Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Ultraprawicowa RAF

Informacje na temat ugrupowania terrorystycznego w Zwickau pokazują, że trzeba wreszcie skończyć z takimi uproszczeniami. Informacje na temat ugrupowania terrorystycznego w Zwickau pokazują, że trzeba wreszcie skończyć z takimi uproszczeniami. Tobias Schwarz/Reuters / Forum
Lewicowi ekstremiści są inteligentni i niebezpieczni, natomiast skrajni prawicowcy to jakoby bez wyjątku tępaki, które działają w pojedynkę. Kierując się tą zasadą, niemieckie służby przez wiele lat lekceważyły przestępców wywodzących się ze środowisk ultraprawicowych.
Artykuł pochodzi z 47 numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 21 listopada.Polityka Artykuł pochodzi z 47 numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 21 listopada.

Informacje na temat ugrupowania terrorystycznego w Zwickau pokazują, że trzeba wreszcie skończyć z takimi uproszczeniami. Wszystko inne byłoby nieodpowiedzialnością i głupotą.

Zabójstwo za zabójstwem za zabójstwem. Ostatnie doniesienia z jednej strony wywołują niedowierzanie, a z drugiej budzą niepokój. Jak to możliwe, że rasistowska banda terrorystów przez wiele lat pozostawała w ukryciu, a jednocześnie wykonywała egzekucje na obcokrajowcach na terenie całego kraju? Jej członkowie w spokoju planowali kolejne zamachy, budowali bomby, a następnie je odpalali. A wszystko to było możliwe z jednego prostego powodu – zarówno policja, jak i organy ochrony państwa oraz prokuratura krajowa wykluczyły, że zamachowcy kierowali się pobudkami rasistowskimi. Przestępstw tych nie zakwalifikowano jako akty terroru, lecz uznano za pojedyncze incydenty, które nie są ze sobą powiązane. Co za tym idzie – wykluczono również motywy polityczne.

Ta błędna ocena sytuacji przywodzi na myśl lata 80. i 90., kiedy w Niemczech płonęły ośrodki dla uchodźców. Wielu funkcjonariuszy prowadzących dochodzenia próbowało wówczas tłumaczyć pożary w następujący sposób: po pierwsze, „zwarcie instalacji elektrycznej“, po drugie „niedopałek“, po trzecie „przecież oni sami chcą się tam pozabijać“. Upłynęło sporo czasu, nim te postawy się zmieniły, a policjantom zaczęło zależeć na tym, by zidentyfikować sprawców. Jeszcze więcej czasu potrzeba było, by morderstwo zostało uznane za morderstwo, nawet gdy w jego wyniku życie stracił uchodźca lub imigrant. Trybunał Konstytucyjny skorygował niedbałe orzecznictwo dopiero w 1994 roku, po podpaleniu ośrodka dla uchodźców w Hünxe, po zamachu w Mölln, w którym życie straciły trzy Turczynki, i po podpaleniu domu w Solingen, gdzie zginęło pięć osób.

Potraktujmy wreszcie neofaszystów poważnie!

O przestępstwach na tle rasistowskim i ksenofobicznym zbyt często i zbyt długo mówiło się w słowach bagatelizujących ich znaczenie. Uznawano je za „zajścia“, „incydenty“, „wybryki“. To smutne preludium do ostatnich wydarzeń, które pozwala nieco lepiej zrozumieć, jak doszło do tego, że neofaszystowska grupa terrorystyczna działała niepostrzeżenie przez tyle lat. I zapewne działałaby nadal, gdyby sprawcy nie popełnili samobójstwa.

Seria zabójstw, którymi zamachowcy szczycą się w zmontowanym przez siebie filmie, niektórym może przypominać czasy RAF. Wspomnienie to jest jednak błędne. O istnieniu RAF wiedział każdy obywatel Niemiec. O neofaszystowskim ugrupowaniu z Zwickau nie wiedział nikt, może za wyjątkiem pracowników Urzędu Ochrony Konstytucji (niemiecki odpowiednik ABW) w Turyngii. W przypadku zamachów RAF państwo nie szczędziło środków i wysiłku, aby schwytać sprawców. Jeśli chodzi o ściganie prawicowych ekstremistów, takich wysiłków szukać na próżno.

W najbliższych dniach i tygodniach trzeba będzie oczywiście wyjaśnić, jakimi informacjami dysponował UOK w Turyngii. W latach 1994-2000 na jego czele stał kontrowersyjny Helmut Roewer, którego współpracownikiem i informatorem był naczelny neonazista w regionie Tino Brandt. Za kadencji Roewera w mieszkaniu Brandta i innych członków neofaszystowskiego ugrupowania Thüringer Heimatschutz znaleziono ładunki wybuchowe oraz 1,4 kg trotylu. Jeśli wziąć pod uwagę, że bomby odkryto także w warsztacie Böhnhardta, Mundlosa i Zschäpe, tym większe zdziwienie budzą doniesienia, że tę trójkę wypuszczono na wolność. Co więcej, przez ponad dziesięć lat działali oni w podziemiu, nie budząc większego zainteresowania służb specjalnych.

Czy coś takiego byłoby możliwe za czasów RAF? Wówczas plakaty ze zdjęciami terrorystów wisiały w każdym urzędzie pocztowym i na każdym słupie. A gdyby chodziło o zamachowców muzułmańskich – czy im też udałoby się działać tak długo niepostrzeżenie na terenie Niemiec? W przypadku grupy z Zwickau daje się zauważyć dziwną bezwładność i obojętność służb państwowych. Niewykluczone, że kryje się za tym skandal z UOK w roli głównej – straszliwy brak profesjonalizmu w połączeniu z lekceważeniem zagrożenia, na zasadzie „Jacy tam z nich znowu terroryści?“

 

 

„Pojedyncze wybryki”

I rzeczywiście, od kilkudziesięciu lat panuje w Niemczech przekonanie, że o ile lewicowi ekstremiści są inteligentni i niebezpieczni, o tyle skrajni prawicowcy to tumany, których nie należy się zbytnio obawiać. Zagrożenie ze strony neonazistów zbywano często jako błahostkę. A gdy już dochodziło do podpaleń mieszkań imigrantów lub pobić ze skutkiem śmiertelnym, uznawano je za pojedyncze wybryki.

Owszem, neofaszyści nie rozprawiają nad propagandą czynów, jak robili to niegdyś lewicowi terroryści, a ich programy nie roszczą sobie pretensji intelektualno-rewolucyjnych. O charakterze przestępstwa nie może jednak decydować fakt, czy następnego dnia do agencji prasowej trafi list od sprawców, którzy w zagmatwany sposób będą próbować wytłumaczyć swoje cele i motywy.

W gruncie rzeczy to wszystko jedno, czy tzw. bractwa i ugrupowania neonazistowskie określimy mianem „ultraprawicowej RAF“. Ostatnio termin ten był przedmiotem sporów w 2003 roku, gdy służbom specjalnym udało się wykryć przestępców planujących zamach na synagogę w Monachium. Choć postępowanie w tej sprawie już się zakończyło, a główny podejrzany został wypuszczony na wolność, instytucje państwowe tkwią dziś w tym samym punkcie jak osiem lat temu. Wówczas uznano, że nie da się zaobserwować logistycznych powiązań między poszczególnymi ugrupowaniami ultraprawicowymi. I być może to prawda. Czy to jednak oznacza, że należy dać sobie spokój ze ściganiem terrorystów?

W brunatnej mgle

Funkcjonariusze prowadzący dziś dochodzenie po raz kolejny muszą poruszać się po omacku, w brunatnej mgle gęstej jak mleko. Tak samo jak w roku 2003, tak samo jak po zamachu bombowym na Oktoberfest w 1980 roku. To pojedynczy incydent, orzeczono wówczas. Dziś teoria o sprawcach działających w pojedynkę grasuje w nowym wydaniu: „Nie można zaobserwować namacalnych struktur“. Struktury te jednak najwyraźniej wystarczyły, by zamordować dziesięć osób.

I znów podnoszą się głosy domagające się delegalizacji NPD – „sztandarowej organizacji ultraprawicowej“. Jeśli faktycznie wspierała ona w jakiś sposób zamachowców, taki zakaz jest konieczny. Dziesięć lat temu nie udało się jednak niczego udowodnić, gdyż w jej szeregach działało zbyt wielu tajnych współpracowników. Aby zdelegalizować NPD, najpierw trzeba by usunąć wszystkich informatorów. W pierwszym rzędzie jednak to państwo powinno oduczyć się uznawania islamistów i lewicowców za bardziej niebezpiecznych od prawicowych ekstremistów. Dopóki tak się nie stanie, w dalszym ciągu będziemy świadkami głupoty i nieodpowiedzialności.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną