscy mieszkańcy Salem są jednak jednakowo zadowoleni. – Kiedyś to było Halloween! Dziś ludzie, zamiast szyć samemu kostiumy, idą i kupują je w supermarketach – oburza się mieszkająca w Salem od dzieciństwa Emily Meehan.

Przeciętny kostium można nabyć w sklepie wysyłkowym lub na miejscu w Salem za 30 do 100 dol. Jednak zdarzają się i takie, za które trzeba zapłacić kilka tysięcy dolarów! – No i te stroje są... zdecydowanie za krótkie, jeśli wie pan, o czym mówię – dodaje Meehan.

I rzeczywiście – w czasie parady w Salem co chwila w oko wpadają kostiumy niczym żywcem wyciągnięte z filmów dla (bardzo) dorosłych. Błyszczące skóry zapinane na kłódki, gorsety z futerkiem, pejcze, baty, maski z suwakami, podwiązki, czasem przykrótkie pielęgniarskie fartuszki. – Tak odreagowujemy nie tylko prowincjonalny purytanizm, ale i zakłamanie. Amerykańska telewizja oburza się na to, że jakiejś gwiazdce rocka zsunął się na ułamek sekundy biustonosz na scenie, a prezydent podotykał się z asystentką. Tymczasem udają, że nie wiedzą, że z Internetu wylewa się gigantyczna fala ostrego seksu, a nastolatki dużo łatwiej mogą dziś kupić narkotyki niż piwo – mówi przebrany za jednego z Drakulów przyjezdny z południowych stanów. Dla niego halloweenowa parada w Salem jest wentylem bezpieczeństwa. Dla innych największym podrywem w roku, chwilą nieskrępowanej ekspresji w purytańskiej Nowej Anglii czy świętem sztuki i wolności.

Po zmroku pochód kieruje się do centrum miasteczka, gdzie ośmiu muzyków amatorów, przebranych za pustelników, wali w wielkie bębny i drze się wniebogłosy. Przekrzykuje się z nimi prawdziwy kaznodzieja z megafonem, który z Biblią w dłoni robi, co może, by nawracać jednodniowe wiedźmy. Okolicę patrolują równie prawdziwi policjanci. – Fajne przebrania, chłopaki – żartują z nich bębniarze.

Około północy wszyscy tańczą, śpiewają, zajadają się stekami w restauracji. Jeszcze pokaz sztucznych ogni na cześć czarownic i wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca wilkołaki wracają do rzeczywistości.

Polityka 44.2011 (2831) z dnia 26.10.2011; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Diabelskie święto w nawiedzonym mieście"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną