Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Amatorzy IV Rzeszy

Hajo Funke, ekspert w dziedzinie prawicowego ekstremizmu, w rozmowie na temat strategii siania terroru obranej przez neofaszystów oraz bliskich związków służb specjalnych ze środowiskami ultraprawicowymi.
Artykuł pochodzi z najnowszego 47 numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 21 listopada.Polityka Artykuł pochodzi z najnowszego 47 numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 21 listopada.

Frankfurter Rundschau: Panie profesorze, czy rzeczywiście mamy obecnie w Niemczech do czynienia z ultraprawicowym terroryzmem?
Hajo Funke: Tak, to terroryzm mający korzenie w ideologii neofaszystowskiej, która posługuje się hasłami wyjętymi ze słownika nazistów i dopuszcza stosowanie przemocy, a więc także morderstwa na Żydach i cudzoziemcach. Kto chce stworzyć IV Rzeszę, ten nie obejdzie się bez agresji i przemocy. Proszę zwrócić uwagę, że sprawcy zamachów sami siebie postrzegali jako członków neofaszystowskiego podziemia. Walczyli o zwycięstwo narodowego socjalizmu, mordowali w imię IV Rzeszy.

Unikali jednak rozgłosu. Czyżby satysfakcja z zamachów im wystarczała?
Byłbym tu ostrożny. Niewielka grupa osób wtajemniczonych z pewnością ich dopingowała i skrycie się cieszyła, że akcje kończyły się sukcesem. Poza tym nie zapominajmy, że zamachowcy chcieli rozpowszechnić filmy ze swoimi dokonaniami na DVD. Przesyłki były praktycznie gotowe do wysłania. Wciąż nie wiemy, kiedy miało to nastąpić, na kiedy szykowano się do ofensywy propagandowej na poziomie werbalnym. Ale i bez tego podsycali oni atmosferę strachu i zagrożenia. Najskuteczniejszym narzędziem siania terroru są przecież konkretne czyny, a do tych dochodziło w określonym kontekście: od roku 1990 w Niemczech odnotowano ponad 100 zabójstw na tle rasistowskim i ksenofobicznym, podszytych ideologią skrajnie prawicową. W tej liczbie nie uwzględniono zamachów, o których rozmawiamy teraz, gdyż nie było przesłanek, by włączyć je do tej kategorii. Tymczasem od lat 90. neonazistowskim ugrupowaniom, takim jak Thüringer Heimatschutz, zależy na tym, by stworzyć klimat zagrożenia. Na tym właśnie polega specyfika niemieckich środowisk ultraprawicowych – to nieformalna sieć powiązań między bractwami, neofaszystowskimi miniorganizacjami i pojedynczymi skinheadami. Nagminnie popełniane przez nich przestępstwa z użyciem przemocy od długiego czasu potęgowały strach w niektórych regionach, choć trzeba przyznać, że nigdy nie działali oni z taką systematycznością jak trio Böhnhardt, Mundlos i Zschäpe.

Gdzie zatem szukać źródeł zagrożenia prawicowym ekstremizmem?
Dziś są to przede wszystkim małe ugrupowania funkcjonujące poza strukturami partyjnymi, które wspólnie uważają się za organizację nazistowską wypełniającą lukę po NSDAP. Nie działają one oczywiście w zupełnej izolacji. Weźmy na przykład centrum neofaszystów w Jenie, gdzie Tino Brandt, działacz ultraprawicowej NPD, a jednocześnie informator Urzędu Ochrony Konstytucji (UOK) w Turyngii, kontaktował się z zamachowcami. Te kontakty z NDP urwały się dopiero na krótko przed ich śmiercią. Wracając do rozproszonych ugrupowań: już wielokrotnie pokazały one, że potrafią być bardzo agresywne. Dlatego nie wykluczałbym, że to właśnie w tych kręgach mogą narodzić się nowe formy prawicowego terroryzmu.

 

 

Czy oznacza to, że w minionych latach politycy nie dostrzegali problemu?
Powiedziałbym raczej, że ruch ten nie spotkał się z dostatecznym oporem – ani ze strony polityki, ani wymiaru sprawiedliwości, ani policji. Tymczasem, jak pokazuje wiele badań socjologicznych, represje mogą zdziałać cuda. Turyngia od lat była zresztą w ogonie, jeśli chodzi o walkę z agresywnym ekstremizmem prawicowym. Istnieje wiele dowodów na to, że Helmut Roewer, były szef tamtejszego UOK, korzystał z informacji dostarczanych przez Tino Brandta, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że ten pełnił strategiczną funkcję w ugrupowaniu Thüringer Heimatschutz. Stąd już tylko niewielki krok do nielegalnej współpracy między aparatem państwowym i środowiskami neofaszystów. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że zamachowcom udawało się tak długo pozostać w podziemiu właśnie dzięki pomocy Brandta, który miał dostęp do informacji z pierwszej ręki na temat prowadzonego przeciwko nim śledztwa. Tych podejrzanych powiązań i zależności, w które uwikłani są pracownicy UOK oraz po części ministerstwa spraw wewnętrznych w Turyngii, nigdy nie wyjaśniono. Moim zdaniem to skandal, który zakrawa na Watergate niemieckiej polityki bezpieczeństwa. Każde z zabójstw dokonanych przez tych troje sprawców jest przejawem niekompetencji i nieskuteczności państwa.

W minionych latach służby bezpieczeństwa skupiały się raczej na przejawach ekstremizmu lewicowego.
Jeśli ktoś zrównuje ekstremizm prawicowy i lewicowy, jak czyni to na przykład Kristina Schröder, minister do spraw kobiet i młodzieży w obecnym rządzie, relatywizuje zagrożenia specyficzne dla ugrupowań neofaszystowkich oraz właściwy im potencjał agresji. Gdy spojrzeć na cały kraj, szacuje się, że od 15 do 20 proc. społeczeństwa ma poglądy ksenofobiczne. Skrywaną wrogość do cudzoziemców można zaobserwować aż u 40 proc. obywateli. To oczywiście ogromna różnica, czy takie opinie pojawiają się jedynie w ankietach, czy też znajdują odzwierciedlenie w życiu codziennym i stanowią żyzną glebę dla ideologii neonazistowskiej. Już dziś są w Niemczech regiony, gdzie zasady państwa prawa straciły na znaczeniu i gdzie warunki dyktują grupy skrajnie prawicowe. Tak jest na przykład na Pomorzu Wschodnim, w zachodniej Saksonii czy w Saskiej Szwajcarii. Bezpieczeństwo danych osób zależy tam od tego, czy otoczone są one opieką członka braterstwa.

Czy to kryzys finansowy sprawił, że prawicowi ekstremiści dostali wiatru w żagle?
Co do jednego nie mam wątpliwości: kryzys podważył wiarygodność polityki na wszystkich szczeblach. U ksenofobicznie nastawionej części społeczeństwa przejawia się to w większej gotowości do wygłaszania opinii ultraprawicowych i do podejmowania takowych działań. Ta tendencja jest widoczna chociażby w badaniach opinii społecznej prowadzonych rok rocznie w Turyngii pod nazwą Thüringer Monitor. Pokazały one na przykład, że odsetek osób o podglądach skrajnie prawicowych wzrósł tam z 3 proc. w roku 2010 do 9 proc. w roku 2011. Co więcej, 20 proc. ankietowanych podpisałoby się pod stwierdzeniem, że życie niektórych ludzi jest cenne, a innych nic niewarte. Kto tak rozumuje, nie zawaha się użyć przemocy. Podobny odsetek jest również zdania, że nazizm miał dobre strony. To właśnie ta żyzna gleba, o której przed chwilą wspomniałem. Narastająca od dłuższego czasu społeczna frustracja, a także poczucie upokorzenia i niższej wartości pogłębiające się jeszcze w warunkach kryzysu muszą gdzieś znaleźć ujście. Prowadzi to do poszukiwania kozła ofiarnego w myśl zasady „To on jest winny, nie ja“. Winą za wszelkie nieszczęścia obarcza się zwykle grupę, o której w tym kontekście mówi się publicznie – na przykład Turków. Właśnie w tym punkcie przecinają się trzy odrębne, jak by się wydawało, zjawiska: kryzys finansowy, prawicowy ekstremizm i ksenofobiczne tezy głoszone przez Thilo Sarrazina.

Hajo Funke jest jednym z najbardziej uznanych ekspertów w dziedzinie prawicowego ekstremizmu w Niemczech. Wykładał jako profesor nauk politycznych w Instytucie im. Otto Suhra na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Obecnie jest na emeryturze.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną